25 kwietnia 2011

Wreszcie zrobiłam w tygodniu więcej kilometrów niż Ariel :)
Siedzę w pokoju w Formule 1, w Paryżu i tak jakos naszło mnie na pisanie, wspominanie, myślenie o ostatnich (tygo)dniach.

Właściwie dobry humor zaczął się, gdy przyjechała Lima, później wzrastał na rodzie, ale apogeum nastapiło w poniedziałek kiedy dowiedziałam się o kolejnym tygodniu treningów z Torpedo. Kocham treningi z Wojtkiem - strasznie dużo z nich wynoszę, ale od jakiegoś czasu brakowało mi patrykowego wycisku. We wtorek pojechaliśmy z Szajbą na rodę do Leszna. Na stacji od razu zobaczyliśmy Limę i Cachorro. Poszliśmy grać.

Na miejscu - przywitania ze znajomymi, zmiana trenera z Patryka na Patryka i roda. Banguela. Lubię, ale bez przesady. Mimo wszystko było spokojniej niż u nas w ASC. Grało mi się dobrze - zawsze coś innego (=rozwój) . Energetycznie - wzloty i upadki, ale ostatecznie podładowałam baterie.
A podróż powrotna... Hmm... Niektórzy ludzie mają dar opowiadania. Albo ciekawe historie :*

Środa - trening. Czwarteeeeeeeeeek - Apresentacao! Dużo energii i (stety, niestety) grania na berimbau. Lubię grać. Mogę grać, ale nie przez całą rodę.


W każdym razie, okazało się, że do Krosna wyjeżdżamy wcześniej (właściwie, to dobrze bo Jagódki za nic bym nie dobudziła <3 ). Wyjechaliśy w czwórkę - Jagoda, Kornel, Caramuru (któremu btw. włączyły się darmowe minuty i myśleliśmy, że nie przyjdzie) i ja. W Lesznie dosiadła się Okta i razem dostalismy sie do WrocLOVE. Na moim ulubionym dworcu spotkaliśmy wrocławską ekipę (Albert, Misiek, Kangur, Patryk, Ariel i Tom, który wyglądał jakby od czasu, gdy się widzieliśmy po raz ostatni nie wytrzeźwiał)
Podróż? Jak zwykle najlepiej (spanie na podłodze ma swoje zalety). Wysiadka w Rzeszowie i Koralik, tudzież Frodo ze swoim "Martyna masz wypisane na czole". Niesamowity człowiek. Bardziej niż znajomością kodów pocztowych, zafascynował mnie wiedzą o ludziach. Nie każdemu udaje się przecież zgadnąć moje imię :)
Podróż busem po serpentynach do Krosna, a tam juz typowo warsztatowa atmosfera.
Trening z Suchym, który wyjątkowo mi się podobał, a później duża roda na kilka par. Nagrałam się. Energia z każdą grą szła w górę, aby opaść podczas rody dla zaawansowanych. Tego najbardziej nie lubie na warsztatach. Świetnie sie patrzy, można wiele wyciągnąć z gier osób starszych stopniem, ale po piętnastu minutach zaczyna MI się nudzić.
Wieczór spędziłam z dziewczynami z Białej szukając sklepu, jedząc pizzę i wspinając się na mini placu zabaw. Po powrocie na salę padłam. Obudziłam się. Zjadłam drożdżówę.
Średniozaawansowanych czekał trening z Adamem. Banguela. Typowo, bo Sem Memoria właściwie na każdych warsztatach, na których byłam robił właśnie treningi na podstęp i przede wszystkim - na myślenie. Na koniec - rodinha.
Po południu trening z Miłkiem. Jak się dowiedziałam to skakałam ze szczęścia. No i nie zawiodłam się. A co było? Słodka tajemnica.
Roda była taka jak dnia poprzedniego. Wieczorem mieliśmy iść na imprezę, ale jakoś się nam odechciało. Pogadałam ze wszystkimi dookoła. Nadrobiłam zaległości towarzyskie. Gdy się obudziłam, to miałam jakoś mniej miejsca niż podczas zasypiania. No ale Misiek ostatecznie trochę przestrzeni zajmuje ;)
W niedzielę była tylko roda. My mielismy na nią 15 minut. To daje kopa. Zupełny luz, kupowałam praktycznie od od początkujących przez estagiario do profesorów. Po tym kwadransie nadszedł czas na półbieg do autobusu.
W Krakowie kebabik i wjazd windą na parking (przy Sol też jestem tlenioną blondynką), rozstanie się z Wrockiem i najdłuższa kolejka do kibla ever. W pociągu, jak w pociągu - ściśnianie (haseł w krzyżówkach), spanie, a końcówka należała do Szajby, Caramura i pana z otwartą buzią.



Z PKP prosto do ASC (godzinna rozmowa z Sol). Później próba wyspania się, która zakończyła się klęską najpierw dzięki rodzicom, a ostatecznie dzięki Szymusiowi <3. O 12 czekolada z Adą, Asią i Damianem. Wieczorem trening. Pierwszy raz zrobiło mi się słabo.

Teraz siedzę w Paryzu. Po 21 godzinach w autobusie, mogę być dumna. Dałam radę.

Ale... wyrywając się z nostalgii, :
- we Francji jest dużo migrantów z Afryki <3<3<3
- Francuzki są brzydkie
- Francuzi nie lubią Angoli
- we Francji są najlepsze naleśniki, ale jedzenie ich bez ekipy, która ze mną by się ubrudziła nie ma sensu.



A jeśli o ekipie mowa, to ostatnio przywiązałam się do kilku osób. Tak, że teraz strasznie tęsknię. Nie spodziewałam się tego TU. Na takie akcje w Brazylii jestem gotowa, może dzieki temu będzie względnie prościej.

Na koniec wielki buziak dla wszystkich misiaków, z którymi spędzam ostatnio <względnie> dużo czasu. Bez Was te wyjazdy i całe moje życie byłyby o niebo gorsze.

A.... w drodze powrotnej z warsztatów, nie wysiedliśmy w Rawiczu ;)

10 kwietnia 2011

monolog w przestrzeń

musicie do mnie przyjsc i po mnie pojezdzic :)
łooooo
polecialo 'na hora'
Sol ku*wa, chodź mi tu!
no chodź
vai
chodź
rsrsrsrs vai por aqui
wcale Cie nie lubie
idziesz?
chyba nie
a moze jednak?
smiesznie bedzie jak to przeczytasz
haha hi hi hehe
ale fajnie ze sie smiejemy raze,
miloscccc
mojej babci jednak nie bylo
fajnie sie tak pisze
mam wrazenie ze tam jestes
porra
,,,,....,.,.,.,. nudzic mi sie zaczyna
gadam w pusta przestrzen


A Ona się kąpała.

2 kwietnia 2011

Gołąb w Biedronce

Teraz tak widzę, że tytuł posta dziwnie brzmi ;)

Ad rem...
Elokwencja pani z PKP pozostawiała wiele do życzenia.

We wtorek musiałam jechać do Wrocławia, mniejsza z tym po co. Miałam być na miejscu niecałe dwie godziny, ale dzięki temu, że pan kierowca autobusu (którego serdecznie pozdrawiam) po pustej drodze jechał 40km/h, byłam na dworcu o 6.52 (a pociąg wyjątkowo wyjechał równo o 6.50). Poszłam do Biedronki. Zobaczyłam gołębia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie zapowiedź lekko hardkorowej podróży. Do następnego pociągu miałam 1,5 godziny. Przynajmniej tak było napisane w Internecie. Za to pani w okienku stwierdziła, że jedzie jakiś pociąg do Wrocławia o 7.30. Kupiłam bilet.



Po półtorej godziny podróży okazało się, że jestem w złym pociągu. Złość na panią z kasy. Wysiadłam w ostrowie w którym wsiadłam do tego pociągu, który z Poznania wyjeżdżał 8.38... Modliłam się, żeby tylko nie zatrzymywać się w Rawiczu...



Szczęśliwie dojechałam do Dworca Głównego i pospieszyłam na Cmentarzysko Ksiąg Zapomnianych.
Swoją drogą, to świetna akcja. Wzięłam dwie ogromne torby za 25 plnów i mogłam spakować tyle książek ile chciałam. Podejrzewam, że gdybym miała czas i przyjrzała się im uważniej, to znalazłabym dużo cudów.
Ale miałam tylko 20 minut. O 13.30 odjeżdżał pociąg do Poznania . 13.28 byłam na terenie Dworca i nie miałam zielonego pojęcia, z którego peronu wyrusza. No to pobiegłam z tymi torbami do kas. Peron II. Jak byłam na pierwszym stopniu, pociąg zaczął ruszać. Oczywiście się ześlizgnęłam, ale wskoczyłam z powrotem. Dojechałam do Poznania o 16. Na pokaz dla ONtv.

No ale... podróże uczą i bawią.
W pierwszym pociągu poznałam Pawła. Gadaliśmy sporo o sztukach walki. No dobra, raczej słuchałam niż mówiłam. Po 5 minutach znajomości poszły rasistowskie kawały, a później zjedliśmy razem drugie śniadanie.

W Ostrowie zobaczyłam najładniejsze dworcowe toalety ever. Kupiłam żelki Jutrzenki - smak dzieciństwa.

We Wrocławiu weszłam do sklepu, do którego trzeba wejść, jak się jest we Wrocławiu :)

W drodze powrotnej dosiadł się do mnie chłopak z Leszna. Megapozytywny człowiek. Pośmialiśmy się z życia, podróży i w ogóle wszystkiego.

Fajnie jest podróżować, nie?