28 sierpnia 2011

Espero, que nao vai chover...

Piątek mógł wystraszyć Brazylijczyków. Kropiło!
Ni deszcz, ni wiatr nie mogły mnie powstrzymać przed pójściem na roda.

Jak wychodziłam z domu kropiło, a gdy weszłam na Praca da Graca przestało, by za chwilę się rozpadać. Roda w deszczu - niesamowity klimat. Najpierw pograły dzieciaki, gdy zrobiło się bardzo ślisko Mestre odsunął je od gry. Standardowo zaczęliśmy Benguela. Weszłam. Nie poszło, tak jak miało pójść, nie miałam ochoty później wchodzić. Ale trzeba grać. Sao Bento Grande - weszłam. Pograłam też na berimbau. Wszystko na spokojnie.

Dzisiaj zaliczyłam pierwszy trening. Bardzo krótka rozgrzewka - podskoki i rozciąganie (cieszę się, że byłam po półgodzinnym marszu), chwilę ginga i elementy, które były nam potrzebne do dalszych technik. Później Mestre podzielił nas na grupy - dorośli, dzieci i mniejsze dzieci (dwóch chłopczyków, lat maksymalnie 6). My - dorośli (bo już mam osiemnaście lat i jestem dorosła, haha) dostaliśmy do wykonania trochę skomplikowane dwie sentencję kopnięć i poruszania się. Następnie podobne techniki robiliśmy w parach i w roda. Chwila przerwy i roda kończąca dwugodzinny trening.



Później jechałam pięcioosobowym samochodem Mestre razem z Cavalo, Gustavo, Gerome, Agate i dwójką innych ludzi, których imion nie znam, workiem z cabacas, dużą ilością kijów i baquetas. I uczyłam ich polskiego (standardowo powiedziałam opowieść o 'curva perigosa', która urzeka wszystkich Brazylijczyków).

Dwie godziny po treningu odbyła się Roda na Pontinha. Pontinha, to miejsce z boiskiem do piłki nożnej, koszykówki, trampolinami i barem, na brzegu laguny. Rodas wyglądają zwykle tak samo - najpierw dzieciaki, później dorośli. Dodatkowo dzisiaj trzy osoby obchodziły urodziny, a dzieciaki, które nie mogły uczestniczyć w Batizado dostały cordas. I poleciały trzy hity: Aue, aue, aue, Malandragem i OLHA BELEZA DO MAR!!! Ryczałam ze śmiechu. Naprawdę. No bo jak tu się nie śmiać, jak sobie wyobrażasz Toma w podróży i na warsztatach w Krośnie...

Na koniec Mestre Cavalo kazał nam wybrać kogoś, z kim często ćwiczymy i robić z nim tylko ginga, patrząc w oczy. Później spytał czy wiemy jak partner ma na imię. Tak, proste - Yago, Agate. Później mieliśmy 'zagingować' z osobami, z którymi nie mamy za dużo kontaktu. Padło to samo pytanie. I tu odpowiedzi były różne. Co autor miał na myśli? Żeby zawsze pamiętać, że jesteśmy w jednej grupie, jesteśmy rodziną, a nie znajomymi 'na cześć' i trzeba poznawać też tych dalszych krewnych.

tych tutaj uwielbiam 
moje brazylijskie misiaczki (trójka od prawej) <3


A laguna/jezioro jest strasznie brudne. Na brzegu pełno martwych ryb. Masakra. 
Jak się uda, to jutro z rana roda urodzinowa do Monitor Tristeza. 

Mówię Wam - zaczyna się dziać. 

26 sierpnia 2011

19 nao e 20

Plan trzeba mieć. Wzięłam, ogarnęłam, zaplanowałam. Salvador może poczekać dwa miesiące. Wakacje w Salvadorze też. Troca de Corda u Bamby trochę dłużej. Nie spełniać marzeń szybko, ale porządnie...
Pojawiła się możliwość wycieczki do Buenos Aires na cztery dni w kwietniu. Cena w granicach przyzwoitości, chciałabym jechać (mimo całej mojej nienawiści do wycieczek zorganizowanych).

Nie napiszę, że z tego powodu będę jeść w Biedronce etc, bo tu Biedronki po prostu nie ma.
W szkole, jak w szkole. Już opisywałam. Dzisiaj tylko Thomais zaimprowizował dla mnie dwuwersową piosenkę.

Plan na weekend? Mam.

piątek godz. 20 - roda
sobota godz. 9 - roda
sobota godz. 20 - roda
niedziela godz. 10 - roda

W międzyczasie mistrzostwa świata w windsurfingu :)

Żyć nie umierać?





Jak to jest, że wszystko na czym mi bardzo zależy się spełnia? :) 

23 sierpnia 2011

Made my day.

Marlon made my day...

Wszedł do klasy dziesięć minut przed końcem ostatniej lekcji z tych przedpołudniowych i poszedł do domu.
Nie wrócił na popołudnie...

No ale kto to pisze : )

22 sierpnia 2011

Pada zimnem...

...więc siedzę w domu, przeglądam filmiki capoeira angola. Ale nie o tym teraz. No dobra, tylko dwa zdania. Albo nie. Złapałam zajawkę w każdym razie.

Chciałam opisać moje tutejsze życie codzienne, bo właściwie odkąd wystartowałam ze szkołą, nie zatrzymałam się przy tym przez dłuższy czas. Możliwe, że niektóre rzeczy powtórzę.

Wstaję 6-6.30 (zależy od tego czy jestem głodna i o której godzinie poszłam spać. Lekcje zaczynają się o 7.20. Pierwsze trzy godziny zwykle poświęcam na uczenie się słówek, gramatyki, piosenek, lub czytanie. Po przerwie o 9.50 kolejne trzy lekcje rysuję bazgrolę, piszę, rozmyślam lub czytam (aktualnie 'Meu Pe da Laranja Lima'). W mojej głowie powstają czasem naprawdę bardzo zakręcone pomysły. I plany. Które zrealizuję kiedyś. Ogólniki, które będą zależne, od warunków pogodowych (ugryź metaforę).
Wracając... Szkoła kończy się o 12.40 lub, jeśli są lekcje popołudniowe, 11.50. Odpuszczam sobie dwa popołudnia z trzech, bo skończyłam już edukację przedmiotów ścisłych. Za to na portugalski i historię chodzę. Nawet notuję.

Po szkole obiad, potem siesta (która jest moim najgorszym nowym nawykiem, ale to bardziej z powodu feijao i braku zajęć, niż lenistwa) przeznaczona na fejsika lub film/serial. A o 15 plaża! Prawie dwie godziny tarzania się po piachu. Bieganie, pompowanie, akrobatyka, techniki, rozciąganie i leżenie extremalne. Jak zmienię dom, to prawdopodobnie dojdzie do tego pływanie, bo na 'mojej' plaży jest strasznie brudna woda (głupie Jezioro Powidzkie - przyzwyczaiło mnie do przejrzystości). Mam przeokropną radochę na tym piasku. I robię sobie takie treningi, że mam zakwasy następnego dnia! Potem wracam spokojnie na boso, brzegiem do domu przy zniżającej się tarczy słońca (poetycko, nieprawdaż?).
W domu a6w (dzisiaj już ósmy dzień) z Mańkiem, którego pozdrawiam - gdybym robiła ten brzuch sama wysiadłabym przy czwartym dniu. Buziak!
Kolacja, konwersacja, i film (lub Dr.House), i spać.
Jeśli natomiast jest dzień treningu - odpuszczam plażę (albo idę się tylko przejść), robię tylko a6w i oglądam film.

Weekendy? Nie wiem... zawsze coś innego. W ten weekend chyba idę patrzeć na mistrzostwa windsurfingu...

Dzieje się. Bez szalonych spontanów co prawda, ale się dzieje.

A jeśli chodzi o tęsknienie, to stwierdzam, że tęskni się cały czas tak samo, tylko żeby było lekko, miło i przyjemnie trzeba się do tego przyzwyczaić. Ja się przyzwyczaiłam, co nie znaczy, że Was nie kocham itp itd.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przed chwilą skończyłam rozmawiać z Kubą.
Dużo wniosków, rad, jedna wielka rozkmina.
Klarowna nieklarowność?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Beijinhos! :)

Tava la em casa.

Kocham życie, a po takich weekendach jak ten z dwojoną mocą.
Aż nie wiem jak to zebrać i opisać. 

Piątek... Eu sou criança e vou brincar

Najpierw - Campeonato das Crianças. Szalone, latające dzieciaki sem kręgosłupo. 

Później pojechaliśmy na Roda na Rua do Saquaremy. Zagrałam dwa razy, poklaskałam. 
Czemu tak mało? (oczywiście, będę się usprawiedliwiać) Bo nie miałam butów... Roda zaczęła się grą dzieciaków, później alunos przez jakieś pięć minut. Jako że zjechali się ludzie z trzech miast, te dwa razy, to chyba i tak niezły wynik. Dużo czasu poświęcono na grę od Graduados w górę. 

Wyszłam z naładowanymi bateryjkami, chociaż stopy średnio dawały radę. 


Sobota... Eu vim aqui buscar.

Wczoraj odbyło się Campeonato de Capoeira. Na początku rodas. Nie nastawiałam się na granie, ale weszłam. Nie były to gry życia...
W każdym razie, były mistrzostwa dla uczniów i instruktorów, kobiet i mężczyzn. Trzy kategorie: benguela, regional i floreio. 
Wszystko w jednej roda, prowadzonej przez Mestres i Professorów. Gdy przyszła kolej na regional dos graduados, energia podskoczyła. Ludzie zerwali się z miejsc, skakali, krzyczeli. 
Floreio natomiast zaskoczyło mnie (neutralnie), bo jednak jestem w dalszym ciągu przyzwyczajona do latających Szymków. Z drugiej strony, pokazali (i pokazały) dużo akrobacji przy ziemi, wariacji z au, płynności ruchów. 
Poza tym dzieciaki tutejsze mnie kochają. O tym tam niżej. 

GICAP :)

Mestres i Professores

cztery najlepsze dziewoje

stopy Mestre

Mestre


Ju



Niedziela.... Vou esperar...

Jeśli w niedzielę budzę się o ósmej (z własnej woli), to musi być capoeira. Zjadłam śniadanie, szybko porozmawiałam z kuzynem o przyszłości, samopoczuciu i reszcie świetlanych rzeczy, pojechałam. 

Tak, jak na rodas nie zakładałam koszulki ACMB (nie zdążyłam jeszcze tej kwestii przedyskutować z Mestre), tak tym razem doszłam do wniosku, że zaszaleję. Wcześniej miałam dylemat, bo koszulkę miałam GICAP-u, a corda ACMB (właściwie, to UNICAR-u, ale mniejsza z tym) i czułam się dziwnie. Tym razem jednak Associacao representing. I to na wysokim poziomie. 

Na początku chwilę pobiegałam z aparatami, popatrzyłam na Roda dos Mestres. Ciarki przechodzą, gdy się patrzy na taka grę. Byli obecni Mestres z Rio de Janeiro, Sao Paolo, Minas Gerais, Espirito Santo, razem okoły dwudziestu. Napiszę tak - różne grupy, różne style, ale jedna capoeira. Są to ludzie ćwiczący minimum dwadzieścia lat, to MUSI wyglądać. 




Tymczasem, gdy ja rozdziawiałam buzię, stworzono różne rodas - Roda Feminina, Roda Masculina, Roda dos Professores, Roda dos Graduados, Roda das Criancas. W Roda dos Mestres zdawały dzieciaki. Świetna sprawa, z tymi kilkoma rodas. Raz - każdy dzieciak ma swoją chwilę, dwa - nie ma takiego tłoku, więc rodzice mogą podziwiać swoje pociechy, trzy - reszta gra. W Roda Feminina grało mi się fenomenalnie (nie z braku mężczyzn, bo na chwilę do nas dołączyli i nie czułam dużej różnicy ;)) - lekko, z dużą dozą myślenia. Wchodziłam co chwilę z bananem na ryjku do różnych osób, z różnym stopniem zaawansowania, z różnych grup. Tudo. 




Gdy dzieciaki skończyły, uformowaliśmy jedną roda. O jeju jeju. Większość z Was, którą zainteresował ten wpis, wie jak wygląda Batizado i Troca de Corda. Sama forma zdawania się nie różni. Za to wręczanie cordas - owszem. Mestre daje corda, a uczeń wybiera osobę, która ma ją mu zawiązać. Zwykle są to rodzice, chociaż zdarzały się też młodsze siostry lub partnerzy.




Poza sznurkami uczniowskimi, wręczono też dwa stopnie graduados, trzy formados i jeden professora, który dostał Ponteira (<- apellido), z którym zagrałam pierwszy raz w Brazylii. 

Na końcu wręczono zaległe trofea. A później nadszedł czas na zdjęcia ze wszystkimi (nawet ze mną!), wymiany adresów i festę!

kolejny brat :))



Nie znając nikogo, mogłam się spodziewać najgorszego. Raz, dwa, trzy: uśmiech+Brazylijczycy = sukces.  I tak przez ponad godzinę rozmawiałam z Mestre Misterio, o Brazylii, wymianach, o tym, że w Polsce nawet kryzys się nie udał, o oleju dende i o wielu innych rzeczach. Później chwilę pograłam angolę, a potem porwały mnie dzieciaki. Nie umiem odmawiać dzieciakom, dlatego po pięciu minutach pływałam w ciuchach w basenie (muszę zaznaczyć, że był to jeden z chłodniejszych dni), skakałam i nurkowałam. 
Oddałam moją suchą koszulkę Stefanii, żeby sama marznąć jeszcze przez dwie godziny - ma się to dobre serduszko.

Dziwi mnie, że niektórzy Mestres nie słyszeli o Associacao, i o Mestre Bamba. Ale, gdy rozwijam skrót ACMB, reakcja jest taka: 'Aaa... Mestre Bimba' i kiwają głową z respektem. A wtedy ja czuję mega dumę!

Host - rodzice stwierdzili, że muszę być bardzo zmęczona, więc mogę zostać w poniedziałek w domu. Zamierzam nadrobić niektóre zaległości towarzyskie. 

Wreszcie zaczęłam rozmawiać z mężczyznami, brakowało mi tego najmocniej :] 

Podsumowując - dzisiaj (wczoraj, 21.08) był zdecydowanie najlepszy, jak do tej pory, dzień w Brazylii. 

Zawsze może być lepiej nie? 

2 miesiące. Dokładnie. 

20 sierpnia 2011

Balancar no mar

Spakowałam abady, obiektyw, aparaty, kartkę i długopis. I wodę.

Idę na batizado :)
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Które okazało się być Campeonato
Bo Batizado jest jutro


18 sierpnia 2011

Sapo morto

Nienawidzę ograniczających człowieka środków transportu. Albo raczej tego jak zostają wykorzystywane.

FUCK *VANS*


PKP niech się szykuje na mój powrót.


Tak, wypadła mi jedna roda.
Tak, jestem niezadowolona.
Tak, mój błąd - nastawiłam się, znając Brazylijczyków.





Humor do jutra popsuty.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
dwie godziny później:

Przypomniałam sobie, że jestem w Brazylii, jutro zaczyna się event, trwający do niedzieli i mam jeszcze dużo czasu na rodas.
Mimo wszystko każda stracona roda wiąże się z minimalnie gorszym samopoczuciem. Minimalnie :)

perspektywa czasu?

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
cztery godziny później

Zdecydowanie perspektywa czasu.
Minimalizowanie minimalnego.

Martwa żaba.


17 sierpnia 2011

OPaiO

Dzień dobry, to ja, Nowy Cel. Zobacz OLODUM na żywo :)



Zobaczę. 

I Indie... autostopem najlepiej...
Hmm... Jest jeszcze kilka miejsc do zobaczenia.


Devagar devagarinho

Ci ci tą tim xi

Miał być trening, była roda.

Zaczęło się Jogo de Angola. Nie wiedziałam czy są jakieś ograniczenia, więc chwilę popatrzyłam, a później wzrokiem zaczepiłam Mestre Cavalo. Dostałam zielone światło. Jeszcze chwilę poobserwowałam (strach, stres) i weszłam. Nie jestem mistrzem Angoli, ale sprawia mi ona niezwykłą przyjemność. Całą grę miałam banana na twarzy. Stuprocentowa zabawa. I podstęp, czytanie drugiej osoby (partnera, tudzież przeciwnika). U-wiel-biam.  Niestety nie udało mi się wejść drugi raz, bo Mestre przerwał grę. Pochwalił, poklaskał i zaczął grać Sao Bento Grande. Mogli wchodzić uczniowie do trzeciego stopnia.

Po tym jak na wejście prawie dostałam martelo na twarz, ciężko było zachować spokój. Na początku nawet mi się udawało, ale po trzech kolejnych kopnięciach frontalnych pod rząd (mimo krzyków 'devagar, devagar' - a niby to ja nie rozumiem) poniosły mnie emocje. Na chwilę. Chodzi głównie o to, że chłopak nie miał cordy, więc musiałam nad sobą panować. Dobra lekcja. Kolejne gry były spokojniejsze.

Po 'naszej' roda, nadszedł czas na graduados. Po poznańsku: wuchta axe, tej! Wszystko płynnie, lekko. Piękne akcje, niekiedy agresywne, ale wszystko w granicach przyzwoitości. I poszło 'Malandragem'. Isso!

Na koniec Mestre powiedział kilka słów o nadchodzącym evencie i oklaskami zakończyliśmy roda.

A propos eventu. Czterdziestu trzech (43) Mestres i Professorów. Około dwustu sześćdziesięciu innych capoeiristas. Batizado, Troca de Corda, Campeonato. Od jutra do soboty lub niedzieli roda codziennie. Nadrabiam te dwa miesiące :)

Własny plan treningowy realizuję. Zawiera on akrobatykę, bieganie i A6W z Mańkiem. Jeszcze nie jest źle, ale czuję, że jak zakwasy pójdą, to długo mnie nie opuszczą.

Rodas. Muitas Rodas.
I wiecie co? Zamierzam się nagrać.!

TRZYMAJCIE PION!
Ja trzymam.! ; )


13 sierpnia 2011

Roda boa

Dzień przed urodzinami dostałam berimbau. Szczęście.
W dzień urodzin otworzyłam prezent od mamy. Płacz ze szczęścia.
Również w dzień urodzin poszłam na roda do GICAPu. Euforia. 

Poznałam Mestre Cavalo, przyjaciela moich tutejszych rodziców. Cały szczęśliwy przedstawił mnie kilku dziewczynom. 
Zaczęło się roda dla dzieciaków. Kilka śmiesznych akcji, akrobacji i przede wszystkim dużo energii. Później Mestre wywołał dwóch chłopców, którzy mieli urodziny. Pograli, my śpiewaliśmy parabens. Przyszła kolej na mnie. Niespodzianka z Polski. 

Zżerał mnie stres. Uwielbiam to uczucie. Grało mi się świetnie. Z niektórych gier jestem bardzo zadowolona (udało mi się wkleić martelo i bencao graduado oraz dać kilka pięknych kopnięć na kontrę - jednak głowa trochę odpoczęła), z innych mniej, ale naprawdę nie było źle! Tylko nie jestem w formie. Poza tym rodzice palą, więc moim płucom trochę się dostaje. Zacznę treningi, zacznę biegać.... może :) I gardło/przepona też bez formy. Trzeba się wziąć za siebie!

Potem jeszcze chwilę pograły dzieciaki, po czym przyszedł moment na roda angola dla dorosłych. Weszłam jako jedyna laska <duma>, co prawda nie umiem grać angola, ale po to tu przyjechałam żeby się rozwijać. Przeogromna ilość podstępu, akrobacji przy ziemi, zabawy, płynności ruchów, kombinacji. I znów mi się udało. Jestem kozakiem. A tak na serio - muszę się chyba opanować. Pod koniec mężczyźni przycisnęli i poszły bardzo ostre akcje, więc Mestre zarządził grę do rytmu angola. Naprawdę świetnie wygląda. Jak w filmie - czekasz na ten punkt kulminacyjny. 

Na koniec kilka słów od Mestre prowadzącego dotyczących nadchodzącego eventu, pożegnanie i wręczenie mi koszulki. Trzeci rok trenowania, trzecia grupa. 


A jak Gustavo zaśpiewał 'bate no batuque', to mi się Lima po raz drugi tego dnia przypomniała. 
Buziaki Miśki dla Was wszystkich.

Jednak urodziny to nie takie zło. 


12 sierpnia 2011

18 zdjęć.

Roku pańskiego 1993, miesiąca pańskiego sierpnia, dnia pańskiego dwunastego, godziny pańskiej nie pamiętam, przyszłam na świat. Pierwszych kilku lat nie zakonotowałam. Moje najwcześniejsze wspomnienie, to jak wsadziłam sobie jarzębinę do nosa i musieli mnie usypiać, żeby ją wyjąć. Inne z czasów szczenięcych - opierałam się o drzwi w starej Hondzie, a te się otworzyły. Na szczęście mamy koleżanka mnie wyłapała. W międzyczasie urodził się Kevcio. Dużo czasu później zaczęłam trochę szaleć. Spełniałam (i dalej spełniam!) marzenia - małe i duże. Jak narazie wszystko zakończone sukcesem, a każdy kolejny rok (odpukać) jest najlepszy. Czy czegoś żałuję? Nie, proste.

Trochę historii :)))

(nie)Zawsze lubiłam pociągi.



(nie)Zawsze lubiłam spać na karimacie w różnych warunkach. 


Zawsze miałam dużo zafascynowania sobą i poczucia władzy. 


Zawsze lubiłam Kevcia (mimo tego, że bywało różnie).




















I w ogóle mam świetną rodzinę, przyjaciół, znajomych, życie.







 


I tak zostanie. 
Amen. 



Szalonym być, cieszyć się, śpiewać, grać, nie przestawać!

A osiemnaście to trzy szóstki.... 









Podebrałam niektóre zdjęcia :)

Bless up.! 

11 sierpnia 2011

Machucar.

Wczorajszy dzień z pewnością mogę zaliczyć do najbardziej pechowych. Ale mogłam się domyślić, w końcu chodziło o wizę.
Wiedziałam, że mam trzydzieści dni na pójcie do Policia Federal w celu zalegalizowania pobytu. Moim host-rodzicom wspomniałam o tym już na początku pobytu. Mniej więcej po dwóch tygodniach zaczęłam im przypominać. Zadzwonili kulturalnie na policję dowiedzieć się wszystkiego. "Tylko w Rio". No to, dwudziestego drugiego dnia od przekroczenia granicy, poszłam do Shopping Leblon do Policia Federal. Tam pan policjant powiedział, że legalizację pobytu można załatwić tylko na lotnisku i mam na to DZIEWIĘĆDZIESIĄT, a nie TRZYDZIEŚCI dni. Upewniłam się dwa razy po czym zostawiłam sprawę do wyjazdu Juliany.

Na lotnisku posterunek był zamknięty, ale w międzyczasie przyjechała Katharina z Niemiec i też musiała się "zalegalizować". Pojechałyśmy pod Rio, do Niteroi. I tu się zaczęło WCZORAJ.

Na samym początku dostałam multo - mandat. Tak, oczywiście - na pójście do Policia Federal miałam trzydzieści dni i za każdy dzień opóźnienia musiałam zapłacić. Okazało się ponadto, że potrzebujemy dwóch zdjęć oraz uiszczenia dodatkowych opłat. Jak już to wszystko załatwiłyśmy i wróciłyśmy na policję, powiedzieli nam, że nie mamy wypełnionej jakiejś aplikacji (Agendamento de Estrangeiro). Jakby nie mogli za pierwszym razem tego powiedzieć. I znów do Xerox. 












Pobrali mi odciski palców, będę mieć dokument z najgorszym zdjęciem ever (robionym cyfrówką na tle brudnej ściany, z dołu, drukowanym w dziwnej maszynie, więc wyglądam na nim wyborowo -,-). Najbardziej jednak wkurza mnie to, że nikt mi nic nie powiedział. Nikt mnie, ani mojej host-rodziny nie poinformował, w trakcie wielu rozmów o zdjęciach, aplikacjach itp. Przeklęta biurokracja. 

Ale za to powrotna podróż autobusem była przemiła. Nigdzie nie ma takich zagłówków, jak w brazylijskich onibusach. 


W domu szybki raport, a później zaczęła się najlepsza część dnia. 
Spędziłam całe spotkanie Rotary rozmawiając z rodziną Fernandy, jadącej do Kanady, ze starszą panią i Kahariną. Śmiechy i uśmiechy. Dobre jedzenie. Muzyka. Wyluzowałam. 
I wszyscy chcą mnie wysłać na Bahia. O tym następnym razem. 


Także... nie chwalimy dnia przed zachodem słońca. 

10 sierpnia 2011

Eu vi relampoar

A konkretnie - usłyszałam. Nie błysk. Burzę.
Właściwie od polskiej się nie różni. Tylko ja się trochę boję, bo nie wiem czy mają piorunochron.



7 sierpnia 2011

Deus ama muito voces e eu tambem!

Przeżyłam pierwszy tydzień w szkole. Wreszcie mam dłuższą wolną chwilę na sklejenie tekściątka.

Nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Mimo wszystko potrafię się zająć sobą (bez Facebooka i iPoda) - uczę się słówek i kolejnych zwrotek piosenek.Udało mi się wymyślić "101 rzeczy, które można robić kiedy siedzisz na lekcji i nie musisz słuchać". Nie są śmieszne. Trafiłam do klasy ścisłej - jakieś 75% lekcji to chemia, fizyka i matma. Obecnie na historii mają historię powszechną, a na geografii gospodarkę, więc mało wynoszę.









Wczoraj byłam w Rio odwieźć Juju na lotnisko.






 Jechałam meleksem, dostałam pacoqua'ę.



 Moja brazylijska miłość. Samolot wyleciał, po godzinie zawrócił, bo były problemy z silnikiem. Teraz próbuję skontaktować się z Polską i Juju.













Poszłam do Policia Federal, ale było zamknięte. Dowiedziałam się, że z wizą powinnam iść do nich w ciągu trzydziestu dni od przylotu. Nie wiem co teraz, na pewno muszę do nich iść się dowiedzieć. Nie chcę być deportowana :) Jeśli się rzeczywiście spóźniłam, to... nie, nie wracam. Mam inny pomysł. Lubię moje pomysły.



Dzisiaj zapytałam też o Salvador. Nie ma szansy, żebym jechała sama. Za to rodzina bardzo chce ze mną jechać. Na tydzień. Żeby zaliczyć batizado u Mestre Bamby i pozwiedzać. Powiedzieli, że nie będzie problemu, żebym była jeden dzień z Camilą.

Swoją drogą do ciekawej rodziny mnie przydzielili. Dziadek (przyszły host-tata) był nazistą (podobno teraz jest już lepiej), a host-tata - komunistą. Kilka dni temu próbował mnie przekonać, jak świetna jest komuna. Grzecznie wysłuchałam, po czym stwierdziłam, że w Polsce bez komuny jest lepiej. Nie doszło. Mówi się trudno. O polityce dyskutować nie będę. Za mało się na niej znam.

Odniosłam kilka sukcesów językowych. Ostatnio wytłumaczyłam jak działa administracja w Polsce. Województwa, powiaty, gminy, wraz z funkcjami i trójpodziałem władzy. Nie wiem jak to się stało.

Wizja Polski według Brazylijczyków mnie rozśmiesza. Wyobrażają nas sobie siedzących w kurtkach, futrach, popijających posiłki wódką, żeby się ogrzać. I tłumaczę, że u nas wcale tak dużo się nie pije, tylko w kręgach studenckich (z tego miejsca pozdrawiam TOMA) i nie z powodu zimna, a w zeszłym roku temperatura dochodziła do czterdziestu stopni na plusie.

Wreszcie doszłam do tego, czemu są tacy przewrażliwieni na punkcie picia z jednej butelki (do wszystkiego dają słomki albo kubki). Boją się żółtaczki. Nie wszyscy są szczepieni, mimo, że szczepienia są darmowe.