30 grudnia 2011

Levou torto?


Jak już pisałam - spotkałam w środę Monitora Tristeza. Powiedział, zaprosił mnie na czwartkowy trening. Z powodu tęsknoty do moich dzieci, chęci trenowania i ciekawości, jak Thiago prowadzi zajęcia, postanowiłam pójść. 

Okazało się, że Tristeza jest MALANDRO (oszust, spryciarz) i nie ma treningu, tylko roda zamykająca sezon. Mało tego - sekretna. Bez Mestre, Contra Mestre i graduados. Z ludzi "nietristezowych" był tylko Ponteira, Anderson i ja. 

Thiago zrobił świetną rzecz - zaprosił ludzi z dwóch pozostałych grup w Araruamie. W tym sławnego Tuba Rao, który dawno temu po kłótni z Mestre Cavalo opuścił grupę GICAP na rzecz Abada. Mestre po tym wydarzeniu zakazuje kontaktu z nim, jak i z grupą. Thiago przełamał w pewien sposób lody między GICAP i Abada, i, przy okazji, mój stereotyp  - grali na bardzo wysokim poziomie, dawali z siebie dużo energii.
Zagrałam dwa razy - dieta woda + ananas dała się odczuć. Ale i tak najlepiej było po roda. 

Dwójka dzieciaków. Tristeza zadawał pytanie, które pierwsze klepnęło w jego dłoń miało odpowiadać. Jeśli odpowiedź była poprawna, mogło ulokować na twarzy przeciwnika talerz z bitą śmietaną. Pełno szczęśliwych, usmarowanych dzieciaków biegających, dających ci buziaki. Tak mi się wydaje, że to się przyjmie w kilku miejscach. 

Zrobiłam kilka zdjęć, a później zobaczyłam tatuaż "GICAP Capoeira" na piersi Thiago (tak, przyznaję - patrzyłam na klatę Tristezy - jedną z niewielu niestety, na które warto). Potwierdził się mój dawny wniosek, że robienie sobie tatuażu z nazwą grupy, imieniem miłości, czy ulubionego zespołu jest/może być zbyt pochopne. To wszystko przemija. Żona Mestre na przykład, ma na plecach motyla, a wokół niego trzy litery rozpoczynające imiona jej dzieci. Nie ma E jak Evander (imię Mestre).

Skoro już o tatuażach mowa - dygresja kulturowa. W Brazylii bardzo popularne, niedrogie i jakoś nędznie wykonane. Myślę, że ponad polowa doroslych Brazylijczyków ma wytatuowane imię swojej mamy i/lub dzieci. Pięćdziesiąt procent płci pięknej ma też Dzwoneczka z "Piotrusia Pana" na łydce (trochę hiperbolizuję, ale to naprawdę popularne). Wśród mężczyzn natomiast panuje moda na smoki i indyjskie napisy.
Nie ukrywam, mam pomysł na tatuaż, ale wykonanie pozostawiam Polakom. Jeden - sterylne warunki, dwa - lepsze (moim zdaniem oczywiście) wykonanie. 

Powracając na sekundę do capoeira - było jeszcze Jongo i Samba, w której wyjątkowo zadominowali chłopcy. 


Jeśli chodzi o Sylwestra, to tradycją już jest, że zmieniają mi się plany, nawet do po dwunastej. Przybliżę sytuację tegoroczną.

Z Helio i Ewertonem już dawno ustaliliśmy, że spędzamy Sylwestra razem w domu tego pierwszego. Trzy tygodnie temu Niobe poprosiła mnie o adres i nazwisko (musiała się dowiedzieć, czy będę bezpieczna). Poprosiłam o te dane Helio, tylko strasznie się ociągał. Dał tylko telefon do domu, który okazał się być telefonem do jakiejś innej, nieznanej osoby. Jeśli chodziłoby o mnie, to byłby luz nawet do dnia trzydziestego pierwszego. Ale widziałam, że Niobe się martwiła i traciła do mnie zaufanie. Dzisiaj wyjeżdżała do Rio, więc musiała znać szczegóły. Dzwoniła do Helio, pojechała pod podany adres. Później dzwoniła też do Mestre Cavalo (który nie wiem co miał w ogóle wspólnego z tą sprawą - być może chciała zapytać o to czy można ufać Helio) i jego też postanowiła odwiedzić. Na szczęście (nieszczęście?) - nikogo nie zastała. Wtrącę tylko, że gdyby była którymkolwiek z moich rodziców, domem wstrząsnęłaby wielka kłótnia. W każdym razie, zanim opowiedziała mi całą historię, ja powiedziałam, że rezygnuję z Sylwestra u Helio. Po pierwsze - głupio się czułam, ciągle to przeciągając, po drugie - przestało mi zależeć. Usiądę w domu z lodami, obejrzę "Przyjaciół" (kolejna tradycja), a o dwunastej wyjdę na plażę spotkać ludzi i pooglądać fajerwerki.
Wiecie - jaki PIERWSZY DZIEŃ (nie Sylwester) Nowego Roku, taki cały rok. A plany na pierwszego już mam.

Obiecane zdjęcia z Wigilii. 


kurde, wiecej nie bedzie, bo cos nie dziala. 

29 grudnia 2011

Ja nie wieeeeem...

... co bede robic w Sylwestra, bo Helio nie odbiera telefonu. Jak dzisiaj nie dostarcze Niobe adresu i danych osobowych, to nie ide. Wtedy szybko pokombinuje z Mestre - on chyba tez cos organizuje.

Przepraszam za brak polskich znakow - urok kafejki i mojego lenistwa.

W srode kupilam kalendarz - przepisalam ten tegoroczny i moge ze spokojna glowa wchodzic w rok 2012.

Mam tez dlugo oczekiwana Yashice. Ma dwa guziki i jedno pokretlo, mimo tego kilka minut zajelo mi otwarcie i wlozenie filmu. Zrobilam juz dwadziescia zdjec - glownie dlatego, zeby wywolac je i sprawdzic jak to wszystko wyglada, jeszcze przed Salvadorem (dia 16 dziffko!!!! - przepraszam, musialam :))

Dziekuje Sile Najwyzszej za skype i piec godzin na nim spedzonych w drugi dzien swiat.

Wczoraj odwiedzil mnie Ewerton, poszlismy na Praça - tam spotkalismy duzo znajomych, w tym Tristeza. Ide jutro trenowac! To nic ze juz drugi dzien jestem na ananasie i wodzie (i yerbie), ale mam sile!


Ustawiam na automat notatke Sylwestrowa!
Wielki buziak :)

26 grudnia 2011

Martin, no weź...

Święta i po Świętach. Już dzisiaj sklepy będą otwarte.

Przyjechałam do Rio w piątek przed południem. Dzień jak co dzień. 

Żeby nie komplikować i nie pisać  mojej huśtawce nastrojów, płaczach i śmiechach, skrócę cierpienie i przejdę do Wigilii. 

Najpierw na stołach znalazły się przystawki - kanapeczki, koreczki itp. Ludzie wskakiwali do basenu, bo było bardzo gorąco. Później w postaci szwedzkiego bufetu rozpoczęto obiadokolację i deser. Do momentu, gdy nie wyciągnięto pandeiro (tamburyn), bębna, mojej ukochanej cuica i kilku innych, siedziałam dość spokojnie. 

Cuica:


Jedna z cioć rozpoczęła grać i śpiewać sambę. Fałszowała przeokropnie, mogłam to stwierdzić nawet nie znając piosenek. Zabrano mi pandeiro i po raz drugi w życiu zaczęłam wydobywać dźwięki z cuica. Byłam przeszczęśliwa, gdy po kilku minutach dźwięki zaczęły być pełniejsze. Postanowiłam kupić mniejszą, podręczną wersję tego instrumentu i spróbować nauczyć się grać. Bo na cuica nie ma nut. Wszystko praktyka i wyczucie. 



Rozdaliśmy prezenty - dostałam koszulkę. 

Wróciliśmy do domu, wskoczyliśmy do basenu i zrobiliśmy wymianę prezentową między nami. 

Sobota - od dwóch godzin przed wigilią na plus. 

Niedziela... 

Jedna wielka depresja. Czułam, że byłam sama. Naprawdę sama. Wieczorem poszliśmy do kina na 'Tower Heist'. Film przyjazny. 
To co chciałam zauważyć, to, że i małe kina, i multipleksy są potrzebne. Brakuje mi wielkiego ekranu. I nieklaskającej (fuck! nieklaszczacej!) publiczności. Toleruję piski na widok całującej się pary, buczenie w momencie pojawienia się złego charakteru, ale klaskanie napisom mnie irytuje. 

Nie wiem, czy zostać w Rio, czy wracać. Kurwa. Wariuję bez treningów. 

Ten sms miał w sobie trochę prawdy. 

Później wstawię zdjęcia. 


24 grudnia 2011

FeLiZn AtAl

Życzę Wam szczęścia. 

Zeszłoroczne... 




Mówili, że będzie ciężko. Zaczyna być...

Już sobie zamówiłam, że popłaczę :)

Ale wcześniej będę myśleć na plaży.
Może Jeana się uda wyciągnąć.

Tymczasem - zjadłam Marisquinho :)

Jutro się chowam za aparatem. 

21 grudnia 2011

Apostei

W piatek Rio de Janeiro.

Mamy z Mestre i Adriane misje chudniecie. Cztery kilo do trzeciego stycznia i kolejne piec do dnia dwudziestego pierwszego. Niezdrowo, ale najazd na ambicje byl.

Poza tym ostatnio nie zdolalam zasnac w lozku i polozylam sie na balkonie.

Wczoraj po pokoju latal mi ten owad, ktory swieci, i ktorego nazwe probuje sobie od wczoraj przypomniec.

Slonce wyszlo, a ja nie mam na nic czasu...

20 grudnia 2011

Dwa bieguny.

Jako że ostatni wpis był prawie nie do zrozumienia dla ludzi nie ćwiczących capoeira. W tym, ten temat postaram się ograniczyć do minimum.

W piątek do domu przyjechał jeden z kuzynów Helle - Ze Carlos. Z jednej strony - nie ocenia się po wyglądzie, a z drugiej - pierwsze wrażenie jest najważniejsze.

Gdy skrajny pesymista i malkontent spotyka się z niepoprawną optymistką, jedno z nich musi się wyłączyć. Naprawdę nudzi mnie ten człowiek. Podróżuje cały czas, a zamiast opowiadać o tych podróżach, mówi o polityce, o złych zmianach, o ekonomii, o tym jak jest brudno. Mówić nie przestaje, a pauzy robi po każdym wyrazie trzykrotnie dłuższe, niż każda inna persona.

"To nie są Brazylijczycy. Tu <<w domu>> ich nie poznasz". Pojechał po mnie. Odpowiedziałam, że wiem, że tak naprawdę mało czasu spędzam w domu. Chodzę po mieszkaniach znajomych, po araruamskich fawelach, widziałam sporo i myślę, że mam pełne prawo powiedzieć, że, co najmniej, widziałam Brazylijczyków. Przyznał mi racje i zaczął mówić na temat korupcji. Przytakiwałam raz po raz.
Poza tym jest człowiekiem bardzo miłym i wszystko co robi, robi perfekcyjnie.

W niedziele mieliśmy pokaz capoeira w Saquarema. Walczyliśmy o to, żeby to nasza grupa rozpoczęła projekt w tamtejszych szkołach. Ważna rzecz.

Przed rozpoczęciem robiliśmy sobie zdjęcia na skałach. Mimo, że było gorąco nie weszliśmy do oceanu. Z powodu braku bikini i potrzeby poważnego wyglądu w trakcie pokazu. 




zdjecie dla Mamy hehe :) 


                                                       Sou crua e amarela, spadam ze skaly

No i zwątpiłam w fotografię, gdy zobaczyłam to zdjęcie zrobione przez czterolatkę. Nie jest dobre, ale fajne. Zapłaciłam za Yashice, czekam... 



Daliśmy show. Potem wszyscy poszliśmy jeść. W trakcie czekania Jean, Ewerton, ja i jeszcze dwoje osób, postanowiliśmy się wykąpać. Woda lodowata. Ale warto było. Orzeźwienie niesamowite. I wcale nie było tak zimno.

Gdy wróciliśmy współtowarzysze byli w trakcie wymieniania się historiami udowadniającymi gejostwo Helio i Ewertona. Muszę z nimi poważnie porozmawiać.

Szkoła oficjalnie zakończona w piątek. Można powiedzieć, że TEORETYCZNIE zaliczyłam liceum. Nie mam żadnego papierka, podejrzewam, że nie musiałabym kontynuować nauki na Politechnice, ale chcę zrobić jakiś kursik. Albo turystyka, albo pielęgniarstwo. To drugie ze względu świetnych zajęć praktycznych, mogących się przydać w przyszłości i właściwie zawsze mnie do medycyny w jakiś sposób ciągnęło. Tak sobie przynajmniej w jakiś sposób wynagrodzę odpuszczenie sobie studiów medycznych. Zobaczę i zdecyduję, gdy poznam grafik.

Doszłam do wniosku, że Brazylijczycy są najlepsi jeśli chodzi o wykorzystanie śmieci.
Wszystko z PETu





Jedna z ostatnich rozkmin:
"Ja właściwie bardzo lubię swoje stopy. Dzięki nim kopię martelo. I chodzę. Fajnie, że je mam..."

19 grudnia 2011

Sou crua e amarela

Na samym początku, ludzi, którzy mało się orientują w capoeira zapraszam do ostatnich akapitów. Tekst jest w całości poświęcony ostatniej roda, zawiera dużo skomplikowanych zwrotów.



Ostatni roda w 2011 roku. Wszyscy zebraliśmy się na boisku, na Pontinha, na brzegu jeziora/laguny.

Najpierw grały dzieci, troje z nich dostało nowe sznurki.

Potem zaczęli dorośli z podziałem - uczniowie i graduados.

Następnie Mestre zatrzymał muzykę i grę.

"Dzisiaj wręczę dwa sznurki. Bardzo ważne dla grupy. Pierwszy - dostanie osoba, która przybyła z Polski. Ale jest wszędzie, pomaga, gdzie może..." itp. Dużo ciepłych słów. Ja w tym momencie się poryczałam. Ze szczęścia. Mestre wspominał, że ma dla mnie niespodziankę, Ewerton nawet raz się wygadał, ale później tak zamotał, że do końca nie byłam pewna. Cała uśmiechnięta i zaryczana wyszłam na środek, uściskałam Mestre i kucnęłam pod berimbau. Za mną Helio. 

Dygresja - kiedyś spytałam Torpedo o zmianę stopnia. Odpowiedział, że chce jechać do Brazylii i tam dostać wpie*dol, i sznurek.

Gdy naprzeciwko mnie ukucnął Professor Peroba, byłam przestraszona. Gra agresywnie i nie oszczędza nikogo. Znany jest z rzucania ludźmi. Poza tym wiedziałam, że to nie będzie jedyna gra, że czekają na mnie inni graduados.

W każdym razie grałam z Peroba na wysokim poziomie, aż do momentu, gdy wykopnął mnie poza roda, zdzierając delikatnie łokcie.

Druga gra z Jeanem - spokojnie, kilka martelos. Trzecia - estagiario Parente - dostałam banda de costa, upadłam na tyłek. Następnie dwóch Contra Mestres. Od Gustavinho tesoura, a od Caneli rasteira. No i zagrałam z Mestre, również rasteira.

Pojechałam do Brazylii. Dostałam wpie*dol i sznurek. Crua - amarela (biało - żółta), trzeci stopień.

Pisałam już, że zastanawiam się, kto zawiąże mi nową corda. Padło na Mestre. Powiedział, że sznurek to nie ostatnia niespodzianka. Poczekamy, zobaczymy.






Dużo ludzi będzie pytać. Corda wiąże się nieodłącznie z przynależnością do grupy. Dlatego należy się wyjaśnienie.

Odeszłam z ACMB? Nie.
Zmieniłam grupę? Nie.

Kolejny cytat, tym razem innego poznańskiego Formado: "Noszę taką koszulkę, jaką akurat potrzebuję."

Nie macie pojęcia, ile czasu zajęło mi myślenie o kwestii grupy. Nie wiedziałam, czy chcę corda, czy nie. Czy naprawdę nie zmienić loga. Tylko nie chciałam podejmować pochopnych decyzji. Aż wreszcie porozmawiałam o tym wszystkim z Gustavo.

"No bo ja nie wiem, czy jestem z ACMB, czy z GICAP"
"Jesteś z obu. Wrócisz do Polski, będziesz ćwiczyć w ACMB, teraz jesteś tu, w GICAP. Za każdym razem, gdy będziesz wracać, też będziesz w GICAP, tu zawsze będzie dla ciebie miejsce."

Corda nao joga.

Swoją drogą - do momentu troca de corda modliłam się, żeby nie padało. Chmury wyglądały groźnie. Widziałam ścianę deszczu na środku jeziora. Jakimś cudem przeszły bokiem. Później dostaliśmy w prezencie piękny pomarańczowy zachód słońca.



Jeden uczeń - Pica Pau, wrócił do grupy. A nowy rok się jeszcze nie zaczął.

I mieliśmy gości z grupy GINGANDO CAPOEIRA. To ta od piosenki "Malandragem". Muszę poszukać, czy śpiewa ją ten sam Mestre, który uczestniczył w naszej roda.

Sou crua-amarela PORRA!!!

15 grudnia 2011

Combo, querendo melhorar :)


Wtorek - combo

Wstałam. Obolała - po wczorajszym treningu ledwo się ruszałam. 

O dziesiątej poszłam trenować. 

Pierwsze pół godziny trenowałam indywidualnie, później doszedł Grauss. Gdy ten odpoczywał (co często miało miejsce), Mestre przekazał mi sekwencje do wykonania. Pot, mos, ból, siła!

Poszłam szukać przypraw. Nie znalazłam. Kupiłam za to wodę z kokosa - niesamowite orzeźwienie.
Zaczęłam robić pierniki. Zawołali mnie na obiad. Mieliśmy gościa - Eduardo. Jest bardzodużogadającym fotografem. Porozmawiałam z nim (zyskał w moich oczach tym, że ma własną ciemnię i kilka analogów, a nie tylko lustrzankę za milion reali), i uciekłam na trening. 

Znów indywidualnie. Dopiero pod koniec przyszli Helio i Ewerton. Zdecydowałam się jechać z nimi do Morro Grande. Po powrocie poszliśmy na trening do Tristezy, którego nie było. Pobiegliśmy do Estetique, żeby potrenować z Mestre. Trzy treningi i zero odpoczynku, to dla mnie za dużo. Znaczy - dałam radę, ale pod koniec już naprawdę nie mogłam.

Eu vou treinando, querendo melhorar...
Jeśli jest zimno, trenuję by się ogrzać
Jeśli jest ciepło, trenuję, aż się ugotuję
Jeśli jestem szczęśliwy, trenuję, aby to uczcić
Jeśli jestem smutny, trenuję by zapomnieć.


Sroda.

Otwieram cukiernię. Pierniki wyszły. Mimo braku kilku przypraw, zbyt dużej ilości nieprzesianej mąki, ręcznego ubijania białek i mnie za sterami. Zapachniało świętami. 



W domu wszędzie walają się prezenty, papier do pakowania, pudełka i koperty. Gdzieniegdzie ozdoba świąteczna. Mamy wpadły w wir pakowania. 

Ja słucham Pospieszalskich, żeby jakoś odbić sobie brak śniegu. Nie żebym jakoś specjalnie tęskniła, ale widzę, że wrył się on tajemniczym sposobem w obraz Świąt. 

Dostałam paczkę. List od Kevcia rozbił mózg na milion kawałków, gdy próbowałam ogarnąć o co chodzi. Nie można analizować, trzeba interpretować. W paczce znalazła się też książka, o którą prosiłam - "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd". Zachwyca, mimo tego, że czasem denerwuje mnie maniera pana Nowaka. Po pięćdziesięciu stronach zaczęły mi przychodzić (głupie? nieodpowiedzialne? nierealne? szalone. wymagające odwagi. zupełnie do spełnienia.) pomysły do głowy. 

Hola chłopy! Dalej do szopy! 


W Akademiii pierwsze prezenty, pozniej drugie prezenty w Rotary. Chegou Natal.  



12 grudnia 2011

Kurde balans.


2.12.11 Brać. 

W piątek po roda Gustavo powiedział "Tristeza odchodzi z grupy". Jean, Adriane i ja nie mogliśmy wyksztusić słowa. W GICAP jestem krótko, ale wiem, ile znaczy obecność Thiago. Prowadzi projekt 'Ginga Cidada', który dostarcza capoeira do najbiedniejszych szkół w Araruamie. Poza tym - piątek - pojawia się Tristeza, a za nim grupka śmiejących się dzieciaków. No i nikt tak nie animuje roda. Żadne z nas nie wyobraża sobie jego braku.

Osobiście uwielbiam Thiago za to, że nie patrzy na mój sznurek. Przykładowo - na jednym ze szkolnych eventów w trakcie wręczania cordas trzymałam berimbau, bez grania. Gdy mieliśmy zacząć roda, Tristeza powiedział, że ja mam rozpocząć. Na to jedna z osób zaawansowanych, nawet bez złośliwości w głosie, tak po prostu, zapytała "Martyna na berimbau?". I Thiago odpowiedział, że tak. Później weszłam do roda i od razu poleciało "A mare ta cheia ioio". W ogóle zawsze na mój widok śpiewa "Mare, mare...". I dostaję najmocniejszy uścisk na Świecie.

Nie poznałam Monitora Tristeza dobrze, ale podobno znam się na ludziach. Wróci.



3.12.11 Chrystus pilnuje. 

Do Rio mieliśmy wyjechać o czternastej, więc, zgodnie z brazylijskimi obyczajami, dom opuściliśmy o piętnastej. Nie lubię jeździć samochodem. Szczególnie w siedzeniu za kierowcą. Pewnie nawyk z czasów wycieczek rodzinnych. Albo to, że "ważniejsza osoba idzie/siedzi po prawej", jak to kiedyś Caramuru powiedział.

Dojechałyśmy do Rio. Gdy weszłam do mieszkania oniemiałam. Buzia otworzyła się jeszcze szerzej, gdy się okazało, że jest dwupoziomowe. Na bogato. Normanda (córka Helle) pokazała mi mój pokój. To mnie zaskoczyło - byłam nastawiona na spanie na kanapie.



Helle, Niobe, Normanda i Fernando (narzeczony Normandy) wyjechali na urodziny kuzynki, które były celem naszej podróży. Ja posiedziałam przed komputerem, korzystając z wi-fi i czekałam na Julianę (córka Normandy, lat 28 - nie wygląda, ani nie zachowuje się na tyle), z którą miałam jechać na rodzinną imprezę.

Minęłyśmy plażę Copacabana i wjechałyśmy do burżujskiej dzielnicy o tej samej nazwie. Jedna z bogatszych części miasta.
Dojechałyśmy na urodziny z dużym opóźnieniem. Ucieszyło mnie to, że Juliana ma podobne podejście do mojego - przyjechać późno, wyjść wcześnie.

Kuzynki, wujkowie, dziadkowie, ciocie, babcie, bratanice. Ponad dwadzieścia osób. Zjadłam kanapeczki, coś podobnego do piernika toruńskiego (tu nazywane pao de mel - miodowy chleb) i zaczęłam obchodzić krewnych i znajomych.

Dużo porozmawiałam z Fernando. Czemu? Proste - capoeira. Ćwiczył przez piętnaście lat, dostał tytuł Mestre i albo wielu rzeczy już nie pamięta, albo jest totalnym ignorantem, albo Mestre Camisa wyprał mu mózg. Miałam niesamowitą ochotę na polemikę, ale, po raz kolejny, znam się na ludziach. Fernando jest bardzo dumny i trochę zarozumiały. Po porażce mojej delikatnej sugestii, że być może, to Mestre Bimba, a nie Pastinha zapoczątkował Capoeira Regional, zrezygnowałam z jakiejkolwiek dyskusji.

Porozmawiałam jeszcze z innymi członkami rodziny. W tym, z wujkiem, którego babcia pochodziła z Poznania. Świat jest mały. Później Juliana porwała mnie na imprezę.

Bardzo drogi klub i restauracja, należące do prezydenta CFB (tutejszy PZPN), z widokiem na Jezusa... znaczy - Chrystusa (gdy mówię Jezus, żaden Brazylijczyk nie wie o co mi chodzi), jezioro, favelas i wielką choinkę. Stadion, a w jego trybunach sale klubowe. Dawno nie byłam na imprezie z tak dobrą muzyką. Leciały hity, ale te ambitniejsze - obyło się bez Katy Perry, Lady Gagi i Rihanny. Usłyszałam natomiast Red Hot Chilli Peppers, Elvisa, Rolling Stones'ów. To była pierwsza trybuna. W drugiej leciał remiks techno niemieckiego hard rocka. A później piosenkę pod bit "To było na melanżu". 

W toalecie damskiej - kobiety zastanawiający się nad swoim wyglądem. W męskiej - śpiewanie basem.

I tak do trzeciej pielgrzymowałyśmy po klubie. Wróciłyśmy do domu i wjechał Pacmanik - kanapka, ciasto, płatki i mleko. Mieszanka tego wszystkiego z wcześniejszymi drinkami dała się odczuć nazajutrz bólem brzucha.


4.12.11 Nie żałuję. 

Spałam dwie godziny, bo umówiłam się z Jagódką na ploteczki. Sol - jeśli wszyscy zrobili taki postęp jak Ty, to zaczynam trenować trzy razy dziennie.
Gratuluję Wam, Misie z ASC nowych cordas i eventu!

Wyjechałam z Rio o wpół do drugiej AUTOBUSEM, bo o siedemnastej zaczynały się koncerty z okazji trzecich urodzin Radio Man/ria, a Niobe i Helle chciały zostać w Rio dłużej. 





Weszłam oczywiście z Ewertonem i Helio. Na miejscu odszukaliśmy się z innymi ludźmi z capoeira. Koncerty bardzo spokojne i przyjemne - samba, pagode. Tańczyliśmy forró, robiliśmy choreografię. Takie tam. Szał zaczynał się, gdy grali funk brazylijski. W dół, w dół, w dół... Będzie mi brakować tej muzyki, jej prostoty i tańczenia... Piszę jak o czymś ambitnym, a tymczasem, piosenki mają maksymalnie siedem powtarzających się zdań, mówiących o dupach, cyckach, seksie, narkotykach i o tym, jak zajebiste jest życie w favelas. Ale bawiliśmy się wybornie. 

Po raz kolejny ogłoszono mnie mistrzynią schodzenia w dół. Potańczyłam i niczym Kopciuszek, uciekłam przed północą do domu. Pantofelka nie zgubiłam. Trampki z nóg nie spadają. Miałam nieprzespaną poprzednią noc, ta też zapowiadała się podobnie, a rano chciałam pojechać do Soubara.





5.12.11 Cana. 

Mestre się spóźniał. Zastał mnie w drodze do domu, ale ostatecznie wsiedliśmy do autobusu, w którym spotkalismy Jeana. Standardowo śniadanie i przesiadka w Sao Vincente i pół godziny później rzucały się na mnie dzieciaki.
Szczerze powiedziawszy, to pojechałam tam po to, żeby porozmawiać z Mestre i poprawić sobie humor. Soubara zadziałała. 



Wróciliśmy chwilę po południu do Araruamy i za to, że Mestre płacił za bilety, ja kupiłam nam kanapki i miąższ z trzciny. Mniam... Później cztery godziny odsypiałam weekend. Odpuściłam sobie siłownię i poszłam tylko na trening. Przyjechali znajomi z Marica. Porozmawialiśmy - będzie filia GICAP w faweli Rocinha.
Sławna Rocinha - do niedawna jedno z najniebezpieczniejszych miejsc Rio de Janeiro, siedziba szefa całego handlu narkotykowego, obecnie - spacyfikowana. Zdążę tam pojechać na sto procent! Poza tym, za dużo życia typu 'high class' było ostatnio. Nie lubię - zbyt proste to. Przyszła kolej na favelas.



6.12.11 Sentido. 

Mikołajki. Nie mam prezentu. CH.W.D.P (P=poczta). Ani życzeń. Ani zabawek.

Wyjątkowo napiszę o szkole. Moja klasa w tym roku (konkretnie dzisiaj) kończy swoją edukację obowiązkową. Pani dyrektor Regina vel. Yoda wymyśla zabawy przygotowujące do życia poza Colegio Araruama.

Mieliśmy tańczyć. Najpierw jedna osoba zamykała oczy, a później druga. Następnie mieliśmy odpowiedzieć na pytania co czuliśmy i jak to odnieść do życia. Nie napiszę dłuższych rozważań, bo zwykle kończą się one porażką :)

Później postanowiłam pomóc Mestre w treningu. Dobre miałam przeczucie, bo Cavalo wylądował na UPczymśtam - takim tutejszym pogotowiu. Ja się przestraszyłam, że to coś poważnego, ale niepotrzebnie, bo Brazylijczycy korzystają z niego w przypadku bólu głowy, brzucha i mniejszych kontuzjii. W każdym razie, pomagałam Adrianie. I po raz kolejny stwierdzam, że dzieci ze szkół prywatnych mają poprzewracane w głowach. Płacę, wymagam, mogę robić co chcę. *&%$!
No dobra - bez generalizowania - zdarzają się dzieciaki z resztką szacunku.



7.12.11 Explosao 

Widzieliście kiedyś roda, która wybucha?

Przesadziliśmy z energią. Tak, że jeden z moich kolegów dostał po żebrach, drugi zbił szklane drzwi do szafki innym kolegą, a koleżanka zemdlała. I to wszystko bez najmniejszej ilości alkoholu.

Dobrze (tylko z powodu możliwych kontuzji), że rodas w pomieszczeniach zamkniętych należą tu do rzadkości.



8.12.11 Melhorou agora.

Zadzwoniłam o dziewiątej do Tristezy, bo nie wiedziałam, w jakiej szkole jest batizado. Żadne 'cześć' nigdy mi tak nie poprawiło humoru. Po prostu słyszałam jak się uśmiecha przez telefon.
W każdym razie dowiedziałam się gdzie mam wysiąść, a dalej liczyłam na mój urok osobisty i pomoc ludzi we wskazaniu mi drogi.

Ja mam niesamowite szczęście w życiu, szczególnie w podróżach. W połowie drogi dosiadł się Gustavo.

Event był zdecydowanie najlepszy ze wszystkich batizados w szkołach. Mimo gorącego boiska (nie mogliśmy ustać), pieczącego słońca i otwartej przestrzeni, energia była niesamowita. Naprawdę przerosła moje oczekiwania. I nieznane dzieci się na mnie rzucały. Lubię to!

Dostałam paczkę pełną pierników. Poza tym zjadłam dzisiaj pół Torcika Wedlowskiego.

Humor mi się strasznie polepszył. Byłam smutna z powodu odchodzenia Monitora Tristeza z grupy, ale to batizado, dzieciaki, rodzinna atmosfera sprawiła, że wszystko zeszło na dalszy plan. I tak zostało.

Z racji braku zdjęć - wideło.



9.12.11 Materac.

Piąta piętnaście. Zjadłam bardzo szybkie śniadanie, obudziłam Helle i wyszłam z domu, pożerając drugą połowę Torcika Wedlowskiego. Araruama budziła się do życia. Zrezygnowałam nawet ze słuchawek.

Gdy przekroczyłam most, wkraczając tym samym do dzielnicy Mutirao (biedniejsza część miasta), wszystko wyglądało trochę jak filmowy poranek w średniowiecznym miasteczku. Tu pies, tam kot, słychać otwieranie okiennic. 



Po drodze spotkałam Marrentinho/Matheusa i razem poszliśmy obudzić Thiago. Pół godziny później staliśmy w szóstkę (trójka dorosłych, trójka dzieci) na przystanku, śpiewając, słuchając 'Danza Kuduro', bawiąc się berimbau i czekając na autobus, który nie przyjechał. Na miejsce ostatecznie zawiózł nas dyrektor szkoły.

wyginam smialo cialo 
ja i Tristeza

Milene, Tristeza, Renato, Chocolate i ja 
                                                                         Marrentinho



Po dwóch godzinach zaczęliśmy rozgrzewkę. Thiago wprowadził fragment integracyjny - razem z dzieciakami mieliśmy robić aranha (pająka), pescoco da girafa (szyję żyrafy), tromba do elefante (trąbę słonia). Nie wiem kto się bardziej zwijał ze śmiechu - Tristeza czy my.

Nagrałam się. Głównie dlatego, że było nas mało - trzy osoby zapewniały muzykę, jedna szukała sznurków, a dwie egzaminowały dzieciaki.





Dostaliśmy obiad i deser (bezalkoholowa galaretka). Porozmawiałam z Thiago. Bardzo dużo. Jak zbierze pieniądze, to przyjedzie do Polski. Tematu grupy jeszcze wtedy nie poruszyłam, mimo całej mojej ciekawości musiałam czekać na brak uczniów Tristezy dookoła.

W drodze powrotnej podjęłam najlepszą decyzję dnia, że nie pojadę autobusem do domu, tylko się przejdę. No ale wszyscy poszliśmy do domu Thiago. Wyrzucił na podwórko trzy materace, padliśmy i zasnęliśmy wszyscy w jednym momencie. Gdy się obudziliśmy Renato i Chocolate udali się do domów, a my zaczęliśmy oglądać filmiki capoeira. Poprosiłam o skopiowanie. Gratis dostałam też muzykę i teksty, które Tristeza napisał, które bardzo, bardzo chciałam mieć.

Odprowadziliśmy Marrentinho i Milene do domu i wzięliśmy latonę do centrum. LATONA - samochód osobowy, który ma określone przeznaczenie (zwykle konkretna dzielnica) i cenę. I wtedy wreszcie zadałam nurtujące mnie pytanie o odejściu z GICAP.

Tristeza nie jest zadowolony z układu rzeczy w grupie, że ludzie albo mu się wtrącają do projektu, albo wręcz przeciwnie - nie robią nic. Głównie stosunki z Mestre są skomplikowane. Do meritum - Thiago poczeka dwa miesiące, zobaczy, czy coś się poprawi, jeśli nie, wtedy odejdzie. Także trochę mi ulżyło.

"Jean, quer foto Jean?" "Jean quer foto."




10.12.11 Que horas sao? Tup. Chora, que chorar faz bem. 

Najpierw Sao Vincente - apresentacao. 

Później ostatnie szkolne batizado. 

- Mare, jedziesz na ostatnią roda w Saquarema?
- Nie, jadę do domu odpocząć.

W samochodzie zdecydowałam, że odpoczynek może poczekać. 

Oprócz nastraszniejszej toalety jaką kiedykolwiek widziałam (PKP wymięka), wszystko było piękne, udane i energiczne.


Skończyły się batizados w szkołach. Zaliczyłam wszystkie, czego nawet Mestre nie dokonał. Nie wiem, co ja teraz będę robić całymi dniami. Do marca nie mam lekcji. Dziesięć tygodni wolnego. Później marzec, kwiecień, maj, i Polska... Jak o tym pomyślę mam depresję. 



Mestre mówi, że na ostatniej roda da mi prezent - niespodziankę. Albo dostanę abady, albo corda. Jeśli sznurek, to nie mam pojęcia, kto mi go przywiąże. Zastanawiam się pomiędzy Mestre, Gustavinho i Thiago.  Mestre - dlatego, że z nim trenuje i dzięki niemu zrobiłam tak duży postęp w capoeira. Gustavo - bo dostaję od niego wpie*dol w roda, za to, że mi mówi co robię źle, a poza tym jest jednym z moich najlepszych przyjaciół tutaj. Tristeza - za to jak mnie traktuje (patrz wyżej).


11.12.11 Meus (vinte)dois paixoes 

Ciekawostka religijna: obudziłam się (a konkretnie tata mnie obudził telefonem) o dziewiątej trzydzieści. Trwała msza w pobliskim kościele. O dwunastej wciąż śpiewali (fałszując), krzyczeli, jęczeli i wysławiali Boga. Dzień Święty, Dniem Świętym, ale chciałabym się wreszcie wyspać. Nawet wentylator ich nie zagłusza.

Obiad zjadłam na jakiejś kościelnej imprezie. W tym momencie muszę wygłosić podziw dla mojego ulubionego fanatyka religijnego - Bebeto, brata Helle i Niobe. Dzień wcześniej dostał ulotki Kościoła Adwentystów do rozdania. Wziął sobie zadanie do serca i zaczął obdarowywać nimi ludzi na grilu organizowanym przez jakiś brzylijski odłam kościoła katolickiego. Ta bezpośredniość mnie zadziwila.

Cały dzień spędziłam u Fabiany. Zamówiłam Yashicę!!! Z fleszem. Wreszcie. Jeśli dobrze pójdzie, dostanę przed weekendem. Film już kupiłam. Aż mnie ciarki przechodzą jak o tym pomyślę.

O dziewiątej stwierdziłam, że pójdę się umyć, wejdę do łóżeczka, pod kołdereczkę i obejrzę film. Byłam w trakcie wykonywania planu - wyszłam spod prysznica - dzwonek do bramy, pukanie do mojego pokoju. Wyszłam w ręczniku. Helle poinformowała mnie, że przyszedł Helio i spytała, czy ma go wpuścić. Oczywiście. Szybko się ubrałam (bo w ręczniku nawet w Brazylii nie wypada przyjmować gości), wyjęłam pierniki i Ptasie Mleczko i chwilę później siedziałam i rozmawiałam z moimi dwoma najcudowniejszymi tępymi sznurami. Ewerton i Helio są w komplecie. Właściwie nie dziwię się, że ludzie myślą, że są gejami :) Zaplanowaliśmy sobie ferie. Nauka polskiego na plaży, mecz Flamengo, roda na Lapa, podróż do Polski. Muita coisa. Niespodzianka dnia.

Zawsze miałam szczęście do przyjaciół. Na facetach chyba ani razu się nie przejechałam. I niech tak zostanie.

Po podłodze przebiegł karaluch, a na ścianie mam gekonika. Myślicie, że przynosi szczęście?


Dobrze wygląda. W sam raz na tatuaż.
Nie, nie... Pomysł na tatuaż jest inny, świetniejszy. Tak boski, że się nim nie podzielę.


Padłam ofiarą rasizmu.
Gustavo (najbardziej czarny z czarnych) powiedział:
- Martyna, jesteś na mojej czarnej liście.
- Co? Nic nie zrobiłam. Czemu?
- No głównie przez kolor.

Oczywiście wszystko na żarty. Ale nie zaprzeczę - bywało tak, że idąc z grupą mulatów, murzynów, czułam się "inaczej". Niepotrzebnie - na to nikt nie zwraca uwagi. Raz po raz jestem nazwana "branquinha" (bielusieńka), powinno mnie to cieszyć, bo oznacza poufałość. 


Gratuluję ludziom, którzy dotarli do tego momentu. Szczególnie, że nie jestem zadowolona ani z jakości wpisu, ani ze zdjęć. Nierówno. Poza tym nie miałam chęci, ani czasu na pisanie. Pisałam albo w autobusach, albo zmordowana po całym dniu "pracy". Próbowałam jakoś to wszystko okiełznać... Leję wodę, koniec. Mocne postanowienie poprawy. 


Tych, którzy opuszczają niektóre fragmenty spróbuję zachęcić/pocieszyć - jestem w trakcie opracowywania słownika :) Portugalsko-capoeiro-polskiego i personalnego - ze zdjęciami, imionami i apelidos.