21 sierpnia 2012

gziku

Z dniem pierwszym sierpnia skończyłam pracować w Poradni i pierwsze, co zrobiłam, pojechałam do Darłówka.
Słońce, plaża, muzyka - taka mała Brazylia. Po powrocie - tydzień treningowo - urodzinowy - Majka, Kbecao, aż wreszcie w niedzielę - JA.

Na pikniku - skład czysto capoeirowy i mimo tego, że zabrakło kilku megaważnych dla mnie osób - byłam/jestem zachwycona.







Jeśli chodzi o prezenty - niektóre zmiotły mnie z powierzchni Ziemi. Rawicz, maluchy, zestaw podróżnika i cała reszta.

Powrót do domu. Umyłam się, wyprostowałam włosy i poszłam na Rybaki. Tam, powoli sącząc napoje alkoholowe, szykowaliśmy się do wyjścia.

Poszliśmy do pustego Cuba, spotkałam się jeszcze z Mieszkiem i Anią, po czym z moim bratem Kevciem udaliśmy się do Pijalni na Gziiiiiiiiiik. A później na kebsa i do domu.

Tam Młody wziął sobie bardzo do serca mój zakaz dawanie mi telefonu do ręki. W innym wypadku Maniek, Ariel i Patryk obudzili by się z dziwnymi, najebawczymi smsami.

Obudziłam się rześka, załatwiłam kilka spraw i poszłam na trening.

Wtorek rano - Powidz. Trzy dni na starym stanowisku bosmana. Dobrze było tam wrócić, wyczilować.



W środę (tzn. jutro) jadę do Kolonii. Stopem.

Stamtąd z Kathariną pociągiem do Amsterdamu.
Ciastkaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa

Pozdrawiam