26 grudnia 2014

Po każdej burzy.

Ostatnie kilka miesięcy było megaintensywnych - Norwegia, Biała Podlaska, Rzeszów, Portugalia, Łódź, w międzyczasie Wrocław. Do tego cały czas dzieciaki, uczelnia (która nie wadzi, tak bardzo jak by mogła), i treningi.


Po kolei, w skrócie.

Norwegia - kameralnie, z Polski polecieliśmy w czwórkę. Braliśmy udział w warsztatach i Batizado e Troca de Corda grupy CCCB w Stavanger. Nie było zbyt wielu uczestników, więc można było poćwiczyć. Norwegowie ugościli nas cudownie, gdyby nie to, pewnie z pieniędzy na Brazylię zostałoby minus tryliard złotych, a po drugie, co najważniejsze, nie miałabym okazji pogadania z Contramestre Careca.
Miałam przyjemność rozmawiania z kilkoma mestres, contramestres czy professores de capoeira. Żaden nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak CM Careca. Nie dość, że śpiewa tak, że ciarki przechodzą mnie za każdym razem od czubka głowy, po paznokieć dużego palca u nogi, to jeszcze wie niesamowicie dużo o capoeira. Także, w stanie delikatnego upojenia alkoholowego, zadałam milion przemyślanych pytań, po czym część odpowiedzi zapomniałam. O czym dowiedziałam się przy niedzielnej kolacji...
Oczywiście był też mój ukochany wariat Estudante, jak zawsze wulkan, robiący samojebki we wszystkich możliwych miejscach i momentach, rapujący "Pisiont Groszy" po polsku. Wyjazd udany, bardzo. I oszukali nas kilka razy, a to nie wszystkim się udaje.














O Białej Podlasce chyba nie muszę dużo pisać - jak zwykle najlepsze atmosfera warsztatowa w Polsce. Ekipa Sitnik/Reja czyli walka o to, kto mnie przenocuje, domowe obiadki i #capoeiristassąwszędzie. Zamiast misiów polarnych było słońce i krótkie rękawki. No i roda na squacie. I jeszcze ta niedzielna rasteira :)







Dwa tygodnie później pojechałam do Rzeszowa. Jedenaście godzin w Polskimbusie, dwie gry i dużo oglądania zdawania na cordas. Huehue... Nie żałuję, bo spotkałam się z kim miałam i o to w gruncie rzeczy chodziło.


No i Portugalia. Czyli największy z małych celów w tej połówce sezonu. 
Czternaście, czy piętnaście osób z ASC. Na warsztaty w Polsce nie udaje się pojechać taką grupą... Półtora dnia w Porto i pozostałe kilka w Guimaraes, małym, urokliwym mieście, w którym narodziła się Portugalia, które było jej pierwszą stolicą i miejscem narodzin pierwszego władcy Alfonsa I. A oprócz tego jest europejską siedzibą CM Careca. 

Porto zwiedzaliśmy głównie pieszo w towarzystwie wina. Obskoczyliśmy najważniejsze zabytki, do których nie trzeba wchodzić do środka, zjedliśmy owoce morza i piliśmy wino na plaży, udając się na styk do Guimaraes ostatnim pociągiem. 









W Guimaraes weszliśmy do Akademii... Chodziłam i patrzyłam. Przepiękna, kolorowa, napakowana pozytywną energią. Stwierdziłam, że śpię na Pelourinho, no i spałam.



W Guimaraes do zwiedzenia jest tak naprawdę tylko starówka. Więc ze spokojem, jedząc po drodze kilkakrotnie obeszliśmy wszystko. I zjedliśmy ogromne lodziki.





Oczywiście musieliśmy iść w piątek na festę. Poszliśmy, przejęliśmy podesty i zamknęliśmy imprezę. 




Wróciliśmy nawet nie nad ranem, tylko rano. I po godzinie spania, obudził nas dźwięk berimbau. Tak się zaczął najsłabszy dzień w mojej karierze capoeira. Kac zaczął się na którymś z treningów. Do tego niewyspanie. Nigdy więcej. W sobotę byliśmy grzeczni, W niedzielę nawet udało się pograć i poćwiczyć. I ogarnąć taksówki na imprezę. 

- Poproszę 6 taksówek pod ten adres...
- 6? 
- 6.
- Żartuje pani sobie
- No nie. Jest nas około 30 osób.
- Żartuje pani. 
- Nie. Niech pan przyśle jedną i sprawdzi. 

Dwie taksówki zrobiły po dwa kursy. Bo z tyłu mieściły się cztery osoby. 

Taka Portugalia. A, zdjęcie pościeli :) 

14 września 2014

namoro.

Jestem z nią. Albo ona ze mną. Już pięć lat. Mamy swoje wzloty i upadki, ale tych drugich jest zdecydowanie mniej. Uczymy się od siebie. Właściwie, ja od niej bardziej. Kieruje mną i nadaje życiu sens (wydaje mi się, że wreszcie dojrzałam do tych słów). Ja się jej podporządkowuje, słucham jak mogę. Jest autorytarna i wymagająca, ale radzimy sobie. Mało tego, każdego dnia mam coraz więcej zaufania, że to się tak szybko nie skończy... Poświęcenia? Duże - jak w każdym związku, ale warto.

Estou com ela. Ou é ela que está comigo. Cinco anos já. Temos momentos melhores e piores, os segundos com certeza fazem parte menor. Uma aprende com a outra. Na verdade, eu aprendo mais com ela. Ela me guia e faz minha vida ter o sentido (acho que finalmente emadureci bastante para essas palavras). Eu me entrego a ela, sigo quando é possivél. É muito autoritária e exige muito de mim, mas lidamos com isso. Mais... Cada dia tenho mais e mais confiança que isso não acabará logo... Sacrifício? Grande - como em cada relação, mas vale a pena!

Exatamente cinco anos atrás fui pegar o treino pela primeira vez.
'Precisa de ajuda? - Recebi pandeiros. Até agora estou-los carregando comigo. Pegaram a metafora? :))

Dokładnie pięć lat temu poszłam na pierwszy trening.
"Pomóc ci z tym?" - I dostałam pandeira do przeniesienia. Do teraz je noszę.
Połknijcie metaforę :)

1


2


3


4







Świętuję.








12 września 2014

Como me gusta.

Wracając do wakacji 2014...  

Najpierw dwa tygodnie prowadzenia treningów, później mała scysja i urlop na żądanie. Szybki telefon do Bartka, czy przygarnie mnie na Helu i z Młodym akcja pakowanie Chałupy -> Darłówko. 

Ruszyliśmy z Kevciem z wtorku na środę. Oczywiście PKP nie byłoby PKP bez godzinnej obsuwy, więc korzystając z dogodnych warunków i darmowego wi-fi zadzwoniłam do mojej brazylijskiej rodziny. W Araruamie wszyscy zdrowi, bez większych zmian, żyją sobie w swoim tempo brasileiro. Uprzedziłam o swoim przyjeździe w 2015. 


Miejscówek oczywiście nie było, więc czym prędzej zajęliśmy sobie cały przedział rowerowy. Za Piłą mieliśmy już miejsca siedząco-leżące dla siebie. 


Oczywiście wysiedliśmy stację za Chałupami. No bo jak inaczej. Po pół godziny dojechaliśmy. Goferki, zimne piwko i dzień na plaży! Gdzieś pojawił się Maniek z Agą, 



Wieczorem, Młody spontanicznie uciekł do Gdańska, a ja z dużą ekipą z FunSurfu poszliśmy na plażę na ognisko. Księżyc był oszałamiający. Ogromny i pomarańczowy. Nigdzie w pobliżu nie było dużego miasta, więc całe niebo było naprawdę cudowne. No i od dawna nie poznałam tylu ludzi. 

Następnego dnia śniadanko na molo i plażing-smażing. Tym razem trochę więcej rozmów z Mańkiem. No i niechcący wyszło na to, że mam poprowadzić rozciąganie po crossficie. Na sam trening nie miałam ochoty, więc pobiegałam wzdłuż zatoki i poszłam na ustawkę. Niby człowiek ucieka od tego wszystkiego, ma dość, a później to go dopada i daje tą samą satysfakcję :) 

Ludzie, których rozciągnęłam zaprosili mnie na grilla. Nie byłam jedyna - nagle z pięciu osób, zrobiło się piętnaście. Ze wszystkich możliwych części Polski (nawet z Sosnowca ;)). 

Jeszcze mała imprezka z ludźmi z bazy i w piątek wylot na 

Obóz w Darłówku. 

Que mara-mara-mara-maravilha e? 



Grupa capoeiristas z pasją. Mało imprez, dużo trenowania i zdrowych nawyków. Grejpfruty w dalszym ciągu pożeram na śniadanie codziennie. Treningi indywidualne, które otworzyły nam głowy i nauka ginga. Znowu. Tym razem na serio.  

Granie i śpiewanie na plaży. Karamba! Najlepsze momenty. 









I impreza na plaży. No dobra, na molo. A właściwie, to na moście. Aaaaa... no i kaczka w krzakach... 





Mi, mi, mi bo miłość... 

Część z nas (w tym ja) nie pozbierała się i została jeszcze na weekendzik. 









I znowu zapierniczando w ASC. Do warsztatów. Wizyta Saszki. Rozpoczęcie kursu trenera personalnego. I miała odwiedzić mnie Lima... 

- Mare! Nie chcemy żeby Lima wyjeżdżała z Bielska.! 
- Nooo...
- Przyjeżdżaj! 
- No dobra. 
- Serio? 
- Serio. 

I pojechałam do Bielska na jeden dzień. Intensywny. Z fajką wodną, Zenkiem, Limą, Petalą, Dumlem i Grandem. Wiśniówka na stacjach zajadana lodami. Piknik na boisku do koszykówki o pierwszej w nocy. I Grzegorz.

"Tyle razy tędy szedłem i nigdy nie widziałem żeby ktoś po turecku siedział..." 






I tyle rzeczy... 

Urodziny! Były najlepszymi urodzinami w moim życiu. Zostałam zaskoczona do tego stopnia, że nie mogłam wypowiedzieć słowa. 


Megaduży kop motywacyjny i dowartościowanie.


Kurs skończyłam tydzień przed Batizado e Troca de Corda. Obawiałam się anatomii, ale zdałam na czwóreczkę. Także zapraszam :) 

Chwilę później nadszedł Weekend Poznania Capoeira.

Szczerze napisawszy nie mam pojęcia co się działo. Wiem tylko, że było dużo ludzi i dużo organizacji. 

Zaczęliśmy w czwartek dobrą roda de capoeira. Piątek i sobota były dniami treningowymi, a w niedzielę  graliśmy o nowe stopnie. I zabraliśmy je. Każdy z nas.  

Mieszkała u mnie bardzo interesująca ekipa, której dziękuję za wsparcie, niepicie i bycie ze mną. No i za falę w Świętej Krowie :) 







Koniec. Nowy sezon nadszedł. Jedziemy.