28 marca 2012

Grosz

Mam Niemke, pyszna herbate, dwa telefony, sernik, prace i kolejne dwa wolne dni. I prawdopodobnie paczke od babci. Pozdrawiam z Brazylii. Kocham zycie.

27 marca 2012

Ojojoj

Nie pisałam od pierwszego Sapinho.

We wtorek trzynastego pojechałam tam po raz drugi. Tym razem zostałam przedstawiona przez Jeana. Dzieciaki rzeczywiście potraktowały mnie z większym szacunkiem. Miałam tylko problemy z chłopakami, ale to z powodu ich liczebności.

W środę od rana pojechałam do Rio spotkać się z Monicą. Po ogromnych korkach zjadłam z Monią i jej mamą obiad. Później posiedziałyśmy chwilę na plaży, wymieniłyśmy informacje i wróciłam do Araruamy. Dokładniej - na dworcu zmieniłam ciuchy na abady i koszulkę, i pojechałam do Iguaby na roda de mes do Patao.

W czwartek Sobradinho i roda profesora Ponteira.

W piątek po raz pierwszy pojechałam z Patao do szkoły przy muzeum. Pojechaliśmy motorem. Ostatni raz tym pojazdem poruszałam się w Wylatkowie około jedenastu lat temu.

Dzieciaki świetne, od sześciolatków do piętnastek Niektóre nawt znajome.

W niedzielę pojechałam na roda Mestre Capa - Mestre mojego Mestre. Jedna z najlepszych rodas w Brazylii. Nagrałam się Benguela, Sao Bento Grande. Porozmawiałam z Mestra Thiara - pierwszą kobietą Mestre, którą spotkałam. Co mi się podobało, to atmosfera - bez wpychania się, wszyscy równi.

W poniedziałek dałam pierwszy raz samodzielny trening w CRAS. Co tydzień pomagam tam Jeanowi, ale tak się złożyło, że tego dnia miał inne sprawy na głowie i dzieciaki trafiły na mnie.

W środę pomogłam Mestre w treningu z dzieciakami i poszłam do Rotary na darmowe rodizio pizzy (jesz ile chcesz).

W piątek  burza, pioruny i roda na praca. Mało ludzi, więc można było się nagrać. I nasłuchać, bo Tristeza z Mestre mieli konkurs na Quadras. A od rana byłam w Prodigio. Tam na zmianę z Jeanem śpiewaliśmy posenki. Kto nie zaśpiewał, przegrywał.Wycwanił się `Boa Viagem`.







W sobotę od rana walczyłam ze sobą żeby iść biegać z Thiago i uczniami.
 Siórma trzydzieści. Sobota. Bieganie. Trzy argumenty żeby zostać w łóżku.

Reasumując - wstałam w sobotę o szóstej czterdzieści pięć, zrobiłam sobie spacer na Mataruna, o siódmej czterdzieści małą grupką zaczęliśmy biegać na zmianę z marszem. Co chwilę mijał nas tata Jeana. Zatrzymaliśmy się na przystanku i zrobiliśmy brzuszki.
Wróciliśmy, zjedliśmy śniadanie i przemaszerowaliśmy kolejny milion kilometrów (około godziny) żeby ZACZĄĆ trening.

Skorzystaliśmy z pianku i ćwiczyliśmy mostek, stanie na rękach, stanie na rękach do mostka, stanie na rękach do mostka z opuszczaniem nóg jedna po drugiej, fiflak, au sem mao (gwiazdeczka bez rąk). Nawet mi wychodziło. Na koniec rodinha. I z powrotem do domu. 

Weszłam, zjadłam i poszłam na trening. Postanowiłam sprawdzić mój organizm i do Barbudo udać się marszem (około godziny drogi z przerwami na zdjęcia). Dwie godziny treningu. Granie i śpiewanie. Nie umarłam. Energia była bardzo pozytywna. Na zewnątrz ciemno i burza. Kto nie był w Brazylii, nie wie czym jest burza.

W niedzielę o szóstej rano dwanaście kobiet i jeden kierowca, wyruszyło w podróż do Teresopolis w hipisowskim Wolsfagenie. Dojechałyśmy na Encontro Feminino (event tylko dla lasek).

Najpierw były wykłady, po nich jedzonko i roda.

Sao Bento Grande de Angola, klaskanie do Regional, ale mimo tego zaczęło się pozytywnie. Energia była bardzo dobra przez pierwsze dwadzieścia minut. Po jej spadku bateria przejęli mężczyźni. I tak, do końca eventu byłam jedyną laską, która grała na berimbau.

Po chwili płeć silna weszła do roda. Na zasadzie przynajmniej jedna kobieta w środku, ale nie podobało mi się to. Jeśli chodzi o capoeira, lubię mieć wszystko poszufladkowane. Tylko niestety się nie da.

Droga powrotna jest zwykle szybsza, nie?
Dojazd zajął nam dwie godziny. Powrót - pięć.

O czternastej opuściłyśmy Teresopolis, miasta położonego w górach. Górskie drogi - serpentyny. Prace drogowe - ustawienie ruchu wahadłowego na serpentynach.

Stanęliśmy w połowie jednokierunkowego odcinka modląc się żeby ciężarówka w nas nie uderzyła. Zjechałyśmy na poboczę i się zaczęło. Właściwie nikt się nie przejmował vanem.



Roda de capoeira pod rytm beczki i rury PCV, maculele z desek i śpiewanie. Po dwóch godzinach kombi zaczęło działać. Jechaliśmy aż Modelo dostała ataku diabetycznego (czy jak to się nazywa). W dalszej podróży, gdy tylko auto zwalniało zaczynałyśmy krzyczeć. Przed dwudziestą byłam w domu.

 W poniedziałek pojechałam SAMA poprowadzić trening w Sou Bara. Mestre był po podróży z Sao Paulo, więc zaszczyt zastąpienia go spotkał mnie.

Wstałam o piątej trzydzieści. Kwadrans później do mojego pokoju wpadł Bebeto prosząc  o włączenie DVD. Było przed szóstą. I nie wiedział, że jadę do byłego Quilombo. Miał szczęście, bo obudzenie mnie o tej godzinie, z tego powodu, mogłoby się skończyć tragedią.

Pojechałam, zebrałam uściski i byłam w szoku, bo treningi wyszły bardzo fajnie. Bez bałaganu, ze spokojem.
W

Wieczorem poszłam trenować do Monitora Tristeza. Po raz kolejny capoeira przekracza granice. Tym razem ćwiczył z nami głuchoniemy chłopak. Thiago pokazywał mu co ma robić, a on precyzyjnie wszystko powtarzał. Zagrał w roda i zabił wszystkich, gdy my biegaliśmy, a on dołączył do nas biorąc miotłe. Zatrzymał trening na pięć minut, bo nie mogliśmy się uspokoić.

Dzień dobry, bo zobaczyłam moje trzy miłości: Rafaela, Marrentinho i Andre.


A, nie jadę do Buenos. Wycieczka została odwołana z powodu braku chętnych.
Koniec, kropka.

24 marca 2012

Meldunek

Melduje sie.

Nie wyrabiam sie z czasem.

W okolicach srody cos powstanie.

Brak telefonu i komputera doskwiera.

11 marca 2012

Dbaj o dusze.

11.03.2012
W piatek ja i Ewerton rozmawialismy z profesorem Ponteira. Zeszlo na temat candomblé. Skonczylo sie na tym, ze zostalismy zaproszeni na macumba.

Przed dziesiata wzielismy z Ewertonem lotade do dzielnicy Fazendinha. Mielismy skrecic w druga uliczke, tylko szlismy, szlismy, a jej nie bylo. Zawrocilismy i sie pokazala. Znikad. Dziwne.

Candomblé jest religia afroamerykanska, z wplywami katolickimi (glowine pod postaciami swietych). Na Bahia bardzo popularna, w innych regionach kraju mocno krytykowana, uznawana za ´´czarna magie´´.

Doszlismy do Domu (casa), osrodka duchowego. Wlasnie w takich momentach czuje, ze jestem w Brazylii. .

Weszlismy na podworze przez brame (trzy duze deski) - oltarzyki, popcorn na ziemi, swieczki.

I sam Dom. Duze, jasne pomieszczenie. Po lewej - trzy lawki dla obserwujacych, pod sciana na przeciwko wejscia podest z trzema bebnami. Obok oltarzyk ze swieczkami i figurkami swietych. Poza tym obrazy afrykanskich przodkow. Na srodku tanczacy ludzie. Wszyscy ubrani na bialo,  z turbanami na glowie. Z wyjatkiem kaplanki, matki swiatyni. Ona miala kolorowa suknie.

Bebny graly caly czas, spiew tez nie ustawal.

W pewnym momencie jedna z dziewczyn zaczela sie trzasc. Podeszly do niej dwie kobiety, dzwoniace dzownkami, pomagajace jej zaakceptowac ducha, swietego w ciele.

Gdy wpadasz w trans, Twoja dusza wedruje i inna pojawia sie na jej miejscu. W tym czasie, zachowujesz sie jak swiety za zycia. W domu przygotowane sa rzeczy, do dogodzenia duchom - cygara, papierosy i rozne trunki. Ludzie zmieniaja plec, nawyki, wiek, robia rzeczy, ktorych nie lubia. Swieci kraza po pomieszczeniu, rozmawiaja z obecnymi, czestuja alkoholem i przytulaja. To ostatnie jest naprawde interesujace.

Kazdy swiety ma swoje zawolanie i gest, ktorym wola do przytulenia. Moze byc to smiech Gwiazdora, chichot, pokazanie podlogi, kilkakrotne wzruszenie ramionami. Zawsze wyglada tak samo. Obserwujacy nie sa pomijani.

Co mnie najbardziej zadziwilo, to ten fakt niepamieci. Nie glowy, ale ciala.
Widzialam, jak moj kolega smaga sie ogniem od swieczki po twarzy . Nie raz, nie dwa, ale wlasciwie bez przerwy przez godzine. Gdy wyszedl z transu, jedyne, co go bolalo, to plecy (gdy duch Cie opuszcza, to wlasnie plecy bola).

Druga rzecza niesamowita bylo podpalenie wlosow. Swiety zawsze chodzi ze swieczka, przynajmniej do momentu, gdy dadza mu cygaro, fajke lub papierosa. Jedna kobieta dotknela niechcacy swieczka swoich wlosow. Maly pozar zostal ugaszony szybko. Podpalona kontynuowala pochod nieobecna, a wlosy nie wygladaly na spalone (przyjrzalam sie z bliska).

Czy bylam przestraszona? Troche, zanim Ewerton mi nie wyjasnil, niektorych rzeczy. Pozniej, gdy zobaczylam trzynastolatka wchodzacego w trans. I jednego z moich ulubionych uczniow Mestre z Mutirao - André. Po chwili przypomnialam sobie, ze to ja nic nie wiem i, ze jesli to jego religia, to trzeba to szanowac. Pozniej nasunela mi sie refleksja, ze dzieci powinny byc odsuniete od religii. Jako dorosle moglyby decydowac w co/czy wierzyc.

Po pierwszej ruszylismy marszem do domu. Dwie godziny. Szlo sie szybko i wesolo.



12.03.2012
Jak Dawid klaskac chce.

Od rana do mojego pokoju zapukal Bebeto. Tak jak normalnie sie przyzwyczailam, do jego pytan, tak w jedyny dzien, w ktory moge sobie polezec dluzej w lozku mnie irytuje.

Celem bylo obejrzenie DVD ´´Wielki Konflikt´´, Kosciola Adwentystow (ktorego Bebeto jest fanatykiem). Obiecalam, ze potowarzysze w ogladaniu.
Podobno, po obejrzeniu tego DVD czlowiek staje sie wolny, szczesliwy i nie ma depresji. Ehhh... Jaka szkoda, ze nie wytrwalam do konca.

9 marca 2012

Bacacacacacaxá

Pojechalam do Bacaxa, bo uslyszalam plotke, ze jest tam polski ksiadz.

Plotka okazala sie faktem.

Jako ze od dwudziestu szesciu lat mieszka w Brazylii, myslalam, ze bedzie bardziej brazylijski. Po sposobie, w jaki wypowiedzial slowo ´macumba´ wiedzialam, ze to stereotyp Polaka.

Ale porozmawialismy, dostalam zaproszenie na spowiedz i sto reali. Drugie wykorzystam na czynienie dobra. Z pierwszego nie skorzystam.

Ehhh...

Nie przestaje ;)

5 marca 2012

Mysl pozytywnie.

1.03.2012 Czwartek
Boska, Boska

Nayra poprosila mnie o poprowadzenie treningu dla dzieciakow w szkole Sapinho. Zgodzilam sie bez zastanowienia. Blad? Nie, ale powinnam lepiej sie przygotowac psychicznie.

Dojechalam do szkoly na styk, bo ruch w miescie byl taki, jaki jest w dni powszednie o osmej rano. Wzielam dzieciaki na boisko. I sie zaczelo...

Wedlug Nayry, po pierwsze - dzieciaki mialy byc podzielone na dwie grupy - dziewczyny i chlopcy, a po drugie - mialy byc aniolkami.

Ostatecznie udalo mi sie oddzielic plcie. Dziewczyna poprowadzilam fajny trening, a pozniej roda. Z chlopakami zaczelam, ale w jednej sekundzie mialam dwudziestu uczniow, w kolejnej - trzech. Przestalam sie przejmowac, co chwile musialam przerywac, uspokajac, uciszac. Pozniej dalam im pilke i poszlam porozmawiac z dziewczynami. Dawno nie musialam odpowiadac na taka ilosc pytan.

Po trzech godzinach z pierwsza grupa, zjadlam obiad i zaczelam trening z druga grupa. I wszystko byloby spokojnie, gdyby nie Vittoria. Diablatko wcielone. Rozwalala mi caly trening, ale ostatecznie uporalam sie z nia, wysylajac do Sekretariatu.

Dzieciaki naprawde trudne, brak jakiejkolwiek dyscypliny, a nauczyciele maja je w nosie (zeby nie uzyc innych slow).

Wyszlam ze szkoly zmeczona, czerwona (bo oczywiscie zapomnialam kremu z filtrem), bez wiekszej satysfakcji, ale z wykonanym zadaniem.


2.03.2012 Piatek
Nic nie widze.

Po roda zgaslo swiatlo w trzech miastach.
I Mestre mi uciekl.


3.03.2012 Sobota
Pensamento Positivo.


Od rana pokaz w Sao Vincente.
O trzynastej mialam jechac z Mestre do Rio, ale nijak moglam sie z nim skontaktowac.
Gdy bralam prysznic, zadzwonil Gustavo, po pieciu minutach mialam byc na dworcu. Bylam. Tylko Mestre ani sladu. Poszlismy do Banco do Brasil. Jako ze nie bylo kolejki, pomyslalam, ze byc moze karta zadziala (mimo ze przez tydzien chodzilam minimum dwa razy dziennie do bankomatu zeby to sprawdzic). Nadzieja matka glupich, ale umiera ostatnia. Myslalam, ze mnie wyrzuca z banku, po tym jak zaczelam skakac, gdy bankomat poprosil mnie o PIN.

Wrocilismy na Dworzec, pojawil sie Mestre i pojechalismy do Rio.


Pierwsza roda, do Mestre Linguiça z Capoeira Brasil, odbywala sie w dosc szykownej dzielnicy Meyer w Rio de Janeiro. Naliczylam pietnastu Mestres. Mestrandos i Contra-Mestres nawet liczyc nie probowalam.
Wiecie jaka roda jest najgorsza, gdy chcesz grac? Taka w ktorek uczestniczy wielu Mestres.

Podzielili nas na dwie rodas - jedna tylko dla tych najbardziej zaawansowanych, reszta, od Contra - Mestres wlacznie, grala z nami.

Mam swoje roda co do roda. Przede wszystkim nie moze byc jajkiem. Nic mnie tak nie irytuje, jak male, nieksztaltne nie-kolo. Zagralam Benguela (nie wiem o co chodzilo z agogo) i bylam dosc zadowolona (bardziej z tego, ze weszlam, niz z poziomu), natomiast po grze do Sao Bento Grande wyszlam z roda ze lzami w oczach. Pocieszyla mnie obserwacja Mestre Cavalo i Contra-Mestre Gustavinho - tez mieli trudnosci. Pozniej Mestre powiedzial, ze trzeba grac wiecej, zeby nabrac stylu.

Droga z pierwszej roda na druga byla zaszczytem. Podwiozl nas Mestre Levinho - jeden z najstarszych Mestres z Rio.

Zaczelo sie Jogo de Angola. Bylo mniej ludzi, energia zupelnie inna, bardziej przyjacielska. Tak sie zlozylo, ze obok nas przechodzil 74-letni Mestre. Malutki, pomarszczony, balam sie ze sie zlamie przy compasso. To z jakim szacunkiem ludzie sie do niego zwracali, grali z nim, nagradzali oklaskami bylo sliczne.

Po chwili Levinho zarzadzil, ze teraz Mestres graja z uczniami. Wykorzystalam to i wyszlam usatysfakcjonowana z roda.

Podsumowujac - pierwsza roda - tlok, duzo mlodych mestres, ktorzy walcza o bycie rozpoznawanymi, graja dla siebie. Ja ich nazywam `malhadores´(w wolnym tlumaczeniu - koksy) bo zwykle sa bardzo umiesnieni.

Roda do Mestre Levinho - wszyscy bylismy tam dla capoeira.

Mimo, ze klimaty w rodas zupelnie inne, w obu mozna bylo ´dostac´.
Zawsze mozna dostac. Zawsze trzeba uwazac, obserwowac. Bo to jest roda wypelniona malandragem, malicia - wszystko moze sie zdarzyc.

Chcialam skonczyc i prawie zapomnialam o powrocie.

Niteroi - miasto suburbia Rio de Janeiro. Trzeba pokonac most, zeby dostac sie do Chrystusowego Miasta. Zabiera to okolo pietnastu minut (dla ulatwienia, droga wyglada tak: araruama -> niteroi -> rio)

Z roda do Mestre Levinho wyszlismy wczesniej, bo ostatni autobus do Araruamy z Rio mielismy o jedenastej czterdziesci. Mestre pomyslal, ze z Niteroi na pewno jest autobus. I w ten sposob mielismy zaoszczedzic czas i pieniadze. Tylko z Niteroi nie bylo autobusu.
Wrocilismy do Rio, nie bylo miejsc, a w autokarach 1001 (kursujacych na dluzszych dystansach) nie mozna podrozowac na stojaco. Doszlam do wniosku, ze jedna zamartwiajaca sie osoba wystarczy i zachowalam totalny spokoj (jak zwykle w takich sytuacjach). Pozytywne myslenie i moje szczescie w podrozy wygralo.

Wzielismy lotade do Araruamy. Taki platny autostop czekajacy na ciebie pod dworcem, gdy uciekl ci autobus. Dojechalismy.