We wtorek trzynastego pojechałam tam po raz drugi. Tym razem zostałam przedstawiona przez Jeana. Dzieciaki rzeczywiście potraktowały mnie z większym szacunkiem. Miałam tylko problemy z chłopakami, ale to z powodu ich liczebności.
W środę od rana pojechałam do Rio spotkać się z Monicą. Po ogromnych korkach zjadłam z Monią i jej mamą obiad. Później posiedziałyśmy chwilę na plaży, wymieniłyśmy informacje i wróciłam do Araruamy. Dokładniej - na dworcu zmieniłam ciuchy na abady i koszulkę, i pojechałam do Iguaby na roda de mes do Patao.
W czwartek Sobradinho i roda profesora Ponteira.
W piątek po raz pierwszy pojechałam z Patao do szkoły przy muzeum. Pojechaliśmy motorem. Ostatni raz tym pojazdem poruszałam się w Wylatkowie około jedenastu lat temu.
Dzieciaki świetne, od sześciolatków do piętnastek Niektóre nawt znajome.
W niedzielę pojechałam na roda Mestre Capa - Mestre mojego Mestre. Jedna z najlepszych rodas w Brazylii. Nagrałam się Benguela, Sao Bento Grande. Porozmawiałam z Mestra Thiara - pierwszą kobietą Mestre, którą spotkałam. Co mi się podobało, to atmosfera - bez wpychania się, wszyscy równi.
W poniedziałek dałam pierwszy raz samodzielny trening w CRAS. Co tydzień pomagam tam Jeanowi, ale tak się złożyło, że tego dnia miał inne sprawy na głowie i dzieciaki trafiły na mnie.
W środę pomogłam Mestre w treningu z dzieciakami i poszłam do Rotary na darmowe rodizio pizzy (jesz ile chcesz).
W piątek burza, pioruny i roda na praca. Mało ludzi, więc można było się nagrać. I nasłuchać, bo Tristeza z Mestre mieli konkurs na Quadras. A od rana byłam w Prodigio. Tam na zmianę z Jeanem śpiewaliśmy posenki. Kto nie zaśpiewał, przegrywał.Wycwanił się `Boa Viagem`.
W sobotę od rana walczyłam ze sobą żeby iść biegać z Thiago i uczniami.
Siórma trzydzieści. Sobota. Bieganie. Trzy argumenty żeby zostać w łóżku.
Reasumując - wstałam w sobotę o szóstej czterdzieści pięć, zrobiłam sobie spacer na Mataruna, o siódmej czterdzieści małą grupką zaczęliśmy biegać na zmianę z marszem. Co chwilę mijał nas tata Jeana. Zatrzymaliśmy się na przystanku i zrobiliśmy brzuszki.
Wróciliśmy, zjedliśmy śniadanie i przemaszerowaliśmy kolejny milion kilometrów (około godziny) żeby ZACZĄĆ trening.
Skorzystaliśmy z pianku i ćwiczyliśmy mostek, stanie na rękach, stanie na rękach do mostka, stanie na rękach do mostka z opuszczaniem nóg jedna po drugiej, fiflak, au sem mao (gwiazdeczka bez rąk). Nawet mi wychodziło. Na koniec rodinha. I z powrotem do domu.
Weszłam, zjadłam i poszłam na trening. Postanowiłam sprawdzić mój organizm i do Barbudo udać się marszem (około godziny drogi z przerwami na zdjęcia). Dwie godziny treningu. Granie i śpiewanie. Nie umarłam. Energia była bardzo pozytywna. Na zewnątrz ciemno i burza. Kto nie był w Brazylii, nie wie czym jest burza.
W niedzielę o szóstej rano dwanaście kobiet i jeden kierowca, wyruszyło w podróż do Teresopolis w hipisowskim Wolsfagenie. Dojechałyśmy na Encontro Feminino (event tylko dla lasek).
Najpierw były wykłady, po nich jedzonko i roda.
Sao Bento Grande de Angola, klaskanie do Regional, ale mimo tego zaczęło się pozytywnie. Energia była bardzo dobra przez pierwsze dwadzieścia minut. Po jej spadku bateria przejęli mężczyźni. I tak, do końca eventu byłam jedyną laską, która grała na berimbau.
Po chwili płeć silna weszła do roda. Na zasadzie przynajmniej jedna kobieta w środku, ale nie podobało mi się to. Jeśli chodzi o capoeira, lubię mieć wszystko poszufladkowane. Tylko niestety się nie da.
Droga powrotna jest zwykle szybsza, nie?
Dojazd zajął nam dwie godziny. Powrót - pięć.
O czternastej opuściłyśmy Teresopolis, miasta położonego w górach. Górskie drogi - serpentyny. Prace drogowe - ustawienie ruchu wahadłowego na serpentynach.
Stanęliśmy w połowie jednokierunkowego odcinka modląc się żeby ciężarówka w nas nie uderzyła. Zjechałyśmy na poboczę i się zaczęło. Właściwie nikt się nie przejmował vanem.
W poniedziałek pojechałam SAMA poprowadzić trening w Sou Bara. Mestre był po podróży z Sao Paulo, więc zaszczyt zastąpienia go spotkał mnie.
Wstałam o piątej trzydzieści. Kwadrans później do mojego pokoju wpadł Bebeto prosząc o włączenie DVD. Było przed szóstą. I nie wiedział, że jadę do byłego Quilombo. Miał szczęście, bo obudzenie mnie o tej godzinie, z tego powodu, mogłoby się skończyć tragedią.
Pojechałam, zebrałam uściski i byłam w szoku, bo treningi wyszły bardzo fajnie. Bez bałaganu, ze spokojem.
W
Wieczorem poszłam trenować do Monitora Tristeza. Po raz kolejny capoeira przekracza granice. Tym razem ćwiczył z nami głuchoniemy chłopak. Thiago pokazywał mu co ma robić, a on precyzyjnie wszystko powtarzał. Zagrał w roda i zabił wszystkich, gdy my biegaliśmy, a on dołączył do nas biorąc miotłe. Zatrzymał trening na pięć minut, bo nie mogliśmy się uspokoić.
Dzień dobry, bo zobaczyłam moje trzy miłości: Rafaela, Marrentinho i Andre.
A, nie jadę do Buenos. Wycieczka została odwołana z powodu braku chętnych.
Koniec, kropka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz