1.03.2012 Czwartek
Boska, Boska
Nayra poprosila mnie o poprowadzenie treningu dla dzieciakow w szkole Sapinho. Zgodzilam sie bez zastanowienia. Blad? Nie, ale powinnam lepiej sie przygotowac psychicznie.
Dojechalam do szkoly na styk, bo ruch w miescie byl taki, jaki jest w dni powszednie o osmej rano. Wzielam dzieciaki na boisko. I sie zaczelo...
Wedlug Nayry, po pierwsze - dzieciaki mialy byc podzielone na dwie grupy - dziewczyny i chlopcy, a po drugie - mialy byc aniolkami.
Ostatecznie udalo mi sie oddzielic plcie. Dziewczyna poprowadzilam fajny trening, a pozniej roda. Z chlopakami zaczelam, ale w jednej sekundzie mialam dwudziestu uczniow, w kolejnej - trzech. Przestalam sie przejmowac, co chwile musialam przerywac, uspokajac, uciszac. Pozniej dalam im pilke i poszlam porozmawiac z dziewczynami. Dawno nie musialam odpowiadac na taka ilosc pytan.
Po trzech godzinach z pierwsza grupa, zjadlam obiad i zaczelam trening z druga grupa. I wszystko byloby spokojnie, gdyby nie Vittoria. Diablatko wcielone. Rozwalala mi caly trening, ale ostatecznie uporalam sie z nia, wysylajac do Sekretariatu.
Dzieciaki naprawde trudne, brak jakiejkolwiek dyscypliny, a nauczyciele maja je w nosie (zeby nie uzyc innych slow).
Wyszlam ze szkoly zmeczona, czerwona (bo oczywiscie zapomnialam kremu z filtrem), bez wiekszej satysfakcji, ale z wykonanym zadaniem.
2.03.2012 Piatek
Nic nie widze.
Po roda zgaslo swiatlo w trzech miastach.
I Mestre mi uciekl.
3.03.2012 Sobota
Pensamento Positivo.
Od rana pokaz w Sao Vincente.
O trzynastej mialam jechac z Mestre do Rio, ale nijak moglam sie z nim skontaktowac.
Gdy bralam prysznic, zadzwonil Gustavo, po pieciu minutach mialam byc na dworcu. Bylam. Tylko Mestre ani sladu. Poszlismy do Banco do Brasil. Jako ze nie bylo kolejki, pomyslalam, ze byc moze karta zadziala (mimo ze przez tydzien chodzilam minimum dwa razy dziennie do bankomatu zeby to sprawdzic). Nadzieja matka glupich, ale umiera ostatnia. Myslalam, ze mnie wyrzuca z banku, po tym jak zaczelam skakac, gdy bankomat poprosil mnie o PIN.
Wrocilismy na Dworzec, pojawil sie Mestre i pojechalismy do Rio.
Pierwsza roda, do Mestre Linguiça z Capoeira Brasil, odbywala sie w dosc szykownej dzielnicy Meyer w Rio de Janeiro. Naliczylam pietnastu Mestres. Mestrandos i Contra-Mestres nawet liczyc nie probowalam.
Wiecie jaka roda jest najgorsza, gdy chcesz grac? Taka w ktorek uczestniczy wielu Mestres.
Podzielili nas na dwie rodas - jedna tylko dla tych najbardziej zaawansowanych, reszta, od Contra - Mestres wlacznie, grala z nami.
Mam swoje roda co do roda. Przede wszystkim nie moze byc jajkiem. Nic mnie tak nie irytuje, jak male, nieksztaltne nie-kolo. Zagralam Benguela (nie wiem o co chodzilo z agogo) i bylam dosc zadowolona (bardziej z tego, ze weszlam, niz z poziomu), natomiast po grze do Sao Bento Grande wyszlam z roda ze lzami w oczach. Pocieszyla mnie obserwacja Mestre Cavalo i Contra-Mestre Gustavinho - tez mieli trudnosci. Pozniej Mestre powiedzial, ze trzeba grac wiecej, zeby nabrac stylu.
Droga z pierwszej roda na druga byla zaszczytem. Podwiozl nas Mestre Levinho - jeden z najstarszych Mestres z Rio.
Zaczelo sie Jogo de Angola. Bylo mniej ludzi, energia zupelnie inna, bardziej przyjacielska. Tak sie zlozylo, ze obok nas przechodzil 74-letni Mestre. Malutki, pomarszczony, balam sie ze sie zlamie przy compasso. To z jakim szacunkiem ludzie sie do niego zwracali, grali z nim, nagradzali oklaskami bylo sliczne.
Po chwili Levinho zarzadzil, ze teraz Mestres graja z uczniami. Wykorzystalam to i wyszlam usatysfakcjonowana z roda.
Podsumowujac - pierwsza roda - tlok, duzo mlodych mestres, ktorzy walcza o bycie rozpoznawanymi, graja dla siebie. Ja ich nazywam `malhadores´(w wolnym tlumaczeniu - koksy) bo zwykle sa bardzo umiesnieni.
Roda do Mestre Levinho - wszyscy bylismy tam dla capoeira.
Mimo, ze klimaty w rodas zupelnie inne, w obu mozna bylo ´dostac´.
Zawsze mozna dostac. Zawsze trzeba uwazac, obserwowac. Bo to jest roda wypelniona malandragem, malicia - wszystko moze sie zdarzyc.
Chcialam skonczyc i prawie zapomnialam o powrocie.
Niteroi - miasto suburbia Rio de Janeiro. Trzeba pokonac most, zeby dostac sie do Chrystusowego Miasta. Zabiera to okolo pietnastu minut (dla ulatwienia, droga wyglada tak: araruama -> niteroi -> rio)
Z roda do Mestre Levinho wyszlismy wczesniej, bo ostatni autobus do Araruamy z Rio mielismy o jedenastej czterdziesci. Mestre pomyslal, ze z Niteroi na pewno jest autobus. I w ten sposob mielismy zaoszczedzic czas i pieniadze. Tylko z Niteroi nie bylo autobusu.
Wrocilismy do Rio, nie bylo miejsc, a w autokarach 1001 (kursujacych na dluzszych dystansach) nie mozna podrozowac na stojaco. Doszlam do wniosku, ze jedna zamartwiajaca sie osoba wystarczy i zachowalam totalny spokoj (jak zwykle w takich sytuacjach). Pozytywne myslenie i moje szczescie w podrozy wygralo.
Wzielismy lotade do Araruamy. Taki platny autostop czekajacy na ciebie pod dworcem, gdy uciekl ci autobus. Dojechalismy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz