W piątek miałam dwa treningi indywidualne z Mestre. Brazylia zaczyna żyć dopiero w poniedziałek po Karnawale, więc tylko ja pojawiłam się na Praca.
Treningi inne - dużo elementów ze znacznym wykorzystaniem kręgosłupa. Umarłam.
Wieczorem roda. Po niej Tristeza zaprosił mnie na trening, w sobotę o dziewiątej rano. Dla osoby, która przez miesiąc wstawała nie wcześniej niż dziewiąta czterdzieści pięc, było to duże wyzwanie. Ale poszłam. W ciągu półtorej doby umarłam po raz drugi.
Tristeza jest osobą strasznie kreatywną. Po dwóch godzinach treningu megawysiłkowego mieliśmy stanąć w roda. Dostalismy sznurek.
Ja zaczęłam. Trzymając za końcówkę musiałam do kogoś rzucić i uargumentować swój wybór. W ten sposób stworzyliśmy sieć. I pod tą siecią mieliśmy grać Benguela. Zaznaczam, że na treningu oprócz mnie były tylko dzieciaki, więc sznurek był na wysokości moich bioder. Ale o to chodzi, nie?
Po trzygodzinnym treningu wróciłam do domu, zjadłam i zasnęłam na dwie godziny. Myślałam, że nie wstanę, tak mnie wszystko bolało. Ale pójście na roda de mes do Mestre Cavalo było decyzją bardzo dobrą. Najlepsza roda od sierpnia. I najważniejsze - nagrałam się.
Jutro zaczynam kurs przewodnika. I pomaganie Jeanowi z dzieciakami i jeszcze kilka innych rzeczy.
CZASUBRAK! <3
i znów jest piec godzin roznicy. ciemno sie robi. czas ucieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz