Wyszłam na zdjęcia
Jak nie mam co robić, to wyprowadzam Yashice i Canona na spacer.
Laguna, Praca, palmy.
Stanęłam pod autobusem. Po chwili zaproszono mnie na górę. Gdy muzycy z Timbalae zobaczyli zdjęcia, poprosili mnie o fotografowanie podczas koncertu.
Cała rozhahana pobiegłam w podskokach do domu naładować baterie.
Kilka godzin później, z plecakiem wypełnionym aparatami, najpierw robiłam zdjęcia innemu zespołowi z autobusu, a następnie poszłam na scenę.
Myzycy z Sao Paulo, Salvadoru i Araruamy połączeni w grupkę śpiewającą największe brazylijskie hity, trochę na żywo, trochę z playbacku. Po minucie znajomości byłam jak członek zespołu. Przez dwie godziny latałam góra - dół, scena - widownia, starając zachować pozory profesjonalizmu. Wykonałam zadanie, rozdałam wizytówki (rotariańskie - użyte po raz pierwszy).
Najfajniejsi byli bębniarze. Pura alegria!
Wróciłam do domu o piątej. Nawet nie poszłam spać - umyłam się, zjadłam i poszłam na autobus do Rio. Najpierw z pozytywnym wynikiem odbijałam próby pocałunku towarzysza podróży - Luciano (mogę spokojnie napisać książkę "Jak NIE pocałować Brazylijczyka na sto sposobów"), a później się położyłam.
Do samego Rio de Janeiro nie udało mi się zasnąć.
Przed wyjazdem dostałam kartkę od Helle i Niobe, że z dworca mam wziąć taksówkę. Za dużo kombinuję ostatnimi czasy, więc postanowiłam posłuchać. Gdy zobaczyłam kolejkę, włączyłam stoper. Zanim wsiadłam do taksówki, minęły osiemdziesiąt dwie minuty i trzydzieści cztery sekundy. I trzy razy patrzyłam na odjeżdżający autobus.
Dojechałam do mieszkania Normandy (córka Helle). Przez kolejne dwie godziny nie udało mi się zasnąć.
O czternastej do pokoju wtargnęła Juliana (wnuczka Helle) przebrana za clowna i poszłyśmy uczestniczyć w bloco (tłum ludzi prawie idzie za Trio Eletrico). Wachlarz przebrań. Od męskich Królewien Śnieżek, przez ludzi w piżamach i pieluchach, aż do Harrego Pottera.
Iść się nie dało, tańczyć tym bardziej. Ręce raz podniesione do góry zostawały długo w tej pozycji. Do tego problemy z oddychaniem (btw - palacze marihuany maskują się genialnie - wykryłam tylko jednego). Nic mnie specjalnie nie powaliło. Takie imprezy powinno się spędzać ze "swoimi ludźmi". Dlatego do Rio pojechałam tylko dlatego, żeby zaliczyć "Karnawał w Rio".
Wróciłyśmy martwe do domu. I nie poszłam spać. Półtorej doby bez snu. W telewizji akurat lecieli moi ulubieni "Piraci z Karaibów". W dodatku z możliwością włączenia oryginalnej wersji językowej. Masa.
Nazajutrz wróciłam do mojej Araruamy. Włączyłam TV i zaczęłam oglądać przemarsz szkół samby w Rio i Karnawał w Salvador da Bahia.
Rio - piękne, bogate, błyszczące
Salvador - (z tego co słyszałam) bardziej zorganizowany, bardziej radosny, bardziej niebezpieczny i podobno najlepszy
Prezenterzy telewizji SBT zmiażdżyli kosmos. Gdy u nas są relacje z imprez, prowadzący zawsze ma ten kołnierzyk, zawsze się zachowuje. Tu nie. Dziennikarze skaczą, opowiadają historię, a wywiad wygląda jak normalna rozmowa. Bardzo pozytywnie.
Mimo całej mojej niechęci do Rio, trzeba przyznać, że szkoły samby, to coś niesamowitego. Moja ulubiona
Moim zdaniem Brazylia jest biedna, bo wszystko wydaje na Karnawał. Poza tym, w jakim kraju władze dają pięć dni na czystą zabawę?
Jestem Stefanem
Najsłynniejsze "bloco" Araruamy - Bloco das Piranhas, polega na przebranie się za przeciwną płeć.
Ja byłam Stefanem.
Przeszłam za Trio Eletrico całe kółeczko, tańcząc do moich ulubionych piosenek. Jeszcze jeden powód dla którego warto być w Brazylii - czy w radiu, czy z samochodu, czy ze sklepu, wszędzie słyszę hity mojej playlisty.
Dzień naprawdę najlepszy. Z bloco wyszłam spocona i, co najważniejsze, nikt nie próbował mnie złapać za tyłek!
Przerzucałam ostatnio kanały, a tam, na jednym GRUPA MOZARTA!
Taki karnawałowy song.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz