8 września 2013

A Bahia tem tudo.

28.08.2013
E Bahia.

Wysiadłam na lotnisku w Salvadorze, odebrałam bagaż i zaczęłam czekać na Cigano. Pojawił się po dziesięciu minutach. Okazało się, że w całym mieście wysiadł prąd. Dzięki Wszystkim Świętym lotnisko ma własny generator.



Trasę, którą normalnie pokonuje się w godzinę, zrobiliśmy w dwie i pół. Brak prądu spowodował totalny paraliż na ulicach. Gdy dojeżdżaliśmy, Pelourinho - centrum Salvadoru było oświetlone, ale opustoszałe. Ludzie bali się, że znowu wysiądzie prąd, a przebywanie w zupełnej ciemności właściwie w jakiejkolwiek dzielnicy Salvadoru może być przygodą życia.

Spokojnie dotarliśmy do Hostelu Pousada Pais Tropical, wzięłam prysznic i zaczęliśmy z gośćmi i pracownikami śpiewać hity z Bahia. 

29.08.2013

Rano śniadanko i poleciałam cała szczęśliwa na trening z Profesorem Adabusem. Trzy osoby ćwiczące, dwugodzinny trening - przez cały czas w ruchu. Byłam niczym wyciągnięta z basenu, ze startymi podeszwami i megaszerokim uśmiechem na ryjku.



Maks napisał kiedyś, że ludzie w Salvadorze uśmiechają się najszerzej. Prawda, a dotyczy ona również przyjezdnych.

Sangue Latino, osoba, która zajmuje się Akademią 24/7 poprowadziła mi indywidualną lekcję samby. Troszkę rozluźniłam bioderka.

Zajęcia wieczorne prowadził Profesor Baco - postawił przede mną palik i mówił co mam kopać. Godzina, bez przerwy, pracując nad szczegółami. Chyba nigdy nie cieszyłam się tak bardzo z polecenia `BRZUSZKI`. Wtedy wszedł Mestre Bamba. To był taki kop motywacyjny. On i Professora Teka pamiętali mnie z przed roku. Co nie zmieniło faktu, że zostałam przepytana z sekwencji oraz prowadzenia Roda de Capoeira Regional. Sekwencje - bez problemu, a przy śpiewaniu się zestresowałam. Tylko na początku - później już był flow.

Zmęczenie? NIE. Tu się po prostu chce.

30.08. Fechou

Dzwoni budzik, przed Tobą Pelourinho, a nad nim... chmury. Kiepsko, biorąc pod uwagę, że ja i Gosia, która pracuje w Pousadzie chciałyśmy się wybrać na plażę. Ostatecznie poszłyśmy na Barra, głównie po to żebym poznała drogę. Kropiło, później lało, mężczyźni na chodniku gwizdali i robili PSIU, a kierowcy samochodów trąbili i machali do dwóch gringas.



Popołudnie mijało powoli, w oczekiwaniu na trening ze słynnym Estagiario Gaviao. Na przeciw mnie jest słynny domek, z którego macha Michael Jackson w teledysku do piosenki `They don't care about us', więc wyobraźcie sobie co tu leci non stop.

 



Tak jak pisał Marisquinho - muzyka w Salvadorze jest naprawdę wszędzie. Na Pelourinho, za sprawą grupy OLODUM rządzi styl samba - reggae. Co noc są próby jakiejś szkoły niedaleko Pousady. Czasami człowiek zaczyna tęsknić za baile funk. 
 Najlepsze jest to, że kilka razy dziennie słyszysz ten sam rytm, to on się nie nudzi.Tutaj w muzyce siedzi słońce, uśmiech i styl życia. 

Trening z Gaviao? Uderzenie mocy! Przez pierwszą godzinę - cztery osoby na treningu, kolejne pół - dwie. Oczywiście, że dostałam do końca. Głównie dlatego, że oczarował mnie prowadzący - pozytywną energią, profesjonalizmem (mimo 21 lat) i sposobem prowadzenia treningów, troszkę podobnym do patrykowych. 

Poleciałam wziąć prysznic, przebrać ciuchy na wizytowe - czerwone abady i biała koszulka, i wraz z Gosią i Profesorem Baco pojechaliśmy na roda na Pedra Furada. Przecież nie mogłam opuścić urodzin brata, nie? 

Zostaliśmy naprawdę gorąco przyjęci. Ja w szczególności. Widać było, że logo nic nie znaczy. Wszyscy byliśmy u siebie. Ostatecznie z Tiriricą i Tattoo swoje przegadałam, a z Rabico też gdzieś się minęliśmy. 

Nie było spięć. Były ładne, mocniejsze akcje. I Profesor Baco, tak jak w drodze na roda był nieszczęśliwy, bo Polacas wyciągnęły go z domku na Pelourinho, tak z powrotem rozgadał się i powiedział, że mu się podobało. 




31.08. 

Poranny trening z Cigano. Targ i milion owoców. I nieudana podróż na Cabrueirę. Czekałam godzinę na jakiś autobus na Graca. 

- Jedzie na Graca? 
- Nie. 

I tak co chwilę. Słabo. Więc poszłam na Mercado Modelo. 

Salvador dzieli się, oprócz dzielnic, na dwie części Cidade Baixa (Miasto Dolne) i Cidade Alta (Miasto Wysokie). Z jednej do drugirj można przejść ulicą (która jest najbardziej niewdzięczną ulicą jaką kiedykolwiek widziałam) oraz zjechać/wjechać windą Lacerda za 15centavos. 

Weszłam na Mercado Modelo - najsłynniejszego targowiska Brazylii. Nie napiszę, że mają tu wszystko - głównie pamiątki. Pandeiros, berimbaus, torby, kolczyki... Poszłam na moquecę de camarao, taką potrawę z krewetek zrobioną na oleju palmowym dende. Mogłaby się nie kończyć. Spotkałam Profesorę Teka, z którymi porządnie porozmawiałyśmy o wszystkim - od Hary Krishna, przez capoeira do życia rodzinnego. I kupiłam korale. Coby mnie Iemanja chroniła. 

Wieczorem z dwiema Urugwajkami wyszłam na imprezę. Pierwsza - z okazji ostatniego dnia "Czarnego Miesiąca". Byli raperzy z faweli, batucada, która grała świetnie, jedyną jej wadą był fałszujący wokalista z zamkniętym gardłem. Pod koniec - hit - Saga Nova, koleś rozwalił mnie dwiema czapkami z daszkiem na głowie.   

Ciekawa była noc. O drugiej nad ranem usłyszałam berimbau. Nie wiedziałam czy zwariowałam, czy coś się ze mną dzieje. Paranaue. Nie mogłam zasnąć, może dlatego, że Janko Muzykant śpiewał naprawdę dobrze (później się okazało, że jest to wykonawca piosenki "Oh berimbau" grupy OLODUM). Po kilkudziesięciu minutach nastała cisza, zasnęłam. Chwilę później znów obudził mnie hałas, tym razem z recepcji. Szalona (eufemizm) ciężarna kobieta wbiegła za recepcjonistą do hostelu. Zaczęła krzyczeć, że nie wyjdzie, a policji powiedziała, że wciągamy tu kokainę. 

Do południa na niebie chmurki, dopiero później ogarnęłam się i wyszłam na Ribeirę, a stamtąd na spotkanie z chłopakami.

Ustawkę mieliśmy na czternastą pod kościołem Bonfim. Byłam wcześniej, oczywiście dopadł mnie jeden ze sprzedowców. Był o tyle ciekawszy od reszty Brazylijczyków, że posiadał encyklopedyczną wiedzę z historii i geografii i szukał kogoś do "sprawdzenia się". Gdy powiedziałam, że jestem z Polski, wymienił wszystkich sąsiadów i resztę Europy, z dokładnym umiejscowieniem. Mówił dużo, szybko i szukał słów o które mógłby się zaczepić w dalszej popisówce. Oprócz tego zna Mestre Zambiego, cały UNICAR i, uwaga, Torpedo (opisał pieprzyk i jogo duro). A różaniec próbował mi wcisnąć tylko raz.

Tom, Wojtek i Szajba zabrali mnie na Pedra Furada. Razem poszliśmy na roda na Humaita. Dużo różnych grup - tłok pod berimbau. Roda do której żeby wejść trzeba mieć taki szacunek, żeby wszyscy cię przepuścili, albo się wepchnąć na chama. Ani jedno, ani drugie mnie nie dotyczy, ale coś tam zagrałam. Gdy zaczął padać deszcz część capoeiristas w skundzie zniknęła, bojąc się wody. A energia podskoczyła. Kończyliśmy trzy albo cztery. Później jeszcze samba. Swoją drogą Dany z Timbalady był na roda. Piwko. Czekanie na Cachorro i VALEU, domek. 

2.09 

Poniedziałek zaczęłam treningiem z Estagiario Martelo. Strasznie nie podobał mi się jego wyraz twarzy, trening dobry, ale miałam średni humor.

Poprawił się, gdy przy Terreiro de Jesus zobaczyłam białe znajome ryjki z Pedra Furada. Razem zjedliśmy obiad i przeszliśmy się po Pelo. 

Dzięki osobie ustalającej grafik popołudniowy trening był z Gaviao. Tym razem trening na myślenie. Bardzo. Technika mi i Boli, wyszła może cztery razy. Energia na treningach jest megapozytywna. Motywuje. Rozciąganie mnie zabiło: najpierw motylek z obciążeniem, 10 minut, a później nogi przy ścianie na leżąco. Też dyszka. Tak jak normalnie idę do Pousady trzy minuty, tak tamtego dnia szłam kwadrans. 

Wieczorem wreszcie dotarłam na zajęcia Cabrueira. 
 


 Podstawy ogarnęłam dość szybko i chwilę później tańczyłam, prawie tak jak Ci powyżej.

3.09 
Wtorek dniem odpoczynku - z Gosią, Francuzkami i Belgijką pojechałyśmy na moją wyspę - Ilha de Mare. Długa - prawie dwugodzinna droga wiodła nas przez różne dzielnice Salvadoru. Od centrum, portu przez dalsze centrum i fawele, aż do pustych pagórków na których pasterze wypasali krowy. Z pętli popłynęłyśmy na wyspę. Są na niej różne plaże, a więcej jest mieszkańców zdziwionych turystami, niż tych drugich. Mimo tego, wyspa jest jedną z najsłynniejszych w rehionie Bahia (sam prezydent spędza tu wakacje), turyści jeszcze nie wpłynęli na życie miejscowych. Jest naprawdę spokojnie, w odróżnieniu od plaż Salvadoru.









Zrobiłam brzuch, trochę capoeira w wodzie i z czystym sumieniem z dziewczynami zjadłyśmy moqueca popijając caipirinha.



Wieczorem roda - apresentacao (pokaz) w Akademii. Professor Baco zniszczył mnie w stylu Torpedo :) Dwa razy leżałam. Za trzecim się nie dałam. Dobre jest to, że spokojnie można pograć i to z bardziej zaawansowanymi od siebie. Od estagiario w górę.

Spędziłam wtorkową noc na Pelourinho. Tak jak mi mówili - Pelourinho só na terca (Pelourinho tylko we wtorki). Prawda. Zwyczaj świętowania właśnie drugiego dnia tygodnia, wzięła się z tradycji kościelnej. W głównym kościele Pelourinho - Rosario dos Pretos we wtorki odbywała się spowiedź, a po niej najważniejsze święta - chrzty, śluby. A wiadomo, że później trzeba wypić. I tak zostało.

Wtorkową nocą Pelourinho brzmi. Batucadą, sambą, pagode. Pelourinho tańczy wraz z ludźmi idącymi za bębnami. Trafiłyśmy z Gosią na Pelo Swing - zrobiłyśmy z nimi z nimi rundkę po głównym ulicach, aż do placy Terreiro de Jesus. Naszym głownym choreografem był mężczyzna na oko czterdziestoletni o aparycji żebraka. Ale poszliśmy za nim, bo animował tłum. Na Terreiro grali sambę. Wokalista fałszował wybitnie, co jakiś czas brał rozentuzjazmowane dziewczyny na scenę żeby potańczyły sambę.

4.09. Pelo seu aniversario

Po treningu z Profesorem Baco, pojechałam szukać biletów na Danielę,a wieczorem poszłam na urodziny Mestre Bamba. Zrobiłyśmy z Anią i Gosią sałatkę owocową w arbuzie. W Akademii okazało się, że przybyła ekipa UNICARU, więc zaśpiewaliśmy "Sto Lat".



Usiedliśmy przy stoliku, kelnerzy z humorami przynosili mięso, sery i napoje. W trakcie świętowania wjechał świecąco-grający samochód z życzeniami dla Mestre. Przemowy osób z rodziny i Mestre Orelha.  A później gry Mestre z trzema osobami: Professorem Baco, Estagiario Martelo i Mestre Tonym. Szczęka opadała. Mój mózg został zmiażdżony, nawet bardziej, gdy usłyszałam że to było "takie 50% normalnej gry Mestre"




.

Trochę rozczarowani brakiem roda rozpoczęli biesiadę. Gdy ptysie z UNICARU sobie poszły, w ciagu dziesięciu sekund pojawiło się dookoła mnie strasznie dużo Brazylijczyków. I Afrykańczyk mówiący mieszanką francusko-brazylijską.


6.09 
W piątek po południu znów trening z Gaviao. Na początku CROSSOEIRA, a później tesoura. I, jako że był piątek - RODA DE CAPOEIRA. Przyszło około dziesięciu osób, w tym sam Mestre Bamba.

Rodas w ACMB są pokazowe, co nie znaczy, że nie dostaniesz kopnięcia na twarz, albo nie przetarzają cię po podłodze. Zostałam wyznaczona do zaprezentowania sekwencji z Professorem. Przydało się to wałkowanie przed batizado. Gdy rozpoczęła się roda, Mestre wezwał mnie pod berimbau. Serducho łopotało. Dobra gra, zakończona daniem compasso na twarz. Nie mi. Jemu. Mestre. Takiego "OPPA!" pod moim adresem jeszcze nie słyszałam. Miałam naprawdę dobry dzień i roda. Dużo myślałam podczas gry. Wreszcie.

Po roda - KONCERT DANIELI MERCURY! ! !
Miał się zacząć o 22. O 23.30 weszła grupa Batucady, pół godziny później Ju Moraes zrobiła przydługi, bo dwugodzinny, ale bardzo dobry koncert. "Królewna" weszła na scenę o drugiej. Zaczęła śpiewać i tańczyć. Szalała na scenie. Nikt tak nie rzuca mikrofonem jak ona <3 Pozwoliła dwóm gościom z widowni wejść na scenę i tańczyć sambę. I "E La Vou Eu". Ciarki przez cały czas. Kocham ją.

 
Cały czas trenuję ostro. Nie przestaję. Pozdrawiam mocno :))




1 komentarz: