3 lipca 2015

Quem é, quem é, quem é?!


W przeddzień (tudzież przednoc) Nocy Świętojańskiej w Praia do Forte, w której znajduje się projekt Tamar (z dużymi żółwiami) i w której znajdował się też, zupełnym przypadkiem, Max, pojechałam na Forró de Tartaruga. Oprócz nazwy tańca, 'forró de...' to nazwa imprezy z muzyką na żywo. Od małych, lokalnych występów, do poważnych koncertów z kilkoma gwiazdami na scenie. I akurat na Forró de Tartaruga gwiazdą była Harmonia do Samba - zespół, którego słuchałam z ogromną częstotliwością przez ostatnich kilka miesięcy. Najradośniejsi z radosnych. No dobra, tylko jak dojechać...? I tu z odsieczą przyszło BATE VOLTA. Ta magiczna, cudowna opcja polega po prostu na kupieniu wejściówki razem z transportem z biura podróży. Dowieziono mnie na miejsce. Poczekałam na Maxa i Rudego. Wypiliśmy co mieliśmy wypić, i tyle pamiętam z imprezy. 
Powrót był ciężki. Obudziłam się na moim przystanku i byłam gotowa żeby wysiadać, ale koordynatorka podróży machała do mnie, że jeszcze nie mam wychodzić. Skoro koordynatorka każe zostać, to przecież nie będę się spierać. Dojechaliśmy do siedziby biura. W dzielnicy Pituba. Daleko do domu. Trzydzieści reali na taksówkę to zdecydowanie za mało. Ludzie śpiący w holu. Chciałam spróbować z taksówką, miałam nawet numer, prosiłam koordynatorów żeby zadzwonili. 'Ok, ok, za chwilę'. Po piątej z prób okazało się, że jeden z pracowników jedzie w kierunku Barra. Zawiózł mnie pod sam dom. Jeszcze przez kilka minut czekałam aż porteiro otworzy furtkę, zaczęło padać. Ale dotarłam. I kładłam się z myślą, że jeszcze podczas tego wyjazdu muszę zobaczyć Harmonię. 

Pogoda przez ostatni tydzień nie rozpieszczała. W sobotę jak wyszłam na trening, to po trzech minutach wracałam cała przemoczona. 


W niedzielę nadal padało, więc, po wymyśleniu suszarki, w oczekiwaniu na lepsze czasy poszłam do Shopping Barra do kina. Film filmem, brazylijska komedia romantyczna, ale lodowisko w środku mnie zaskoczyło. 



Wieczorem mieliśmy jeszcze degustacje typowych świętojańskich likierków. Z jenipapo i aveli. Na deserek całkiem spoko. 

We wtorek pojechałam z Maxem na trening funkcjonalny. Było kilku chłopaków z Akademii, kilku nieznajomych. Ćwiczenia niesamowicie przyjemne (wyczujcie jak bardzo). Ciekawym uczuciem była różnica traktowania mnie przed i po treningu. Biała laska sobie weszła poćwiczyć. 'Siema'. Przyjazne 'Seja bem-vinda' czyli 'witamy' usłyszałam dopiero po pokazaniu, że też potrafię pocisnąć. 

I byliśmy na targu. Rybnym i warzywnoowocowym. Przebitka niesamowita. Przykładowo, za sześć bananów na Barra zdarzyło mi się zapłacić trzy reale. Tu kupiliśmy dwie ogromne kiście, każda za trzy reale. I milion mango za czwórkę. Jeść nie umierać. 

Ten tydzień treningowo wyglądał lepiej niż ostatni, ale w związku z przygotowaniami do eventu odbyło się odświeżanie kolorów w Akademii. Hmm... Ja naprawdę nie znam się na malowaniu ścian, ale nie tak to się robi. Drewniane półki farbą do ścian, podejdę tu, machnę dwa razy, podejdę tam, pomacham, odpocznę. Zostałam przy oczyszczaniu futryn i wentylatorów. 

Udało mi się dwa razy mieć trening indywidualny z Professorem Kabeção. Tak jak pierwszy zaowocował tylko lekkimi obtarciami podeszw i otwarciem się na dawanie obaleń, tak drugi zdecydowanie przesunął granice mojej strefy komfortu. I strachu. 

Ubraliśmy tak zwane Najmany (tarcze na górną część ciała). Gramy, ale skupiamy się na kopnięciach bezpośrednich. Nie zatrzymujemy nóg. I nie mogę napisać, że Rudy dawał mi fory. Przynajmniej jeśli chodzi o siłę kopnięć. Ciało to jedno, siniaki, otarcia i przecięcia - norma. Psychika pulsuje. 

Poszłam sobie na ciasto i przemyślenia. Wróciłam do Akademii z lżejszą głową i pomogłam Professorowi Ceguinho w sprzątaniu Akademii przed roda 2 de julho. 

Jak myje się podłogi w Brazylii? 
Zamiatamy. I tu się kończą podobieństwa. 
Wylewamy płyn w centrum powierzchni, którą będziemy czyścić. Rozcieńczamy go wodą, w celu zmydlenia i wstępnie szorujemy podłogę. Miotłą z gałązek. Jak już jest dużo piany to zaczyna się zabawa. Wylewamy wiadra wody i szorujemy. Szorujemy. I szorujemy. Aż wszystko wyszorujemy. No ok, zostaje piana i ten cały brud. Nadal szorując, przemieszczamy wodę w stronę wyjścia. Wylewamy kolejne wiadra, tym razem w celu przesunięcia mydlin i opłukania. Następnie jesteśmy gotowi do zepchnięcia wody na schody. Takimi kijami z gumą, takie jak np. na basenach są, do zbierania wody. Spychamy wodę na schody, oczyszczamy je, a mydliny spływają sobie w dół Centro Histórico. Przybijamy z Professorem piąteczkę. 


I udało mi się. Podejście numer dwa do Harmonii zakończone sukcesem. Wybawiłam się cudownie. Potańczyłam, powrzeszczałam, só alegria!! 




Gorszą sprawą było to, że na dziesiątą rano mieliśmy być na roda de capoeira z okazji 2 de julho (święto niepodległości stanu Bahia). Po dwóch godzinach snu, pojechaliśmy. Błądziliśmy długo, zamknęli główną ulicę i kilka bocznych, ale dojechaliśmy. 

Jak byłam w Araruamie widziałam kilka rodas z milionem mestres, ale to co się działo na ulicy Laranjeiras 1 (czytaj u nas) naprawdę mnie zaskoczyło. Przychodzili raz jedni mestres, później inni, zmieniali się. Wszyscy nadal trenują. Każdy nich potrafi spuścić łomot bez przemocy. Klasa, styl, kontrola. Bez zadzierania nosa. I energia, energia, energia, energia. 

A wieczorkiem poszłam na zachód Słońca w porto da Barra. 



Z serii Brazylia zaskakuje - dzisiaj w drodze na lotnisko


Dzisiaj, za jakieś pięć godzin, powinnam być w Araruamie. Na dziesięć dni :) 

A! I jeszcze w temacie bezpośredniości Brazylijczyków. 

Wchodzę do taksówki, leci głośno muzyka. Zapinam pasy, taksówkarz ścisza radio. 

- nie, spoko, możesz zostawić głośno.
- ok! Lubisz ten zespół?  (robyssao ;)) 
- tak. 
- zapłacę za obiad i możemy jechać dzisiaj na koncert na Ribeira. 
 
Ehhh... :) 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz