4 lipca 2012

Celuj cd.

Ciąg dalszy ostatniego wpisu.

Dotarłam do hostelu.

Przestraszyłam się trochę miejsca i obsługi, której ulubionym strojem były bokserki oraz koszulka lub ręcznik. Zostawiłam rzeczy i uciekłam jak najprędzej.



Zjadłam obiad w Juicy Jones'ie i poszłam na Plac Hiszpański. Przybyłam tam z dużą motywacją zobaczenia fontanny, ale dopadła mnie niemoc i zmęczenie. Wróciłam do hostelu około dwudziestej i położyłam się spać. 



Poniedziałek. 17.

Obudziłam się o dziesiątej. Zdziwiła mnie ta godzina. Zjadłam obiad na targu i poszłam na plażę. Tam "SZALPA-REO" i "TATUKER", czyli "szal, pareo" i "chcesz tatuaż?". 

Później postanowiłam kupić słuchawki i znaleźć paelle z owocami morza. Znalazłam. 


                                     


Miałam iść na trening, do Filipe z grupy Capoeira Gingamundo, ale miałam dużo czasu, więc podjechałam pod Sagradę i położyłam się na ławce w parku. 


Po jakimś czasie wyruszyłam na poszukiwania, tylko Google mnie źle poprowadziło i wylądowałam w nie tej dzielnicy. 

Znajdowałam w Badalonie, w której prawie nie było turystów. I Pakistańczyków, Turków czy Hindusów. Zostałam, przeszłam się plażą. 




W pewnym momencie poczułam marihuanę, odwracam się za zapachem, a tam piątka emerytów (średnia wieku około sześćdziesięciu lat). Żyć nie umierać. 



Wtorek. Jeśli uklękniesz.

Niebieskim tramwajem wjechałam pod górę Tibidabo - najwyższy szczyt Barcelony. 


Dalej mogłam pojechać kolejką zębatą, ale popatrzyłam na górę i stwierdziłam, że da się ją zdobyć w japonkach. No i za siedem i pół euro wolałam zjeść obiad. 

Szłam, szłam, szłam - dużo dżungli i trekkingu. Wreszcie wyszłam na "główną" drogę. W prawo czy w lewo? W prawo.   



Widoki piękne, ale teren przez godzinę nie zaczął się podwyższać. Co chwilę mijali mnie ludzie biegający lub na rowerach. Demotywujące. Spotkałam panią z dwoma dzieciakami. Zapytałam o Tibidabo. "Tylko kolejką, tylko kolejką. Tędy pani dojdzie do Vallvidrera." Tylko, że ja już byłam w Vallvidrera. Zastanawiałam się, co robić. Postanowiłam wrócić. 

Zrobiłam sobie zdjęcie samowyzwalaczem, a chwilę potem spotkałam zabłąkanych turystów. 



Poinformowałam ich, że do Tibidabo się nie można dostać z buta (oni mieli buty, a nie japonki) i, że ja będę schodzić. Poszliśmy razem. 

Po dwóch minutach miałam zaproszenia od sióstr Sophii i Sheiley do Kanady i od Lucasa do SAO PAULO!!! 
Zaczęły się brazylijskie przekleństwa, wspominanie jedzenia i takie tam sentymentalne bzdury. Ale cieszyliśmy się, że rozmawiamy po portugalsku. 


I tak wracaliśmy, wracaliśmy, wracaliśmy... Aż się znalazł drogowskaz na Tibidabo. 

Po małej wspinaczce zdobyliśmy szczyt góry, zobaczyliśmy kościół i wesołe miasteczko. 






Zeszliśmy jakąś gęstą dżunglą. 

W hostelu okazało się, że ktoś mi ukradł bagietkę (podejrzewam o to Włocha), więc stwierdziłam, że idę na plażę, żeby zetrzeć białe ślady, które powstały po całodziennym przebywaniu na stepie. 

Na miejscu usłyszałam bębny i tamburyn, a tak naprawdę - tambor e pandeiro, bo to byli BRAZYLIJCZYCYYYYYYY... 

Dołączyłam się i śpiewałam, tańczyłam i cieszyłam się razem z nimi. Towarzystwo było międzynarodowe. Był Niemiec Helmut, który miał ciastka i robił szpagat. Była Eliza, Brazylijka niemówiąca po portugalsku. Był Wiliam, Włoch, który bardzo długo wyciągał dźwięki przy "No woman, no cry". Było dwóch Janków Muzykantów z Brazylii, którzy rozkręcali całą imprezę. 

Co jakiś czas ktoś się dosiadał żeby potańczyć albo prosił o zaśpiewanie sto lat. Śpiewaliśmy w czterech językach. 

Cudowny wieczór, cudowny dzień z cudownymi ludźmi. 


Środa. Playar.

Wymeldowałam się z hostelu, bo przecież można spać te kilka godzin na lotnisku, zamiast płacić dwadzieścia euro. Zostawiłam rzeczy ponownie z Robertem, umówiliśmy się w czwórkę (z jego siostrami) na obiad i wyjście na plażę. 

Poszłam na zdjęcia. Takie tam. 










Właściwie jestem zadowolona. 

Po plaży dostałam karimatę, bo nie chcieli mnie puścić w nocy na lotnisko. Wstałam o czwartej i pojechałam łapać samolot. Doleciałam do Poznania i pojechałam od razu do Wylatkowa. 

Psychicznie? Lepiej. Barcelona bardzo mi pomogła oczyścić głowę i przede wszystkim wiedziałam z jakim nastawieniem mam wracać. 

... Zawsze jest ciąg dalszy... Czekajcie... 




2 komentarze:

  1. uwielbiam Twoje opisy..prawie jak bym tam znów była :D

    Agata

    OdpowiedzUsuń