6 maja 2013

PaPaPaderek

2+1 rok (tak zapisuję lata mojej edukacji licealnej) nauczyły mnie wielu rzeczy. Myślenia, kombinowania, opracowywania najlepszej godziny na pójście siku. Biegania po czterech piętrach. Rysowania komiksów. Tworzenia rebusów myślowych. Uciekania. Dziwienia się. Nieufania. Patrzenia się w ścianę. Błagania jak zwykłe kundle. Rodzenia butów. Przyjmowania niektórych rzeczy na twarz, z podniesioną głową. Doceniania kanapek od mamy. Spania na ławce. Obliczania godzin nieobecności. Stolicy Madagaskaru. Nieoceniania światów hermetycznych.

Po czterech latach (od rozpoczęcia) wreszcie skończyłam VI LO i, pomimo obaw kilku osób, zostałam dopuszczona do matury. Mało tego - na świadectwie nie mam ani jednej oceny dopuszczającej (eat it).

Po zakończeniu pobiegłam na rodę (będzie mi brakować lokalizacji Paderka). Gdy weszłam do szatni rozległo się UUUUUUUUuuuu.... i kochana męska część ASC zaczęła sobie robić ze mną zdjęcia...



W każdym razie, majówkę zaczęłam w Toruniu - ślubem Trufli. Szybko odśpiewane "Parabens", mała, spontaniczna roda nad rzeką, a później chodzenie po knajpach i dworzec. 




Na dworcu byłam po dwudziestej trzeciej. Pociąg miał przyjechać około drugiej. Spóźnienie sto minut. PKP. W poczekalni były Ukrainki i Francuzka, strasznie, niesamowicie francuska. Leżenie na krzesłach było zakazane, więc próbowałam popisać piosenki po portugalsku. Jakiś zarys powstał. 


Kierunek: Gdynia. Morze nad Morzem. 
Na Dworcu Głównym byłam o siódmej. Po co pojechałam? Bo tak. Naprawdę. Chciałam pojechać dokądś pociągiem, a o Gdyni i morzu myślałam już od listopada. 







Moim celem było dojście na ładną plażę z piaskiem. Chwilę błądziłam. Nawet dłuższą chwilę. Śniadanie warsztatowe - buła z jogurtem i o piętnastej byłam w Posen. 

Pierwszego maja mieliśmy grilla. Pogoda średnio dopisała, ale nie padało i mięso było dobre. Później przez trzy dni jadłam resztki. I fasolę. Ogółem dużo białka. Odwiedzał mnie kot sąsiadów. I Martyna. 

Do tego robienie testów. Kilkanaście zrobiłam. Szanse na zdanie: SĄ. 
I raz dziennie siłówka, bo treningów nie było, a nie można pozwolić mięśniom na zbyt dużo odpoczynku. 
Opalałam się w ogródku. 

No i tyle. Od jutra: polski, matma, angielski x2, polski i za tydzień ustne. Koniec. 

Me desejem boa sorte 



2 komentarze:

  1. hahah chyba chodzimy/lyśmy do tej saymej szkoły! (tylko ja jestem w 1 klasie dopiero ;o )
    Czytam czasami twojego bloga ,ale nigdy się nie zoorientowałam ;d

    OdpowiedzUsuń
  2. + 10 do fejmu ;) dobrze wiedzieć, że to dociera do ludzi - serio :))

    OdpowiedzUsuń