Poznałam Adriana - rawiczanina, który odprowadził mnie córką Nicolą pod sam klub IJLICZ (jaka nazwa, taki klub) i krótko scharakteryzował swoje miasto. Przyjechałam tam na koncert znajomych. Chłopaki jak mnie zobaczyli, to najpierw zastanawiali się co robię w Rawiczu, później, co robię w Rawiczu z mężczyzną, następnie, co robię w Rawiczu z mężczyzną i z wózkiem z dzieckiem, a na koniec, wybuchnęli śmiechem. Rozkręciłam im troszkę imprezę (dwa pierwsze kawałki miałam cały parkiet dla siebie). Później pomarudziliśmy na sprzęt i organizację, i poszliśmy odprowadzić mnie na PKP.
Byłam w domu o czwartej rano w niedzielę. I wtedy oficjalnie zakończyłam długi weekend.
Ale.... Rawicz, to stan umysłu.
Większość czasu spędzam z ludźmi z capoeiry. Jeżdżę na warsztaty, nie ma mnie w domu. Wszystko jest podporządkowane temu jednemu. I daje mi to radość, satysfakcję.
W Rawiczu spotkałam dwóch znajomych, których nie widziałam od sierpnia. Spędziłam z nimi kilka godzin. Przypomniałam sobie, że mam poza capoeirą innych znajomych i że prawie wcale się z nimi nie kontaktuję. Nie mam czasu. Do wyjazdu zostało mi 36 dni, ani jednego wolnego weekendu. W tygodniu będę jeździć. Muszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz