24.04.2012
W poniedziałek trening Angola. Na nim -
roda muzyczna, z TAKIM AXE! Rozluźniłam się bardzo, a ręce na drugi dzień
opadały.
We wtorek trzy treningi, a w środę Sapinho.
Dziewczyny od rana coś kombinowały -
"Nie możesz iść do biblioteki, bo naprawiają komputer", a na koniec
treningu "Musisz się rozluźnić - chodźmy do biblioteki". Weszłam,
zobaczyłam ciasto, napoje orzeźwiające, cukierki i moje uczennice, niektóre zaryczane.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ktoś w szkole puścił plotkę, że to mój ostatni
dzień pracy. Wszyscy się ucieszyli, że zostaję jeszcze miesiąc. Zebrałam
prezenty, kolejne listy i rysunki.
Gabriel - adhd :)
Wieczorem poszłam na moją ostatnią
festivę (ostatnie spotkanie miesiąca) w Rotary. Mestre z Adrianą też zostali
zaproszeni. Chciałam im złożyć oficjalne podziękowania. Wiedziałam, że będzie
ciężko.
Na początek, Niobe powiedziała kilka słów
o moim pobycie w Brazylii, rodzinie. Po trzech sekundach ryczałam. Dostałam
certyfikat, później dyplom. Następnie moja brazylijska mama zaczęła mówić o
tym, co Mestre i Adriana dla mnie zrobili. Po pierwszych zdaniach zalaliśmy się
łzami, a ja naiwna myślałam, że uda mi się coś jeszcze powiedzieć. Spróbowałam,
ale nie byłam w stanie dokończyć. Gesty dokończyły za mnie.
W piątek po roda Tristeza powiedział, że
jedzie poprowadzić trening w filii GICAP w Rio, która znajduje się w Rocinha -
drugiej pod względem wielkości faweli w Brazylii. Dostałam zaproszenie i nie
wahałam się długo - w sobotnie południe wyjechaliśmy.
Przegadaliśmy całą "w tę".
Thiago jest osobą, którą szanuję przynajmniej tak jak Mestre. W temacie
capoeira wie całkiem sporo. W porównaniu, z niektórymi ludźmi, bardziej
zaawansowanymi niż on - naprawdę czasem zagina wiedzą.
Porozmawialiśmy też o sposobie
prowadzenia zajęć. Jak przekazać dzieciakom więcej capoeira w mniej nudny
sposób.
Naprawdę Tristeza jest osobą, którą
uwielbiam i, gdyby kazał mi zrobić jakąkolwiek bzdurę, zrobiłabym to, bo wiem,
że miałoby to głębszy cel.
Dojechaliśmy na Dworzec Centralny (który,
jak większość dworców centralnych, skupia w sobie żebraków, bezdomnych,
pijaków, i dużo smrodu. Wzięliśmy moto - taxi (bo auto - taxi, nie ma zbytnio
możliwości poruszania się w faweli) i zatrzymaliśmy się przy akademii ju-jitsu,
w której Professor Peroba otworzył filię grupy GICAP.
Spotkaliśmy Estagiario Cansado, zjedliśmy
i zaczęliśmy trening.
Grupa składa się z osób, które miały już
do czynienia z capoeira, ale pod innymi logami. Abada, Capoeira Brasil i inne,
bardziej miejscowe.
Trening jak zwykle bardzo dobry, roda
gorsza.
Po trzech godzinach skończyliśmy i
zeszliśmy na dół faweli, gdzie odbywała się roda innej grupy. MA SAK RA!
Pierwsze "bo" - brak klaskania
i odpowiedzi chóru.
Drugie "bo" - kopanie się.
Właściwie mało to przypominało capoeira. Tristeza wyszedł cały poddenerwowany,
ja zdziwiona.
ten czlowiek wyrosl jak spod ziemi i powiedzial zebym
zrobila mu zdjecie. pozniej okreslil sie jako moj maz :)
Wróciliśmy na Dworzec, spóźniliśmy się na
autobus, więc czekaliśmy półtorej godziny na kolejny - nie przerywając rozmowy.
Tym razem o piosenkach. Zebrałam kilka tekstów.
Wyjazd naprawdę świetny. Cieszę się, że
jeszcze bardziej poznałam Thiago, i że pogłębiło się moje uwielbienia i
szacunek do niego. Ja chcę jeszcze raz ;)
Wróciłam do domu o pierwszej. Po zdaniu
relacji i rozmowach, poszłam spać o trzeciej z zamiarem obudzenia się o siódmej
i powrócenia do RIo. Żeby wreszcie pozwiedzać.
Umówiłyśmy się z Miriam, że o ósmej
odbierze nas z domu. Była po dziesiątej.
Najpierw pojechaliśmy na wielki targ, na
którym właściwie tylko zjedliśmy i poobserwowaliśmy pijanych ludzi tańczących
forró. No cóż. Nastawiałam się na zakupy, ale tak to jest, jak się podróżuje z
matką i jedynaczką.
Potem pojechaliśmy na Praia Vermelha -
Czerwoną Plażę, która znajduje się blisko Pao de Acucar (Głowa Cukru - ta
wielka słynna skała, bez Jezusa). Zapłaciliśmy sporo, ale warto było. Widok Rio
nocą, na pewno jest lepszy niż za dnia.
Chopin
miala byc vengativa -,-
Później wróciliśmy do domu.
Od rana padało. Ale nie na tyle, żeby nie
wychodzić z domu. Pojechaliśmy do Centrum na ulicę Uruguaiana (urugwajańską?),
komercyjną, tanią ulicę w Rio. Zdążyłam kupić spodnie zanim rozpadało się na
dobre.
Zjedliśmy obiad w domu i udaliśmy się do
North Shopping, gdzie udało mi się kupić trampki (bo moje z dziurą w podeszwie
były mało wygodne). I szachy dla Jurka.
slynna brazylijska pupa
Dnia następnego mieliśmy od rana wracać
do Araruamy. Wyjechaliśmy w południe. Byliśmy na miejscu przed dziewiątnastą.
Zatrzymaliśmy się tu, tam i **** wie gdzie jeszcze.
Wniosek z podróży - lepiej zwiedzac samemu.
Przepraszam za lakoniczność, ale nie mam
czasu. Biegam strasznie. I przepraszam za jakość zdjęć, to trochę ze strachu,
że mi ukradną Canona. I lenistwo.
Jest to jeden z ostatnich wpisów przed
wylotem. W Polsce będę dwudziestego ósmego.
Buziak. I wielki Bless Up.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz