19 czerwca 2012

Never stop. never, never, never.


No to jedziemy :)

Moje osiemnaście dni w Polsce, to konkretnie dziwna akcja. Wróć - dziwne akcje.

Zaczęło się już w dzień przylotu - wbrew temu, co powiedziałam większości nie przyleciałam w poniedziałek dwudziestego ósmego maja do Poznania, lecz dwa dni wcześniej, do Wrocławia. W jakim celu? Zrobienia mojej mamie niespodzianki na Dzień Matki.

Szajba odebrał mnie z lotniska. Cieszyłam buzię i mówiłam z dziwnym akcentem. Zostawiłam rzeczy u Patola w mieszkaniu, zjedliśmy pizzę i poszliśmy na PKP. Pojechałam do Krakowa z nerką.

Na miejscu byłam o dwudziestej trzeciej. Młody wysłał mi adres z ponownym zapewnieniem, że mama jest u Kingi. Kupiłam konwalie, wzięłam taksówkę i wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy nie zastałam mojej rodzicielki - minęłyśmy się w drodze, bo postanowiła przygotować dom na mój przyjazd.

Przespałam się trzy godziny i o szóstej wyjechałam do Poznania. Kevcio, Styper i Maniuś czekali. Niespodzianka mimo wszystko była. Mama się delikatnie zdziwiła.
Odwołałam imprezy powitalne.Nie miałam ochoty spotykać się z ludźmi, którzy olewali mnie przez cały rok, żeby pojawić się wraz z melanżem. Zaznaczam, że nie wszystkich zaproszonych to dotyczy.

Posiedziałam niedzielę i poniedziałek w Poznaniu, a później pojechałam po walizki do Wrocławia. Przy okazji (a tak naprawdę, to był powód równie ważny) zaliczyłam warsztaty z Secao i batizado dzieciaków. Ludzie przyjęli mnie bardzo, bardzo gorąco. Jak to Wrocław (lovelovelove). Miałam w planie wracać w czwartek o dwudziestej trzeciej, ale z miasta "Pierwszej Miłości" nie wyjeżdża się tak łatwo. Pojechałam w piątek.

Roda w ASC. Powrót do grania na berimbau.

W sobotę warsztaty samby z Fumą, a w niedzielę już prowadziłam zajęcia muzyczne.

Poniedziałek, wtorek - Żnin.
Środa - trochę Gniezno





Środa, czwartek, piątek, sobota - Wylatkowo. Odpały i szkłody z Kevinkiem. Sprzątanie budek. Ważki w everB. Rower. Omlety.






Niedziela - wracaniem stopem do Poznania, żeby poprowadzić zajęcia muzyczne.


W tygodniu bawiłam się w biurokrację - dowód osobisty, konto bankowe, szkoła, fakultety itp, itd. W środę widziałam jak chorwaccy kibice namawiają polskich, do dopingowania Polsce.

W czwartek - czilinałt. Kopanie w rowie w Ryszewku.




Piątek - pakowanie i Katoooooooooooowice!!! W sobotę odbyło się Batizado e troca de corda UNICARu. Na samym początku się z Kornelem zgubiliśmy. Nie na długo. Wrocław się na mnie porzucał. Biała Podlaska jeszcze bardziej. No i trochę pojedynczych osób. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że Was spotkałam po tym roku. Przywróciliście mi wiarę w ludzi - wiem, że to brzmi śmiesznie, tudzież banalnie, ale tak k. jest!!!

Pogadałam z Brazolami, popatrzyłam, pokibicowałam, pograłam (mało, bo mało, ale pograłam), pointegrowałam się. Mała rada oparta na true story - jak robicie sekwencje po pijaku, to trzymajcie gardę, szczególnie jak wchodzicie cabecada. Nos boli ;)

W niedzielę powrót.



A w ten czwartek - BARCELONA na TYDZIEŃ.
Tylko, że jestem trochę bez kasy :D
Grunt, że bilet zapłacony!

Jak jest źle, to się zaciska zęby i ciśnie dalej. Bo jak się nie zaciśnie, to łatwiej je wybić. Wtedy boli.

"Zamknij pasztet" <3












1 komentarz:

  1. Najważniejsze, że dzieją się rzeczy, które przywracają Ci wiarę w ludzi. Bo tak często nie widzimy tych małych rzeczy, które są dobre albo zbyt szybko o nich zapominamy. A ludzie... są zawodni, z tym chyba trzeba się pogodzić.
    :*

    lim

    OdpowiedzUsuń