Żeby nie zapeszać, nie napiszę, że szczęście co do rzeczy elektrycznych się odwróciło. Mam mój komputer. Stary, wysłużony, ale najlepszy :))
Byłam dzisiaj w Casa de Alegria w dzielnicy Mutirao - jednej z najbiedniejszych w Araruamie. Casa de Alegria, to taka placówka z różnymi zajęciami dla dzieciaków.
Znacie to oczekiwanie, na ten jeden dzień w tygodniu? W Polsce był to czwartek - roda. Teraz też jest to czwartek, tylko mam inny powód. Budzę się z uśmiechem na ustach i nie mogę się doczekać piętnastej trzydzieści. Odwiedzałam (i nadal odwiedzam) różne szkoły, projekty, świetlice, ale w żadnej nie pokochałam dzieciaków tak, jak w Casa de Alegria. Co najmniej połowę zabrałabym do domu ze sobą. No i moje dwie z trzech brazylijskich miłości tam trenują - Marrentinho i Andre. I dziewczyny - mimo, że trzynasto-, czternastolatki, bardzo dojrzałe. Odpowiedzialne i mają tę determinację. Motywują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz