9 kwietnia 2012

tapa na bunda

W sobotę poszłam z Kathariną na plażę. Ona grała w siatkówkę, a ja ćwiczyłam akrobacje. Czyli tarzałam się w piasku.


Po treningu coś mnie natchnęło i poszłam zobaczyć, czy jest roda grupy Abada. Trafiony - zatopiony. Był też Tristeza z uczniami. Pobiegłam do domu zmienić ciuchy i zagrałam.

Od trzynastej z mniej więcej czterdziestominutową częstotliwością dzwonił do mnie Jean. Powód? Umówiliśmy się na churrasco.

Było jedzenie, tańczenie, jeżdżenie motorem i dużo, dużo głupawek. Wyruszyliśmy nawet do klubu, ale ostatecznie ja i Katharina zrezygnowałyśmy.



Poszłam spać po trzeciej. O szóstej trzydzieści obudziłam się spocona i z bólem głowy. Umyłam się i schowałam z powrotem do łóżka.

Cieszę się, że nawet w stanach dużego upojenia alkoholowego, potrafię się kontrolować. Nigdy nie zrobiłam czegoś, czego później załowałam. Głowa na karku.

Obudziłam się, zjadłam jajko z czekolady, zrobiłyśmy z Kathariną pisanki i poszłyśmy na obiad do restauracji. Jakoś się średnio jaram. Czekaliśmy półtorej godziny na jedzenie, które też nie powaliło.

I z powrotem na grilla, tym razem samba live na śmietnikach i bez alkoholu.


A w piątek zrobiłyśmy pierogi. Wyszły dobre. I nie rozlepiły się.

Buziak

1 komentarz: