Od rana pojechałam z Mestre do szkoły pomóc w treningu z dzieciakami. Z czterech jeden poprowadziłam. Nie muszę pisać, że dzieci mnie pokochały (usłyszałam nawet "te amo").
Potem pojechaliśmy na Praca. Jak już pisałam - pada prawie cały czas. Wczoraj przestało, ale wszystko jest mokre. W związku z tym na trening o godzinie dziesiątej przybył Helio, mała dziewczynka i ja. Maleństwo miało swój trening, a ja z Helim, ćwiczyliśmy szybkość, esquiva basica, i wymiany unik - kopnięcie. Esquiva, se nao pega.
Skończyło się - poszłam na siłownię, odpoczęłam, zjadłam, wysłałam listy na poczcie (zachowujcie znaczki - serio) i poszłam na batizado do szkoły Joao Vasconcellos.
Pierwszy event żony Mestre - Andriane. Padał desz, więc z boiska przenieśliśmy się do stołówki. Dla energii wyszło to na plus. Moim zdaniem to było najlepsze batizado w ciągu ostatnich trzech tygodni. Pograłam z dzieciakami, prawie zabijając się na śliskiej podłodze, pograłam na pandeiro, poskakałam.
Dostaliśmy po hot-dogu i pojechaliśmy do domu Mestre. Tam kolacja, pożyczenie mi około piętnastu monotematycznych DVD. I na trening do Estetique.
Początek początku treningu był świetny. Koniec początku treningu zły. Jean nie dał rady zrobić nowego elementu, Ewerton zbił lustro (nie wiem jakim cudem nie pociął sobie stopy). Mestre zestresowany. Ale koncowa roda uratowała sytuację. Było mnóstwo axe i świetne akcje Corujao i Jeana.
Poza tym ludzie w Brazylii mają spore problemy. Peterson na przykład nie ma gdzie mieszkać. Gdyby to była Polska, już by spał w którymś z moich domów, no ale niestety. Nie moja chata + brazylijska natura... Nie da rady. Nocuje u Xuxy, później u Helio. Bardzo niefajnie. Ale takie są brazylijskie realia.
Usiadłam w domu i zaczęłam kopiować prezenty od Mestre. Jest muzyka. Jest capoeira Angola z lat 70. Jest dokument o quilombos. Jest dużo interesujących rzeczy. Będę oglądać. Jak już wspominałam - niech ktoś kupi rzutnik do ASC, albo do mnie do domu.
I stwierdzam, że moje apelido jest przepiękne. Jak je okreslił kiedyś Panico - bardzo mocne. Dziękuję, dobranoc.
A! Na koniec brazylijski hit znany już w Polsce.
I nie wiem czy jade do Riberal Preto... Jesli nie, to ide na koncert :))
Soubara, Sou Bara, Sobara - naprawdę nie wiem. Dojechaliśmy dwunastoosobowym składem do szkoły. Wszystko miało się zacząć o jedenastej. Godzina opóźnienia. Tylko, że o dwunastej, mieliśmy wyjść na środek boiska i wręczyć dzieciakom cordas, a nie słuchać oficjalnych ogłoszeń parafialnych i innych przemówień. Wspominałam, że padało?
Nie widziałam jeszcze Mestre tak smutnego, jak przed "batizado". Nie dziwię się. Dzieciaki (nie wszystkie) pograły między sobą nie dłużej niż kwadrans. Potem zostały im wręczone cordas. Bez wychodzenia na środek. Na szczęście w trakcie bitwy o to, kto zawiąże sznurek polepszyły nam się humory. "Ocordowałam" trójkę dzieciaków.
Swoją drogą, jak tylko weszliśmy do szkoły zaczęłam wypatrywać Rafaela. Trochę posmutniałam, nie widząc go, ale ostetcznie sam mnie znalazł. Wielki uścisk i radość. Nie wiem czemu, ale ten chłopczyk mnie urzekł niesamowicie już ostatnim razem. Tu jest pełno dzieciaków, które uwielbiam (z wzajemnością), ale tylko tego jednego bym wzięła do Polski, gdybym mogła. Sam mnie poprosił o zawiązanie sznurka.
Wszystko było robione z takim pośpiechem, bo o piętnastej mieliśmy kolejne batizado, w szkole Futuro. W jednej z sal lekcyjnych zrobiliśmy roda. Dzieciaki dostały cordas.
Byliśmy bardzo, bardzo głodni. Ostatecznie od rana nic nie jedliśmy, mimo, że mieliśmy obiecany posiłek. Dostaliśmy po małej pizzy. W trakcie jedzenia usłyszałam taki dialog:
Mestre: Pada. Roda de Mes odwołana. Ale nie będzie wam przykro?
Nasze głosy: Mestre nikt nie jest smutny... Jesteśmy szczęśliwi... Odpoczniemy... Od poniedziałku znowu - przyda nam się odpoczynek...
To nie jest tak, że mamy dość capoeira, bo ona jest jak odnawialne źródło energii. Po prostu spędzamy każdy wieczór poza domem, z bolącymi stopami, niesamowitą satysfakcją z treningu, czy kolejnego eventu, słuchając na okrągło "AEIOU, UOIEA, AEIOU vem crianca vem jogar" (które Patao ostatnio tak urozmaicił, że płakaliśmy ze śmiechu) czy "E o A, e o B, e o A e o B e o C" i "tu, tum, tym, tum" na pandeiro. Jesteśmy chorzy, uzależnieni - mimo, że to nas wykańcza(pozytywnie), nie odpuścimy sobie jednego treningu czy batizado. Nie usiądziemy spokojnie przed telewizorem, bo w głowie będziemy mieć to, że może tracimy świetną technikę czy roda. Sami nie odpuścimy, co najwyżej - pomodlimy się o deszcz. Przestawiamy wszystko w kalendarzu, żeby tylko być z capoeira.
Jak ja w ostatni wtorek. Poszłam na siłownie, później na batizado. Umierałam z powodu kaszlu, kataru i bólu głowy. Po zakończeniu Mestre ogłosił, że jeśli wszyscy przyjdą na trening, to zrobi roda. Wiedziałam, że nie będę grać, więc ogłosiłam, że idę do domu. Tam pomyślałam - "przecież jutro mi się pogorszy i też nie będę trenować, więc stracę dwa dni". Zjadłam gruszkę i pobiegłam do Estetique. Śpiewałam, grałam i nie dałam się zabić Gustavo.
Jak to powiedział kiedyś Patryk: "Capoeira uzależnia, ale to dobre uzależnienie". Wszystko ma dwie strony. Dobrze, że obecnie ta ciemniejsza jest przeze mnie prawie niezauważalna.
Niedziela. Dziura a.k.a Burak.
'The Gift', a po nim 'Forest Gump' i 'Vicky, Cristina, Barcelona' (pozdrawiam Mieszka). Padało. Z tego powodu nie poszłam na koncert nieznanej mi grupy pagode. Za to nauczyłam się grać w Buraco (port. dziura, ale dla mnie i tak zawsze będzie burakiem). Nie jestem mistrzem, nie wygrałam ani razu, niemniej jednak przypomniałam sobie o istnieniu kart. Przetłumaczyłam na "stół" komputerowego Pasjansa i Freecell'a. Tęsknię za makao, remikiem iBSem.
Poniedziałek. Wanna Ride?
W piątek jadę do Riberal Preto na event grupy GICAP. Mój pierwszy dwudniowy capoeirowy wyjazd w Brazylii. I tak jadę cudem - zgodnie z zasadami Rotary nie powinnam. Znaczy, wszystko zależy od interpretacji. Bo z "przyjaciółmi rodziny" mogę jechać.Jako, że jestem częścią rodziny, a Mestre jest dla mnie trochę jak ojciec, ponadto Helle, Niobe i Bebeto już raz z nim rozmawiali, to chyba się zalicza do tego grona.
Dwanaście godzin podróży... Wiecie jak bardzo cieszę ryjka w tym momencie?
Nie nastawiam się na wiele tak naprawdę (z moich ulubieńców jedzie tylko Patao) - cieszy mnie sam fakt podróży - spakowania się na ostatnią chwilę, zapomnienia ręcznika, pasty do zębów i tym podobnych, poznania nowych ludzi (+milion na fejsbuku). I oczywiście capoeira - tłum Mestres, Contra - Mestres i Professores.
W szkole nie dzieje się nic. Dosłownie nic - koniec roku, wszyscy już po egzaminach. Siedzimy w sali, każdy w swoim świecie. Błogosławię moje ukochane polskie szkoły i oglądanie filmów przed wakacjami.
I ten deszcz. Podobno tak ma być do piątku. Lubię jak pada, ale nie aż tak. Nawet nie ma dokąd wyjść na wagary, żeby usiąść, suma sumarum trzeba iść do szkoły... Przykre.
Włączam iPoda, wciskam play, a po trzech sekundach leżę na ziemi ze śmiechu. Arka Szatana - 'Taki mały, taki duży'.
Obudziłam się z bólem głowy. Długo rozmyślałam nad tym, czy iść do szkoły (a tym samym na trening), czy nie. Ostatecznie zostałam w domu.
Powiedziałam Helle i Niobe, że to przeziębienie i wystarczy mi aspiryna, herbata, miód i limonka, ale te mnie wysłały do znajomego lekarza. W szpitalu nie pachniało jak powinno - zbytnią czystością. To mnie zdziwiło. Jak zwykle w moim życiu szpitalnym - zero kolejek. Jak kiedyś będę musiała czekać, to może być to dla mnie niemalym zaskoczeniem...
Tak jak przewidywałam (bo żyję z moim organizmem już ponad osiemnaście lat) - przeziębienie. Pan doktor zapisał mi jakiś lek, powiedział, że mogę iść na trening (kocham go!) i wypuścił do domu.
Wróciłam, weszłam do pokoju. Po chwili zapukała Helle i powiedziała, że przyszła paczka. Byłam nastawiona na małą przesyłkę. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam wielkie pudło prosto z Ruskiej. W środku tak jak prosiłam - wuchta zabawek dla dzieciaków z Sou Bara, Ptasie Mleczko, Torcik Wedlowski, którym się nie podzielę - NIE i KONIEC, zjem go sama, listy od Młodych, szkła kontaktowe i piękna nerka w zieloną kratkę. A! I moje najukochańsze Gwiazdorki z Goplany. Made my day.
Ponadto karton był wypchany Gazetą Wyborczą, konkretnie jedynym działem, który jako - tako czytałam - Gazeta Wyborcza Poznań. Przeczytałam o obchodach jedenastego listopada.
Później zadzwoniła mama.
Zaczęłam czytać "Małego Księcia" po portugalsku. Uwielbiam.
Jak już wspominiałam, w tym tygodniu jest dużo programów o kulturze Afro Brazyijskiej. Trafiłam na dokument o capoeira prezentowany przez Mestre Boneco. Skupił się na niej jako na nośniku języka portugalskiego na całym Świecie.
"Ta historia <<ignoranci spytają: jaka historia?>> nie może być przetłumaczona."
"Jeśli nie zrozumiesz języka, nie zrozumiesz sensu."
Wiecie że jestem tu już pięć miesięcy i dwa dni? Serio... Pięć miesięcy nie widziałam nikogo z rodziny, polskich przyjaciół, żadnego Polaka/Polki. I pięć miesięcy nie jechałam pociągiem. Jakieś większe podsumowanie przygotuję na półroczną rocznicę. Z wykresami, grafami i statystyką.
Mam zieloną nerkę w kratkę i czuję się zajebista.
Ogłaszam koniec Akcji Sou Bara. Nie śpijcie - w styczniu szykuje się kolejna :)
Wrzucam zdjecia z folderu "KIEDYS NA BLOGA W PRZYPADKU BRAKU ZDJEC" (tak jakos nie stylistycznie)
Pojechaliśmy na batizado, organizowanego przez Estagiario Parente, do pobliskiej Bacaxa.
Sam event zrobił na mnie ogromnie pozytywne wrażenie. Nowe sznurki otrzymały dzieci, panie po sześćdziesiątce i dorośli. Nie przeciągało się. Pomieszczenie było zamknięte, więc energia nie uciekała. Szkoda, naprawdę szkoda, że GICAP nie ma swojej akademii. Jestem pewna, że wtedy pomieszczenie byłoby zniszczone ilością axe.
Zaczyna mi się dobrze grać. Używam mózgu. Mało tego - zrobiłam esquiva basica i kopnęłam zabójczą armada dwa razy.
Gdy następuje wręczanie sznurków, za rzędem osób obdarowywanych, graduados zaczynają grać benguela. Mestre zaśpiewał "A mare, a mare". Prawie się poryczałam. Są dwie piosenki, które wywołują we mnie takie zachowanie. Drugą jest "Noite de saudade". "Olha beleza do mar" się nie liczy, bo to inny rodzaj płaczu - ze śmiechu.
Po tym jak wszyscy otrzymali swoje sznurki, Parente powiedział, że gratuluje nam "Brasil Africano" i, że w przyszłym roku też bierze udział - już zaczął przygotowania. W tym momencie Ponteira rozpoczął grać na atabaque rytm Samba de Roda, a Jean wypchnął mnie na środek. Wszyscy w śmiech, że rozpoczęła 'gringa'.
Zatańczyliśmy, zjedliśmy po hot - dogu. Gustavo mnie zapytał czy wiem jak dojść na szkolne batizado, które miało się odbyć dnia kolejnego. Tylko na niego spojrzałam i wybuchnęliśmy śmiechem. Odpowiedziałam, że nie i po co w ogóle pyta.
A propos Gustavo - nie ma człowieka, który potrafi tak długo pociągnąć jedną piosenkę, z taką energią jak on.
Dancando.
Piątkowa roda rozniosła moim zdaniem kosmos. Nawet nie energią, tylko radością. Wszyscy skakali, wrzeszczeli, śmiali się. Pograłam sporo. Wywołałam uśmiech na twarzy nigdy-nie-uśmiechającego-się dziecka. Na końcu zagraliśmy w grę 'refren'. Ryczeliśmy ze śmiechu w niektórych momentach.
Katharina przyszła popatrzeć na roda. Przedstawiłam ją moim '22' (22 = doido - sprawdźcie w słowniku - ja to tłumaczę jako tępy sznur), którzy oszaleli na widok bladej blondynki. Jean zaprosił mnie do samby. Później Katharinę. Na tym nie skończyło. Bo przecież istnieje jeszcze forró (podobny do polskiego tańca weselnego w trakcie disco polo), danca de garrafa (schodzi się w dół, jak najniżej butelki <za którą służyła tego dnia cabaca>, ale tak żeby się na nią nie nadziać), funk brasileiro (machanie tyłkiem).
Najfajniejsze było to, że mimo obecności Kathariny moje tępe sznury o mnie nie zapomniały.
Odprowadziłam moją byłą i przyszłą współlokatorkę pod apartamentowiec i mijając bar, w którym ludzie siedzieli z bębnami i pandeiros grając sambę, wróciłam do domu.
Obudziłam się o wpół do szóstej (w sobotę!!). Co oznacza ta godzina? Comunidade carente, a konkretnie Sobradinho. Pokaz z okazji Dia da Conciencia Negra.
Oprócz składu 22s (Jean/Xuxa, Ewerton/Morro Moreno, Peterson/Corujao, Helio, Ja) pojechał Ricardo. W Sao Vincente, gdzie mieliśmy się przesiąść zaczęło padać. Jean zadzwonił, czy mamy przyjeżdżać. Tak. I autobus będzie za trzy kwadranse. Położyliśmy się pod dachem na plecakach i słuchając jednocześnie pagode, wyjącego Xuxę i Linking Parku próbowaliśmy zasnąć.
W autobusie dzieciaki zaczęły śpiewać 'Vou esperar a lua voltar', a my mieliśmy w dalszym ciągu w głowach jedno - spać, spać, spać.
Dojechaliśmy na miejsce. Wypiliśmy kawę. Przebraliśmy się i zrobiliśmy pierwszy pokaz, pod koniec którego zaczęło padać. Schowaliśmy się pod dach razem z muzykami batucada. Ja i Jean zaczęliśmy sambę. Wciągnęliśmy kilka dziewczyn i jednego chłopaka.
Skończył się deszcz, zaczęła głupawka. Dziewczyny ze szkoły zatańczyły funk. Bardzo prosty układ, który zaczęliśmy kopiować z boku. Wypatrzył to wodzirej i zaprosił nas na środek. Mistrz funku brazylijskiego - Jean a.k.a Xuxa a.k.a Cabeludo wymyślił choreografię, a na koniec zrobiliśmy krok do jongo. Aplauz naprawdę niemały.
Batucada wyszła na środek. Ja z Jeanem animowaliśmy tłum. Znowu samba, udało nam się namówić nauczycieli i uczniów na wejście do środka. Wszyscy mieli naprawdę świetną zabawę. Uśmiechy na twarzy, doping i 'pura alegria'.
Na koniec zrobilismy trening - każdy przekazał swoją sekwencję, i roda. Dostałam bukiecik kwiatków, najpierw od uczennicy, a później jej śladem podążyli Ricardo i Helio. Zmęczeni wrócilismy do Sao Vincente, aby spędzić godzinę w oczekiwaniu na autobus. Położyliśmy się na schodach. Przed trzynastą pożegnaliśmy się na trzy godziny i poszlismy jeść. I spać.
O szesnastej wyjechaliśmy na batizado do Morro Grande. Pierwszym celem było wręczenie cordas, a drugim - nagranie materiału na stronę jakiejś organizacji kulturalnej stanu Rio de Janeiro.
Dzieciaki dostały cordas. Podczas jongo, znów prawie się zabiłam o spódnicę, ale wyszło dobrze. Jak znajdę materiały w Internecie, to zamieszczę tutaj.
Szybko wróciłam do Araruamy i pospieszyłam na Praca. Dzięki Najświętszej Panience nie capoeira :) Takie szkolne (!) oscary - najlepszy pisarz, tancerz, sportowiec itp. Ponadto Leticia śpiewała "Help" i swój kawałek. Poklaskałam, pointegrowałam się trochę i poszłam zjeść najlepszego hot doga na Świecie. Jak przyjedziecie do Araruamy, to Wam kupię.
Spać...
Mam nadzieje ze Akcja Sou Bara zakonczy sie sukcesem. Przepraszam za zamotę z ceną paczki. Kto chciał wysłać, ten wysłał/wyśle, nie?
W tym tygodniu posiedzę przed telewizorem (jeśli będę mieć na to czas), bo będą różne programy o kulturze Afro- Brazylijskiej. Uczymy się.
Ai ai doutor, curador da medicina
Doutor e curador, curador dessa menina
- Onde e a dor?
- E aqui doutor!
Dużo capoeira, dużo samby, dużo radości.
Só alegria!
By the way - nie miałam co robić ostatnio w domu. Przypomniałam sobie o istnieniu rybiego oka. Rezultat?
I żeby było wiadomo o kim najczęściej piszę:
Od lewej: Ewerton, Jean, Tristeza (tylko czasem doido), ledwo dostrzegalny XY (sama nie wiem kto to), Peterson i na dole Helio.
Moja żona miała na drugie Pomyłka. Czyli wieczorna filmografia polska.
Niedziela - odpoczywanie, obiad, pokaz.
Poniedziałek. Escondido.
Znów obudziłam się o tej piątej. Poszłam na dworzec. Mestre, Jean, Peterson i Helio. Pojechaliśmy do Sao Vincente, tam standardowo przesiadka. W dalszym ciągu nie pamiętam nazwy szkoły. W każdym razie - mieliśmy w niej zrobić pokaz.
Pani dyrektor na mój widok rozpromieniła się i wycałowała, jak ulubiona ciocia, którą się widzi nie za często. I zebrałam uściski od dzieciaków. Dają pełno energii i motywacji.
Mieliśmy zrobić dwa miniwarsztaty. Pierwszy o jedenastej, drugi o piętnastej. Ja, Corujao i Helio napięliśmy berimbaus, Jean gdzieś zniknął. Zaczęliśmy grać. Najpierw na boisku. Później zgłodnieliśmy, więc poszliśmy do piekarni kupić bułki i mortadele. Wróciliśmy i muzykowaliśmy na placu zabaw, gdzie ja zaśpiewałam piosenki do angola i regional, których tu nie znają. W trakcie sesja zdjęciowa. Fish - eye.
Poranna zmiana dzieciaków zaczęła Aulao de Capoeira o jedenastej. Zostaliśmy przedstawieni jako estagiarios. Każdy przekazał swoją sekwencję ruchów, zrobiliśmy solówki, pograliśmy. Pociągnęliśmy pokaz we czwórkę. Później uczniowie zrobili roda. Koniec - do domu. Nie my.
Zjedliśmy obiad. Jean wziął klucze do "Pawilonu Wiedzy" pomieszczenia, w którym są podręczniki, nieczynne komputery i nic więcej. Posiedzieliśmy tam pół godziny, po czym musieliśmy wyjść, bo akurat ktoś rozpoczął tam lekcje. Na czterdzieści pięc minut schowaliśmy się w cieniu. Corujao oparty o mnie, ja o Helio, a ten o plecak. Poszłam odłożyć aparat, chwilę porozmawiałam z personelem, a gdy wróciłam moje 22s zniknęły. Przeszukałam całą szkołę. Weszłam do "Pawilonu Wiedzy" - nikogo. Posiedziałam w pokoju nauczycielskim, tam znów skierowano mnie do Pawilonu. Zapytałam siedzącej tam nauczycielki, czy widziała Jeana. Pokazała mi podłogę pod biurkami. Na niej - rozłożone, śpiące tępe sznury. Znalazłam mój kawałek podłoża i tak spędziłam półtorej godziny.
Gdy wstaliśmy, dostaliśmy ciasto czekoladowe. Obudziło nas to trochę. Chwilę później zbieraliśmy popołudniowe dzieci na warsztaty.
Jean znów nas przedstawił:
Estagiario Peterson - aplauz
Estagiario Helio - aplauz
Estagiaria Mare - MEGAWIELKIAPLAUZZPISKAMI. Już wiem jak się czują Tristeza i Gustavo, gdy wychodzą zaprezentowani na środek po roda.
Treningi, solówki, roda.
Po roda odebrałam dzieciaki Jeanowi.
Zapytał kto go lubi. Zebrał przytulaki, w ich trakcie zadałam to samo pytanie. Z piskami podleciała do mnie criancada.
I dostałam pierścionek.
Wróciliśmy do domu.
Zjadłam, poszłam na siłownię, wróciłam, zjadłam, poszłam na trening.
Zobaczyłam spadającą gwiazdę, pomyślałam życzenie.
Na treningu o dziwo moc. Nie byłam zmęczona. Poćwiczyłam tesoura. I wróciłam do domu. Dziękuję dobranoc. O naiwna - myślałaś, że będziesz mieć czas na telewizję. Ha, ha.
Chyba do tej pory najbardziej "niemamczasu" dzień. Satysfakcji dużo. Energii dużo. Wszystkieg dużo. Ponadto pizga wiatrem, a ja nie pływam na windsurfingu. Czas to ogarnąć. Ale jak lato nadejdzie na dobre. Bo te ponad dwadzieścia pięc stopni mnie nie zadowala.
Święta idą, śniegu brak. Dziwnie. Jestem ciekawa jak to będzie. Brazylijsko - polsko - niemieckie.