04.11.11 Todo doido
Cisną się przekleństwa na usteczka. I "moja wina, moja wina...". Może nie do końca.
Nieogar powrócił. W naprawdę ciężkim stylu.
Zaczęło się od tego, że wczoraj wysłałam do Kathariny smsa, że dzisiaj o dziewiętnastej jedziemy do Cabo Frio. Nie dostałam odpowiedzi, nie mogłam się dodzwonić. Pomyślałam, że zadzwoni jutro albo spotkamy się na dworcu. Zdecydowałam wybrać się z Jeanem do czwartej szkoły, w której udziela zajęć. I dziesięć razy upewniłam się, że wrócimy przed osiemnastą.
Gdy ja byłam w Prodigio zadzwoniła Helle, że host-tata Kathariny może nas zawieźć o dwunastej.
Odpowiedziałam, że będę najwcześniej o dwunastej czterdzieści pięć i, że w takim razie, jedziemy autobusem. Helle zrozumiała, że nie jedziemy. W momencie, gdy ona odłożyła słuchawkę, dostałam smsa, że za dziesięć pierwsza jedziemy z Wanderlejem do Cabo Frio. Wygrzebałabym się, ale bez pieniędzy na koncie, nie miałam jak się ogarnąć. Helle zadzowoniła do mamy Kathariny, że z wyjazdu nici. Katharina poszła do szkoły. Wróciłam dwunastej trzydzieści i nie wiedziałam co się dzieje. A tak - w międzyczasie zostawiłam lustrzankę w szkole.
Odetchnęłam głeboko i na szybko ułożyłam plan. Po pierwsze - aparat, trzeba zadzwonić do Jeana. Czyli biegniemy po doładowanie. Xuxa się znalazł po drodze i wykonał telefon w celu ratunku mojej ukochanej lustrzanki. Załatwione. Uzupełniłam konto i zadzwoniłam do Kathariny. Jedziemy do Cabo Frio.
DOIDO.
Jutro event wspomagający osoby z AIDS, a w niedzielę próby od rana.
5.11 Sobota - show de bola
Wczorajszy, piątkowy wieczór spędziłam w towarzystwie Kathariny. Dojechałyśmy do Cabo Frio. Ja zjadłam acaraje (i nie przeczyściło mnie do tej pory, co uważam za duży sukces), a Niemka hamburgera.
Dojechałyśmy do hotelu taksówką, porozmawiałyśmy. Rozmowa głównie o świętach. W szkole Kathariny już mają choinkę. Ja w mojej dawno nie byłam, więc nie wiem. Dostawałam napadów śmiechu, gdy nie znałam nazwy potrawy po portugalsku, angielsku i mówiłam po polsku, a moja współlokatorka mnie rozumiała. "Pierożki". Rodzina Kathariny pochodzi z Rosji, ona rozumie większość, mówi trochę.
Obudziłyśmy się wcześnie i poszłyśmy w kierunku plaży. Zjadłyśmy po drodze w lanchonete typowe brazylijskie śniadanie - kawe z mlekiem i bułkę z masłem. Rozłożyłyśmy się z ręcznikami na brzegu oceanu. Weszłyśmy do wody - bardzo zimna (ja to piszę). Dołączyli do nas Ansel i Esther, i tak sobie leżeliśmy, rozmawialiśmy, aż w końcu poszliśmy zjeść obiad i acai. Pożegnaliśmy się i ja z Kathariną pojechałyśmy do Araruamy.
Według moich obliczeń autobus powinien się zatrzymać na araruamowym dworcu o 15.30. Wtedy miałabym pół godziny na ogarnięcie się i wyjście na event. Ale nie... 15.52 wysiadłyśmy. Pobiegłam do domu, wzięłam szybki prysznic, żeby pozbyć się piasku i znów biegiem poleciałam na Praca.
Najpierw roda, nie chciało mi się grać - miałam dzień na berimbau. Po skończonym pokazie Chocolate, Paraiba i ja, wzięliśmy instrumenty i oddaliliśmy się od sceny - na polecenie Mestre Cavalo, który w tym samym czasie mówił ludziom, że mają iść do nas. I tak siedzieliśmy sobie w trójkę grając różne rytmy. Gdy graliśmy benguela Gustavo zaczął grać z dzieciakami.
Przyszedł Mestre, powiedział kilka słów, wziął gunga i zaczął grać Angola. Obok mnie Tristeza Sao Bento Grande de Angola, ja miałam na violce wariować. Pocisnęłam temat ładnie. A roda de angola... podstępna. Wszystkie chwyty dozwolone; spowolnienia, przyspieszenia; noga tu, ręka tam.
Po roda podszedł do mnie Gustavo i powiedział:
-11,12,13 de Novembro - curso com Mestre Toni Vargas em Sao Pedro.
-11,12,13 de Novembro - curso com Mestre Toni Vargas em Sao Pedro.
Reakcja? Skakanie w górę! Bo Sao Pedro jest trzydzieści minut drogi od Araruamy.
Mi by wystarczyło, tylko usłyszeć Mestre Toni'ego na żywo, a tu kurs. Beneficios. <3<3<3
Mi by wystarczyło, tylko usłyszeć Mestre Toni'ego na żywo, a tu kurs. Beneficios. <3<3<3
Wiecie, że teraz są trzy godziny różnicy czasu?
SHOW DE BOLA!!!
06.11.11 Deixa rolar/Szpinaczek
Hehehehehe.
Nie będę już pisać "Ten dzień był zdecydowanie najlepszy jak do tej pory w Brazylii". Musiałabym to zdanie umieszczać na blogu średnio cztery razy w miesiącu.
Od ósmej do trzynastej mieliśmy próby do "Brasil- Africano". Pięć bitych godzin. Maculele,Samba de Roda, Puxada de Rede, Jongo. Po 'ensaios' w siedmioosobowym składzie poszliśmy w poszukiwaniu pousady z tanim basenem. Znaleźliśmy. Poskakaliśmy do basenu, porozmawialiśmy, wszystko w najlepszym porządku. Oprócz żołądków. Umieraliśmy z głodu, więc postanowiliśmy zrzucić się na makaron i kiełbasę, i zrobić obiado-kolację w domu Nayry.
Najpierw obejrzeliśmy pierwszą połowę meczu, a później włączyły się instrumenty i śpiewanie. Tristeza zaśpiewał piosenki, które sam napisał (kilka na pewno wezmę do Polski, bo mają w sobie axe), Gustavinho poszedł w jego ślady (też przywiozę). I tak się kręciło, aż podano do stołu. Makaron z kiełbasą po brazylijsku jest naprawdę przepyszny. Skończyliśmy jeść i zaczęliśmy grać w refrenową grę. Każda osoba śpiewa tylko refren piosenki, potem wskazuje inną, która musi zaśpiewać refren innej piosenki. Nie można powtarzać. Wygrałam! Ale przez nieogarnięcie Tristezy.
Wtedy zaczęło się najlepsze półtorej godziny dnia.
Refren brzmi tak: rolou, rolou engenho... Pewnie są gdzieś spisane zwrotki, ale my (MY - ja też!) improwizowaliśmy. Przekazywaliśmy śpiew, opowiadaliśmy historie. Zaczęły się batelki z obrażaniem. Ja zaśpiewałam dwa wersy po polsku (było trudniej niż po portugalsku). Ewerton jechał po Petersonie, z wzajemnością. Wyrzucaliśmy z siebie dużo rzeczy spokojnie przez pół godziny. Później zaczęła się Samba - abre as pes, faz o movimento... Trzeba to wprowadzić do naleśników. Naprawdę, taka energia, że... zresztą, sami wiecie jak jest.
Końcówka definitywnie moja i Gustavinho - śpiewaliśmy piosenki do angola w wolnym rytmie. Nie starczyło niestety czasu na "Olha beleza do mar".
Zostałam odwieziona na motorze do domu. Tym pojazdem ostatni raz poruszałam się za dzieciaka, w Wylatkowie. Lubię, ale trochę miałam stracha.
Na koniec dnia - szpinak!
A, nie, nie, nie! Wchodzę do pokoju, a tam - trzy paczki od mamy. Zebrane z poprzedniego domu. Książka, badziki, lizaki, repetytorium, spinki, kolczyki, chustki. Show de bola.
A, nie, nie, nie! Wchodzę do pokoju, a tam - trzy paczki od mamy. Zebrane z poprzedniego domu. Książka, badziki, lizaki, repetytorium, spinki, kolczyki, chustki. Show de bola.
Wesoło.
I jak tu wrócę za dwa lata, będę mieszkać z Formigą i Gustavo - robią dla mnie specjalny pokój. Jeśli urodzi im się dziecko, to ja ustąpię, ale dobudują mi dodatkowe pomieszczenie. Z łazienką, plazmą, klimatyzacją i ogromnym łóżkiem. A rachunek wyślą do Polski.
Se rolou - deixa rolar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz