14 listopada 2011

Shit happens.


"Dziel się z nami emocjami - zarówno pozytywnymi i negatywnymi". Niech tak będzie. 

Właściwie w ciągu tygodnia nic specjalnego się nie działo. Szkoła (!), treningi. W piątek roda, a po niej próby. Na samym końcu, to ja byłam profesorem. Uczyłam sekwencji Mestre Bimba, które, swoją drogą, przez najbliższy rok nie będą mi potrzebne. Tak, nie jadę do Salvadoru. Tak, trochę mi przykro, ale mam czas, nic na siłę. Polecę z bratem, za jakiś czas. Wraca plan Yashica 2000. Poza tym, jestem dumna z moich uczniów (wśród nich Professora Ponteira, Monitora Panico i Patao oraz Graduado Xuxa), bo sekwencje opanowali w miarę szybko. 

A! I odzyskałam aparat, więc kilkanaście zdjęć z Prodigio. 


















S - do - O - do - B - do - O - do - T - do - A. 

Wstałam. W piżamce zjadłam tradycyjne brazylijskie śniadanie - cafe com pao.

Tak a propos



Położyłam się spowrotem do łóżeczka, zrobiłam paznokcie, siano do maculele i włączyłam DVD Abada - Jogos Paulistas. Po dziesięciu minutach (które zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie) wyjechałyśmy z Helle i Niobe na urodziny wnuka kogoś z Rotary. Jestem trochę uprzedzona do bogatych dzieci - tak wiem - generalizuję. Może przez to, że te biedniejsze bardziej przypominają mi moje dzieciństwo. Patetycznie. W każdym razie, wyszłam po godzinie, bo o piętnastej byłam umówiona z Helio na dworcu, żeby jechać na batizado do szkoły Moises Ramalho. 

'Rodoviaria' kojarzy mi się głównie z czekaniem, sympatycznymi ludźmi i szczęściem. Helio zadzwonił, że jednak nie da rady przyjechać. Chwilę później pojawił się tata jednej z moich małych fanek. Jego kolega jechał w tym samym kierunku, więc nie było problemów z podwózką. Jak to powiedziała kiedyś pani podwożąca mnie stopem do Powidza - dobro wraca. 

Rzeczą oczywistą jest, że na batizados w szkołach Cavalo nie będzie zapraszać miliarda mestres, więc trzeba było ich zastąpić. Kto? My! Zdawała ze mną trójka dzieciaków. Wręczyłam trzy cordas - świetne uczucie. Pograłam wystarczająco. Później jeszcze jeden chłopczyk chciał ze mną zdjęcie. VIP. 

Dzień sobotni zaczyna się "jojować" w tym momencie. 

Mieliśmy jechać na roda z Mestre Tonim Vargasem. Z Gustavo, Petersonem i Ewertonem czekałam na autobus czterdzieści pięć minut. W tłoku, na stojąco pojechaliśmy do Sao Pedro. Doszliśmy na salę, a tam, wszystko ciemne. Kwadrans za późno. Ale Gustavinho powiedział, że w takim razie Mestre jest w hotelu albo w barze. Poszliśmy. Po drodze spotkaliśmy capoludzi i wraz z nimi udaliśmy się do pousada.
Mama Mestre Toniego jest umierająca. Po evencie od razu udał się spowrotem do Rio. Trochę się rozczarowałam, ale ostatecznie jest blisko, mam pół roku żeby go odwiedzić. 

Było trzech innych Mestres, w tym mój ulubiony - Mestre Dedinho, bez prawego przedramienia.
Najpierw grupa Senzala zrobiła pokaz Jongo. Tego najbardziej skomplikowanego. Szczerze napisawszy średnio mi się podobało. Za długo i za dużo mistycyzmu. Zdjęcia. Obiektyw tarczą. 



Później, wspomniany już Mestre Dedinho rozpoczął Samba de Roda. Gustavinho zabrał mi aparat i wepchnął mnie do środka. Za drugim razem tańczyłam z samym Mestre i kilkoma innymi osobami. Nogi po całym dniu zaczęły wymiękać. Ale do końca dałam radę. 

 
Następnie pokaz maculele z ostrzami i ogniem. Koniec - poszliśmy na przystanek. 


Ewertonowi i Petersonowi zaczęło odbijać, na szczęście Gustavo stanął w mojej obronie raz po raz rzucając panczlajna w ich stronę. Wsiedliśmy do zatłoczonego autobusu. Po kilkunastu minutach udało się usiąść. 



Nie koniec. Pół minuty po tym jak Gustavinho powiedział "Iguaba - za dwadzieścia minut jesteśmy w domu", pisk opon. I byłoby normalnie, bo autobusy w Brazylii są szalone, ale za nami jechała śliczna srebrna Beemka. Trzy czwarte maski wcisnęło się pod autobus, zaczął się ulatniać gaz. Wybiegliśmy. Po następnym pół godziny nadjechało kolejne narzędzie komunikacji publicznej. Dojechałam do domu. Dowiedziałam się, że nie jadę do Salvadoru. 

Plusem jest to, że rozjaśniło się z Akcją Sou Bara. I finansami. I czasem. I planami na przyszłość.
Mimo tego chciałabym się albo upić, albo zjeść czekoladę, ale nie mogę. Bo picie w celu pozbycia się smutków uważam za żałosne, a we wtorek mam spektakl w teatrze - także misja Stop Czekolada. 

Dziękuję, że ten gaz nie wybuchł.

Nic na siłę.
A propos Akcji SOU BARA - wysyłać zabawki jak najszybciej!!! 23 listopad - DEADLINE!

NIEDZIELA 

Obudziłam się zlana potem, po tym jak gonił mnie mój brat Kevcio - psychopata patroszący króliki. Pierwszy raz od dłuższego czasu miałam sen w języku polskim. Jestem ciekawa z czego się to wzięło. 

Mój psychopata. 


Zbieram DVD - kopiuję na dysk. 

Uwaga - fragment ni stąd ni zowąd. 

Najlepsza jest pani prezydent Rotary. Najpierw nie chciała żebym jeździła do Sou Bara i tym podobnych, a teraz chce, żebym ten cały wolontariat i akcję robiła pod znaczkiem klubu. Ha ha ha, może sobie pomarzyć. Jeśli to zrobię, to dla Niobe, której naprawdę zależy na tym żeby Rotary coś robiło. Jej świętej pamięci mąż zaczął działalność rotariańską w Araruamie, dba o wizerunek klubu, chce aktywności. 

Kontynuując temat Rotary - zwracam im część honoru - jednak działają. Mało, bo mało, ale ostatnio zorganizowali bal debiutantek dla czterech dziewczyn z biedniejszych rodzin. Oczywiście najbardziej zaangażowana była Pani Prezydent, która prawie nic nie wiedziała. Dobra - przestaję najeżdżać na byłą babcię. 

Obejrzałam "Nie lubię poniedziałków" i nawet nie pomyślałam o pójściu jutro do szkoły (wtorek wolny = kolejny przedłużony weekend).

Zgodnie z ostatnimi informacjami - pamiętaj (na) co się piszesz i jakie to niesie ze sobą konsekwencje.
Przestałam się użalać nad Salvadorem. 

Do siedemnastego grudnia kalendarz zapełniony. Później plaża, święta, Sylwester, ferie, Karnawał, nowa szkoła, Wielkanoc... Kuuuuurde.... mało czasu zostało. 

Wrzuciłam życie do sokowirówki.
Dancarara. 
 cheguei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz