Sobota. Pressa.
Soubara, Sou Bara, Sobara - naprawdę nie wiem. Dojechaliśmy dwunastoosobowym składem do szkoły. Wszystko miało się zacząć o jedenastej. Godzina opóźnienia. Tylko, że o dwunastej, mieliśmy wyjść na środek boiska i wręczyć dzieciakom cordas, a nie słuchać oficjalnych ogłoszeń parafialnych i innych przemówień. Wspominałam, że padało?
Nie widziałam jeszcze Mestre tak smutnego, jak przed "batizado". Nie dziwię się. Dzieciaki (nie wszystkie) pograły między sobą nie dłużej niż kwadrans. Potem zostały im wręczone cordas. Bez wychodzenia na środek. Na szczęście w trakcie bitwy o to, kto zawiąże sznurek polepszyły nam się humory. "Ocordowałam" trójkę dzieciaków.
Swoją drogą, jak tylko weszliśmy do szkoły zaczęłam wypatrywać Rafaela. Trochę posmutniałam, nie widząc go, ale ostetcznie sam mnie znalazł. Wielki uścisk i radość. Nie wiem czemu, ale ten chłopczyk mnie urzekł niesamowicie już ostatnim razem. Tu jest pełno dzieciaków, które uwielbiam (z wzajemnością), ale tylko tego jednego bym wzięła do Polski, gdybym mogła. Sam mnie poprosił o zawiązanie sznurka.
Wszystko było robione z takim pośpiechem, bo o piętnastej mieliśmy kolejne batizado, w szkole Futuro. W jednej z sal lekcyjnych zrobiliśmy roda. Dzieciaki dostały cordas.
Byliśmy bardzo, bardzo głodni. Ostatecznie od rana nic nie jedliśmy, mimo, że mieliśmy obiecany posiłek. Dostaliśmy po małej pizzy. W trakcie jedzenia usłyszałam taki dialog:
Mestre: Pada. Roda de Mes odwołana. Ale nie będzie wam przykro?
Nasze głosy: Mestre nikt nie jest smutny... Jesteśmy szczęśliwi... Odpoczniemy... Od poniedziałku znowu - przyda nam się odpoczynek...
Nasze głosy: Mestre nikt nie jest smutny... Jesteśmy szczęśliwi... Odpoczniemy... Od poniedziałku znowu - przyda nam się odpoczynek...
To nie jest tak, że mamy dość capoeira, bo ona jest jak odnawialne źródło energii. Po prostu spędzamy każdy wieczór poza domem, z bolącymi stopami, niesamowitą satysfakcją z treningu, czy kolejnego eventu, słuchając na okrągło "AEIOU, UOIEA, AEIOU vem crianca vem jogar" (które Patao ostatnio tak urozmaicił, że płakaliśmy ze śmiechu) czy "E o A, e o B, e o A e o B e o C" i "tu, tum, tym, tum" na pandeiro. Jesteśmy chorzy, uzależnieni - mimo, że to nas wykańcza(pozytywnie), nie odpuścimy sobie jednego treningu czy batizado. Nie usiądziemy spokojnie przed telewizorem, bo w głowie będziemy mieć to, że może tracimy świetną technikę czy roda. Sami nie odpuścimy, co najwyżej - pomodlimy się o deszcz. Przestawiamy wszystko w kalendarzu, żeby tylko być z capoeira.
Jak ja w ostatni wtorek. Poszłam na siłownie, później na batizado. Umierałam z powodu kaszlu, kataru i bólu głowy. Po zakończeniu Mestre ogłosił, że jeśli wszyscy przyjdą na trening, to zrobi roda. Wiedziałam, że nie będę grać, więc ogłosiłam, że idę do domu. Tam pomyślałam - "przecież jutro mi się pogorszy i też nie będę trenować, więc stracę dwa dni". Zjadłam gruszkę i pobiegłam do Estetique. Śpiewałam, grałam i nie dałam się zabić Gustavo.
Jak to powiedział kiedyś Patryk: "Capoeira uzależnia, ale to dobre uzależnienie". Wszystko ma dwie strony. Dobrze, że obecnie ta ciemniejsza jest przeze mnie prawie niezauważalna.
Niedziela. Dziura a.k.a Burak.
'The Gift', a po nim 'Forest Gump' i 'Vicky, Cristina, Barcelona' (pozdrawiam Mieszka). Padało. Z tego powodu nie poszłam na koncert nieznanej mi grupy pagode. Za to nauczyłam się grać w Buraco (port. dziura, ale dla mnie i tak zawsze będzie burakiem). Nie jestem mistrzem, nie wygrałam ani razu, niemniej jednak przypomniałam sobie o istnieniu kart. Przetłumaczyłam na "stół" komputerowego Pasjansa i Freecell'a. Tęsknię za makao, remikiem i BSem.
Poniedziałek. Wanna Ride?
W piątek jadę do Riberal Preto na event grupy GICAP. Mój pierwszy dwudniowy capoeirowy wyjazd w Brazylii. I tak jadę cudem - zgodnie z zasadami Rotary nie powinnam. Znaczy, wszystko zależy od interpretacji. Bo z "przyjaciółmi rodziny" mogę jechać. Jako, że jestem częścią rodziny, a Mestre jest dla mnie trochę jak ojciec, ponadto Helle, Niobe i Bebeto już raz z nim rozmawiali, to chyba się zalicza do tego grona.
Dwanaście godzin podróży... Wiecie jak bardzo cieszę ryjka w tym momencie?
Nie nastawiam się na wiele tak naprawdę (z moich ulubieńców jedzie tylko Patao) - cieszy mnie sam fakt podróży - spakowania się na ostatnią chwilę, zapomnienia ręcznika, pasty do zębów i tym podobnych, poznania nowych ludzi (+milion na fejsbuku). I oczywiście capoeira - tłum Mestres, Contra - Mestres i Professores.
W szkole nie dzieje się nic. Dosłownie nic - koniec roku, wszyscy już po egzaminach. Siedzimy w sali, każdy w swoim świecie. Błogosławię moje ukochane polskie szkoły i oglądanie filmów przed wakacjami.
I ten deszcz. Podobno tak ma być do piątku. Lubię jak pada, ale nie aż tak. Nawet nie ma dokąd wyjść na wagary, żeby usiąść, suma sumarum trzeba iść do szkoły... Przykre.
Włączam iPoda, wciskam play, a po trzech sekundach leżę na ziemi ze śmiechu. Arka Szatana - 'Taki mały, taki duży'.
Po braku treningu mam niedobór capoeira we krwi.
Plaży! Treningu! Słońca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz