Poniedziałek.
Zmieniłam dom. Gisele i Edvaldo płakali, ja troszeczkę. Sprawa Paloma pozwoliła mi przerwać mi moją znajomość z nią tak jak chciałam. Była po raz pierwszy, świadomie, dla mnie niemiła.
Jeśli na coś mogę tu narzekać, to tylko na to, że Niobe, Helle i ich brat nie dosłyszą. Są naprawdę fantastyczni.
Teraz konkretnie. Trzy psy - śliczne, wesołe, ładnie pachnące. Ogród pachnie kwiatami. Muszę to napisać - nie ma Palomy. Mam pokój z balkonem metr nad ziemią i własną łazienką, do której nikt nie wchodzi. Ja mieszkam u Helle, obok mieszka Niobe z bratem. Trzy razy w tygodniu obiad jest u nas, trzy razy u nich. Ten jeden dzień gdzieś uciekł. Mam blisko do szkoły, na dworzec, na plac, do Estetique. Wieczorami siostry grają w karty. Cały dom jest pełen zdjęć, obrazów, czasem w zupełnie do siebie niepasujących ramkach.
Bardzo miły akcent dnia - zmieniam kartę w telefonie, a tam sms z Rawicza, do kolekcji. Ciekawe ile się zbierze przez następne kilka miesięcy.
Siedzę na balkoniku, ciemno, cicho, nikt nie krzyczy. Tym razem w głośnikach Waglewski na przemian z Marleyem.
Mimo tego, piosenka dnia - Me, Myself & I.
Wtorek.
Stało się - wreszcie udało mi się dotrzeć na trening w Estetique. Jest różnica. Przede wszystkim są sami dorośli, więc nie ma zbędnych przerw, czekania i hałasu. Ponadto trenują tu osoby bardziej zaawansowane, co jest równoważne z rozwojem. No i cała uwaga Mestre Cavalo skupia się na nas.
Środa.
Roda de mes do Contra Mestre Gustavinho. Wniosek (stary jak Świat): rodas w zamkniętej przestrzeni, są generalnie lepsze od tych na świeżym powietrzu. Energia nie ucieka.
Czwartek. Essa pe primeira.
"Godzina piąta, minut trzydzieści" wyszłam z domu. Chwilę później byłam na dworcu, czekałam na Jeana. Myślałam, że plan się zmienił, bo autobus miał wyjechać o szóstej, a mojego kompana o piątej pięćdziesiąt osiem jeszcze nie było. Brazylia.
Pojechaliśmy do Sao Vincente, opowiadając sobie życiowe historie. Na miejscu zamieniliśmy autobus na szkolny autokar i wraz z dzieciakami i personelem pojechaliśmy do szkoły. Skręciliśmy w lewo, nie, w prawo (od kilkunastu lat próbuję się tego nauczyć) i miasto zniknęło.
Uwaga! Teraz wszyscy wyobrażamy sobie pagórki, na nich rzędy drzew pomarańczowych, trawy, pojedyncze fazendy (gospodarstwa) i rdzawo-czerwoną drogę.
Wjechaliśmy do Sobradinho. Jean zapoznał mnie z nauczycielami, a chwilę później wziął mnie na rozmowę pedagogiczną, w której uczestniczył dyrektr, Marcus i jego mama.
Ludzie z Sobradinho są społecznością trudną, wymagającą specjalnej troski (wiem jak to brzmi, ale nie mogę znaleźć innego słowa). Wiele dzieciaków nie ma rodziców, nastolatkowie nie potrafią czytać, liczyć, nie znają kolorów. Jeden chłopak zapytał mnie czy kogoś kiedyś zabiłam (mam chyba twarz mordercy). Bardzo dotkliwą karą jest uniemożliwienie trenowania capoeira.
Sprawa Marcusa wygląda następująco: kupił sobie coś w rodzaju kastetu. Z tego co zrozumiałam zabił tym ptaka. Później wszedł w jakąś kłótnię i chciał wypróbować "zabawkę" na koledze. Nie udało się. Na szczęście.
Z dyskusji wiele nie zrozumiałam. Matka powiedziała, że Marcus jest jej najgorszym dzieckiem, że na nią krzyczy. Odpowiedzią było pokazanie przez syna pleców z kilkunastocentymetrową blizną. Wiadomo jak się kończą takie rozmowy, mocnym postanowieniem poprawy.
Gdy wyszliśmy, Jean zapytał, czy chcę poprowadzić kawałek treningu. Początkowo miałam tylko pomagać, ale skoro pojawiła się okazja, to czemu nie? Wymyśliłam dwie sekwencje poruszania się i kopnięć.
Pierwsza była lekcja z dzieciakami. Polubiłam je bardzo - z wzajemnością.
Przekazałam mój trening, pomogłam Jeanowi, na koniec zrobiliśmy rodinha.
Odpoczęliśmy, zjedliśmy, pojechaliśmy na objazd autobusem i wróciliśmy na trening. Tym razem z młodzieżą.
Na pewno oglądaliście filmy o trudnych nastolatkach ("Młodzi gniewni", "Zakonnica w Przebraniu 2", "Wytańczyć Marzenia" itp.) Jest dokładnie tak, jak pokazują. Tylko postęp w relacjach międzyludzkich jest szybszy. I z dziewczynami jest trudniej.
Zrobiłam swoją część i zaczęłam pomagać płci pieknej. Na początku się ze mnie śmiały (przypomniał mi się najtragiczniejszy wierszyk podstawówki "Nie śmiej się ze mnie - jesteś kolegą"), mierzyły wzrokiem, a skończyło się na przyjacielskich uściskach i rozmowach.
Była też dwudziestotrzylatka na wózku. Zagrała w roda, a co - jak ktoś nie może chodzić, to zabierzemy mu przyjemność z gry? Capoeira przekracza granice - ponownie.
Ubrałam się i nadszedł czas na kolejną rozmowę. Tym razem z samym Marcusem, bez matki. Mówił Jean. Właściwie też typowo filmowy monolog o drodze, szacunku. Poprosił mnie o wtrącenie kilku słów. Ehh... Powiedziałam o respektowaniu całego świata, i, że gdy wrócę do Sobradinho, chcę widzieć go "polepszonego" (to dosłowne tłumaczenie portugalskiego będzie problemem po powrocie). Chciałam powiedzieć więcej, ale musiałam zachować powagę sytuacji, a moja znajomość języka jeszcze na to nie pozwala.
Koniec. Autokar. Pamiętacie zabawę w przewodowe walkie-talkie zrobione z kubków i sznurka? Całą drogę powrotną dzieciaki się w to bawiły. Ja musiałam sprawdzić, czy rzeczywiście działa. Nie rozczarowałam się. Później przysypialiśmy. Umieraliśmy ze zmęczenia. Pożegnaliśmy się na dworcu, wróciłam do domu, zjadłam kolację i poszłam na trening z Contra Mestre Gustavinho.
Rozgrzewka, rozciąganie i technika. Wszyscy umierali. Z wyjątkiem mojej skomnej osoby (zmęczenie było, ale bardziej po całym dniu, niż po treningu). Ot taki średnio męczący trening w ASC. No i jestem strasznie zadowolona z naciągu. W ogóle z siebie. Dużo satysfakcji.
W drodze powrotnej do domu towarzyszył mi Gustavo. Rozmawialiśmy o capoeirowych podróżach. Krosno z Tomem i "Olha beleza do mar" wygrało (pozdrawiam galerę). Szykuje się większy wyjazd w grudniu. Może pojadę - zobaczymy. Dwanaście godzin w autobusie z ludźmi z capoeira opór zajawionych? Lubię to!
Piątek...
... weekendu początek. Zakwasy. Albo nigdy nie miałam tak mocnych, albo nigdy w takim miejscu, albo nigdy przy zakwasach nie robiłam takich ćwiczeń. W każdym razie bolało przeokropnie. Zostawmy zakwasy. Pamiętacie mój BARDZO dobry humor, wręcz euforię? No to wiedzcie, że od kilku dni mnie nie opuszcza. Dziś była kumulacja. Z bananem na ustach kazałam się wszystkim uśmiechać. Roda. Uspokoiłam się trochę. Zawsze jest tak, że najpierw grają dzieciaki, a później dorośli mają chwilę na apresentacao. Kończy się pokaz i mamy swoją, zamkniętą roda. Dzisiaj nie było tej drugiej części. Miałam wielką ochotę zagrać benguela, byłam przekonana, że wejdę, a to się nie zdarza często. W ramach motywacji, na tapecie telefonu mam notatkę ustawioną na rok - "Wchodzić do roda!".
Bardzo mi się podobało zachowanie Ewertona. W środę bezpośrednio zapytał, czy chcę z nim uprawiać seks. Grzecznie odmówiłam, rzucił jeszcze kilka pytań, dość osobistych. Nie obraziłam się ani nic. Na pytania odpowiedziałam. Dzisiaj za to przeprosił. Ta druga część mi się podobała, nie pierwsza - to tak dla ścisłości.
Śmieszna, dziwna sprawa. Wspominałam, że jest w planach wyjazd do Rio na Formatura do Bahia. Doszłam do wniosku, że za dużo już kombinowałam, nie chciałam przekroczyć tej magicznej granicy dobrego wychowania. "W niedzielę, kilka osób z capoeira jedzie do Rio de Janeiro na event. Wyjeżdżają autobusem o siódmej rano." W tym momencie Helle mi przerwała, zachwycona. Takiej reakcji się nie spodziewałam. Naprawdę. Zawsze byłam, jestem gotowa do argumentowania (pozdrawiam rodziców). A tu ktoś mi pozwala na bardzo dużo i jeszcze jest z tego zadowolony... Stracę swoje umiejętności dyplomatyczne.
Bolą mnie stópki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz