22 października 2011

De novo

Saqua
Noc z szesnastego na siedemnastego października wprowadziła lekkie zamieszanie wśród Brazylijczyków. Zmiana godziny, a o wpół do dziewiątej mieliśmy wyjeżdżać do Saquarema na batizado Contra Mestre Canela. Na placu Biblii powitało mnie, snatdardowe już, pytanie "E ai Martina, ta gostando?" "Sim, muito!". Nawet Mestre Cavalo i ludzie z Saquaremy to podchwycili. 

Dojechaliśmy na miejsce. Na początek wspólna rozgrzewka, a po niej dużo rodas w stopniach zaawansowania. Grałam dużo. Wreszcie wyszłam spocona i usatysfakcjonowana. Później odbyło się batizado. Pograłam na pandeiro i poskakałam z ludźmi, bo energia była naprawdę najlepsza. Oprócz stopni uczniowskich rozdano dwa graduados i jeden professora. 

Na koniec znów rodas, tym razem bez kupowania. I tu Monitor Panico ma ode mnie rasteira na twarz (tak, wiem). Obliczyłam wszystko tak, żeby zagrać z kolesiem, który w naszej grupie pokazywał najwyższy poziom. Ale nieee... K. Andre pięknie mi wrzucił laskę do pary. Grrr...
W ostatnich minutach można było kupować. Weszłam do professora. Moim zdaniem dobra gra. 

Poszliśmy jeść. Wyżuliłam od Gustavo dwie płyty ('Brasil Africano' i 'Rodas do Mestre Capixaba'). Wróciłam do domu. Obejrzałam zdobycze, a później 'Testosteron' i doszłam do wniosku, że kobiety są złe. 

Przeczytałam dwie kolejne książki po portugalsku (nie licząc tych dla dzieci). I natknęłam się na fragment, który na pewno spodobałby się Gubanowi:

"Wszystko w niebie jest logiczne, jak w Kościele Katolickim."

18.10 AGFA
Leżałam wczoraj w łóżku. I nagle "AGFA kolor". Nazwa filmu, której nie mogłam sobie przypomnieć w czerwcu. Ni stąd, ni zowąd. W dalszym ciągu się dziwię. 

19.10 Myślenie nie boli

Odkryłam przecudowny sposób na rozciąganie. Otwierasz iTunes, puszczasz Boba Marleya (albo cokolwiek na co masz ochotę w danej chwili), rozkładasz nogi na ścianie, między nimi komputer, pod głową dwie poduszki i tak sobie egzystujesz. Grawitacja Cię rozciąga ciągnąc nogi w dół, komputer też, a Ty nie robisz nic, tylko trochę walczysz z bólem. Żyć nie umierać. 

Zamiast nicnierobienia możesz napisać grubszą rozkminę. Mi się nie chce. Nie jestem w tym dobra. Poza tym mam takie przemyślenia, że byłoby czystą głupotą umieszczanie ich tutaj. 

Leci Toni Vargas, którego być może (odpukać, żeby nie zapeszyć) w najbliższych miesiącach poznam i usłyszę na żywo... Fundacja 'Spełniam Swoje Marzenia'. Batizado grupy Senzala, kolejne fawele do zwiedzenia. Kolejne "pozbywamy się kasy". Ale jeśli to się uda, to odpuszczam sobie do grudnia większe wyjazdy.
Popraw naciąg. 

Dzisiaj po obiedzie zrobiłam Niobe i Helle mały pokaz moich fotografii - rodzinnych, przyjacielskich, tych z historiami i tych, z których jestem dumna. Były zachwycone. Zapytały czemu chcę analoga. Odpowiedziałam, że są dwa powody. Primo - nie chcę żeby ludzie mówili "Masz świetny aparat, robi świetne zdjęcia". Segundo - mam plan wywołania filmów dopiero w Polsce. Powiedziały, że koniecznie muszę mieć ten  "stary aparat", i że zaproszą na obiad kiedyś znajomego fotografa, który dużo gada. Na luzie. Aniołami są. 

Później -> Nie miałam nic do roboty, za to byłam po dwóch kawach. Chodziłam w kółko, aż w końcu postanowiłam wejść do Senzali. Nie, nie prawdziwej Senzali (miejsca zamieszkania niewolników). To taki mały domek dla gości, w którym jest dużo książek. (Nie wiem czemu ten fragment brzmi tak infantylnie... Może przez słowo "domek") 

Przejrzałam bibliotekę, znalazłam kilka cienkich lektur i spojrzałam pod stare wydanie Biblii. Ciekawość to pierwszy stopień do zadowolenia. Znalazłam trzy albumy: jeden pamiątka ze studiów z dyrektorami, profesorami, uczniami itp; pozostałe dwa ze zdjęciami rodzinnymi z lat 1939 - 1945. "Zajebiste" jest totalnie niepasującym przymiotnikiem. Zachwycające, przepiękne już bardziej. Buzia mi się nie zamykała. Młoda Elle, Niobe, Alberto i ich rodzina. Stare fotografie mają ten klimat, choćby zdjęcie było niewyraźne, zamazane, prześwietlone, to i tak uważasz, że jest świetne. Przynajmniej ja tak mam.

Zakochałam się w tych albumach, naprawdę. Jak jeszcze sobie pomyślę, że wtedy nie było fotoszopa, ani edytora fotografii usługi Windows Live, z funkcją "Dopasuj automatycznie", to tylko potęguje mój podziw. I muszę się dowiedzieć jak oni udoskonalali te zdjęcia. Analoga, błagam :) 

Wracałam z Nayrą do domu po treningu. Zapytała jak smakuje śnieg. "Jak lód z lodówki". Świetnie się rozmawiało - otworzyłyśmy się sobie, poopowiadałyśmy historię z mężczyznami w rolach głównych (ja o przyjaźniach i pomyłkach, ona o miłościach), wyjaśniła kilka spraw związków w GICAP, oświeciła mnie co do 'relacoes' w Brazylii.

Foty z domu





Babcie-Mamy

20.10 Tępy sznur

Przed jedenastą zadzwonił Jean, że spotykamy się o jedenastej czterdzieści i jedziemy do Sobradinho. Źle zrozumiałam (bo za głośno było) i na dworcu stawiłam się o dziesiątej pięćdziesiąt. Chwilę później zadzwoniłam, żeby się upewnić. Na szczęście Jean siedział w pobliżu ze znajomymi. Porozmawialiśmy, pojechaliśmy, zjedliśmy, zmieniliśmy autobus i dotarliśmy do Sobradinho. 

Zaczęliśmy najpierw ze starszymi dzieciakami, młodzieżą. Jean zachowywał się jakby miał okres. Podirytowany strasznie. Pamiętacie Marcusa? Tego od kastetu? Tym razem próbował pobić koleżankę ze szkoły. Został wykluczony z zajęć capoeira. Szkoda, bo z oczu mu dobrze patrzy. 
Lekcja na lekkiej spince, bez roda. Daliśmy młodym piłkę. Grały na zmianę dziewczyny i chłopacy. Poziom lasek naprawdę na pełnym szacunie. W tym samym czasie, reprezentanci  płci przeciwnej, wzięli pandeiro, paliki udające bębny i zaczęli grać i śpiewać. Dołączyliśmy do nich. I tak, z małymi przerwami, przez godzinę. Muzyka się nie nudzi. 

Trening z dzieciakami opierał się na mojej technice (puszę się jak paw w tym momencie). Po jej przekazaniu trochę pomagałam, trochę robiłam zdjęcia. Na koniec zebrałam uściski.










a ten maly zaciesz biegnie do mnie :))

Weszłam do domu, a tam dwie osoby, których nie znałam - córka Elle - Normanda i jej koleżanka z Portugalii. Poza tym cały salon wyglądał jak bazar. Właściwie bazarem był. Portugalka przywiozła europejskie marki i postanowiła je sprzedać. 

Zaczęły się schodzić panie po pięćdziesiątce. Wśród nich - Pani Zmarszczka. Ma niesamowicie równe zmarszczki. Ponieważ nie było ubrań w jej rozmiarze, przymierzała pierścienie. Nie wzbudziła mojej sympatii, głównie przez wyniosły ton, no ale...

Poszłam na trening. Miała byc Benguela, a stanęło na Regional. Jakoś tak nie miałam siły. Pierwszy raz siedziałam między technikami. Zmęczenie, wyczerpanie. Za to roda i moja gra z Jeanem, a dokładnie jej początek, był wisienką na sałatce owocowej. 

W drodze powrotnej Mestre spytał o kilka ważnych rzeczy. Uwielbiam jego pytania. Powodują myślenie i zwiększają grafomanię. 

Tymczasem - zjadłam przepyszny tort orzechowy.
Żyć.
 
21.10
Szkoła , siłownia, roda. 

Ewerton i Heile powiedzieli, że mogę im pomóc w treningu w sobotę rano. Najpierw byłam na tak, a później zastanowiłam się, co sobie odpuścić - Barbudu czy poranne dawanie lekcji. Poszłam spać z decyzją, że odpuszczam sobie to drugie i rano wyślę Ewertonowi smsa. 

22.10
I wysłałam o siódmej dziesięć smsa. Chwilę później telefon - czemu nie jadę. Ponieważ zabrakło mi argumentów, a byłam w takim stanie, że już nie dałabym rady zasnąć, powiedziałam, że "no dobra".
Na dworcu spotkałam Corujao z Fofurą. Spędzili ze sobą noc (po tutejszemu - robili  seks). Trochę się oburzyłam - ostatecznie Peterson, ostatni raz jak go widziałam, był z Nayrą. Brazylia. 

Pojechaliśmy do szkoły. Nasza trójka robiła za kopiące paliki pomagające w treningu. W trakcie weszła Nayra, z zapuchniętymi oczami. Nie było czasu na rozmowę - po trzydziestu minutach poszła do domu. Po trzech godzinach skończyliśmy trening. Wcisnęliśmy się do samochodu Mestre i odwieźliśmy mnie do domu. Cavalo powiedział, że będzie mi stopniowo pożyczał DVD z capoeira żebym robiła kopie i wzięła do Polski. Zgadaliśmy się na grupowe wyjście na koncert dziś, jeśli nie będzie padać.

1 komentarz: