1 października 2011

Mięso.

Zrobiłam typowo polski posiłek - De Volleile'a, pyry, kalafiora i keksa. Stwierdzam, że jestem mistrzem.

Początki były załamujące, dodałam pół szklanki cukru za dużo, nie mogłam znaleźć miksera, pół skorupki wpadło do masy na keks. No i przede wszystkim moje tłuczenie mięsa... Było wszędzie. Włącznie z moim dekoltem. Dodatkowo zamiast wykałaczek użyłam nitki. Masło tu, jajko tam, mięso, jak już wspominałam, wszędzie. Po zatkaniu kranu trochę się ogarnęłam. I obyło się bez większych wypadków (oprócz wielokrotnych oparzeń tłuszczem).

Podano do stołu. Gdy Edvaldo najpierw nie mógł przestać jeść ciasta, a później wziął dokładkę głównego dania, myślałam, że zacznę skakać z dumy, szczęścia, samozachwytu.

Opuściłam roda - pierwszy raz w tym sezonie. Nie żałuję, czasami trzeba sobie odpuścić, nie można mieć wszystkiego (oj zaczął się wywód filozoficzny).

Za tydzień w niedzielę batizado w Saquarema u Contra Mestre Canela. Jeśli pozwolą, jedziemy!

A Panu Marleyowi serdecznie dziękuję za dzisiejszy dzień, za każdą piosenkę, za każdy dźwięk. Zmieniam wiarę na bobomarleizm.

1 komentarz:

  1. O, ja przed wyjazdem stwierdzilam ze naucze sie robic pierogi. przyjechalam i okazuje sie ze maja tu cos bardzo podobnego.

    OdpowiedzUsuń