Przez półtora miesiąca robiłam nic.
Rozleniwiłam się. I mogłabym tak dalej, ale nie po to tu przyjechałam.
Osiągnęłam największy cel mojego życia, tylko co teraz?
Zawsze dążyłam do czegoś konkretnie sprecyzowanego, a w tym momencie tego konkretu nie ma.
Salvador, zwiedzanie - nie mam na to wpływu, podlegam zasadom.
Źle napisałam.
Nie mam wpływu na czas realizacji tych marzeń.
Zapytam o Salvador - jeśli powiedzą nie, to nie.
Pojadę w lipcu.
Przeżyć, rozwijać język i capoeira
Cele, które wyznaczyłam sobie 'na tutaj' są jakieś takie hm... banalne
Jestem w Brazylii. Co teraz?
Tu na miejscu mam właściwie wszystko. O nic nie muszę się martwić. Za nic/nikogo nie jestem odpowiedzialna.
Najgorsze jest to, że wiem, że spełnienie wszystkich celów może przyjść samo - przez bycie tu poznam język, pochodzę na treningi - też będzie spoko... sytuacja jest klarowna. Bez najmniejszego wysiłku mogę to osiągnąć.
Nie chcę tak.
Nie chcę cisnąć po najlżejszej linii oporu.
Nauczyć się języka - zajebiście, ćwiczyć capoeira - również sama.! Cieszę się, bo po półtora miesiąca odzyskałam taką zajawkę, jaką miałam dokładnie rok temu, może nawet większą, bo pojawiła się perspektywa zdawania na drugą cordę, w Akademii Mestre Bimba czy w grudniu, czy w lipcu - bez różnicy.
Problemem jest tylko motywacja. Dochodzę do wniosku, że jestem bardzo leniwa.
Będę próbować. Mam przygotowane kartki z tekstami typu: NIE OBIJAJ SIĘ, W BRAZYLII JESTEŚ! porozwieszane po pokoju.
Właśnie - czas przygotować plan. Czas zrozumieć lepiej capoeira. Czas pouczyć się portugalskiego.
Czas popracować nad sobą, bo łatwo nie będzie.
dzięki Marisquinho ;)
Tryb zapierdalania zawieszony. Do pierwszego sierpnia.
A wtedy zaczynam naku*wiać!
< Przepraszam za przekleństwa, ale były potrzebne do wyrażenia mojej chęci rozwoju :)) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz