3 lipca 2011

Nadrabiamy

Mam chwilowo kabelek, więc trzeba tu uaktualnić i ogarnąć trochę.

Pierwsza wycieczka do Rio - zakupy. Nic specjalnego - chociaż, nie - tu wszystko jest specjalne, inne. Nie biegną. 'Downtown' wygląda tak, jakby stoiska targowe powkładać do garaży i w bramy, a ludzi spowolniono dwa razy. Nie widziałam jeszcze zestresowanego Brazylijczyka. Zdenerwowanych, tak, ale są bardzo wyluzowani. A, to, jak szybko zmieniają zdanie można porównać z ilością pestek w granacie (taki owoc, nie wiem czy w Polsce macie :)) . Dlatego na nic się nie nastawiam, po prostu robię co mi każą i nie marudzę. Byłam w restauracji z jedzeniem na wagę. Mniammmmmm.... Obżarłam się. Poznałam też trzecią siostrę, najstarszą z rodzeństwa. Właściwie nic poza tym się nie działo. Jezusa nie widziałam. Głowy Cukru też nie. Z daleka tylko fawele (ciągnie mnie tam strasznie). I port (już wiem jak się dostać z Brazylii do Japonii).

Zmianę prezydenta Rotary Araruama, którym została moja obecna babcia, a przyszła mama, oceniam też pozytywnie. Najpierw zagrali trzy hymny - Brazylii, Araruamy, Flagi, a później zaczęły się oficjalne sprawy. I tu się zdziwiłam. Byłam gotowa na minimum półtoragodzinne przemówienia o inwestycjach, planach, podczas których nie można się ruszyć. Tymczasem powiedzieli, tylko, to co musieli i powymieniali się przypinkami, a ja, w ciągu tych TRZYDZIESTU minut siedziałam, wypiłam jedną z najlepszych rzeczy na świecie - koktajl owocowy, zjadłam salgadinhos i wcale się nie nudziłam. Brazylijczycy nie lubią oficjalnych spotkań i  =nie ukrywają tego.








Przedwczoraj byłam na festa junina - chyba najlepiej zobrazuje to filmik.


Na tej co ja byłam trochę inaczej o wyglądało, ale chodzi o zamysł :) Nie, nie tańczyłam. 

Wczoraj znów byłam w Rio. Tym razem na urodzinach Gabrieli - najstarszej z rodzeństwa. Przechodziłam przez wielki targ (feira) i odkryłam, czemu zwykle są dwie osoby za ladą. Mianowicie - gdy jedna się odwróci o sto osiemdziesiąt stopni, aby włączyć się graniem, tudzież śpiewem, do ludzi w tym momencie akurat muzykujących w restauracji, druga pilnuje stoiska (też podśpiewując pod nosem). Dobry układ. Muzyka jest naprawdę na każdym kroku. A wracając do obiadu urodzinowego - miał się zacząć o trzynastej. Na miejscu byliśmy o czternastej, usiedliśmy do stołu po czwartej. I nikt się nie stresował. O jedzeniu nie będę Wam pisać, bo nie potrafię być obiektywna - nie zjadłam tu jeszcze potrawy, która by mi nie smakowała. 

Aaaaaa.... zapomniałabym. Po powrocie z Rio miałam z Julianą iść na festa junina - tym razem tańczyć. Ubrane, przygotowane, w połowie drogi telefon - impreza skończona. I co z tego, że spóźniłyśmy się pięć godzin? :D
Patrzcie jak chciałam się poświęcić.


Dziękuję. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz