31 lipca 2011

Urodzinowa macarena wyborowa na festa julinha

Kolejne kilka dni w Rio. 
Właściwie nie ma o czym opowiadać, bo mało robiłyśmy. Nadrobiłam tylko zaległości w filmach i kupiłam kilka potrzebnych rzeczy. I uciekałam (przyspieszyłyśmy kroku) przed złodziejami na Ipanemie. 





Wczoraj natomiast od rana pomagałam w przygotowaniach do festa julhina. Wieszałam ozdoby, rozkładałam krzesła i mnóstwo innych rzeczy. Zaliczyłam szybki obiad w najsłynniejszej pastelarni w dzielnicy Grajau i poszłam się zdrzemnąć. 

Impreza miała się zacząć o osiemnastej, więc o dwudziestej zeszłyśmy na dół (i tak jeszcze wszystkich nie było).
Na początku, standardowo - powitania, przedstawiania, suche wymiany zdań. Chowałam się za obiektywem aparatu (o tym jaka to cudowna tarcza ktoś już kiedyś pisał :)). Muzyka z szafy grającej. Totalna mieszanka - od Justina Biebera, przez brazylijskie forró, aż do AC/DC. 
Później ktoś wyciągnął diabelskie narzędzia pirotechniczne (<nie>zimne ognie i dziwne fajerwerki latające we wszystkich kierunkach, robiące więcej hałasu niż efektów wizualnych) i przekazał dzieciom. Zachwycone były. 


Po pierwszej wjechało ciasto ze świeczką. Organizator imprezy, wujek Fernando zaczął wywoływać solenizantów z lipca. Zaczęło się od Gabrieli, wyszło dziewięć kolejnych osób, i wtedy ktoś krzyknął "chama polonesa". No to wyszłam na środek. Zaśpiewali, to czego się spodziewałam. ŁU-HU! Skakaliśmy wokół ciasta, ciesząc buzie. Po konsumpcji wzięli mnie na parkiet. I pokazałam im jak się tańczy macarena i wygina do tyłu. Macarena Wyborowa - bo pani umiała tylko to słowo po polsku. Za floormonstera dostałam zaproszenia do Rio od różnych cioć. 






Pod koniec imprezy, ostatni goście ślicznie poprosili mnie o nauczenie ich polskich przekleństw. Aż się poczułam jak na polskim osiedlu. Poznosiłam stoły, krzesła i poszłam spać. Obudziłam się sześć godzin później, po czym spędziłam dwie godziny w samochodzie obok cuchnącego psa, z którym, swoją drogą, przyjdzie mi mieszkać za dwa miesiące. 

Jutro idę do szkoły. Czuję się jak pierwszak. Trochę się boję. Trochę jestem podekscytowana. Podobnie też się czułam przed pierwszym treningiem. Za każdym razem się udało. Człowiekiem jestem właściwie tym samym, to co ma się nie udać? 

W końcu - kto ma dać radę, jak nie ja? 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz