12 lipca 2011

Na beira do mar.

Dzisiaj był chyba najbardziej progresywny dzień odkąd tu przybyłam. Zrobiłam 3 lekcje portugalskiego, poszłam sama na spacer, zgubiłam się i odnalazłam drogę (pozdrawiam jasnowidza Stypera).

A na spacerze - zdjęcia i capoeira. Na brzegu oceanu. Trening mistrz (jestem świetnym trenerem). W zupełnej ciszy i spokoju. Potrzebowałam tego. W piątek (jeśli nikt mi nie zmieni planów) idę na roda grupy GICAP na plaży. Nie wiem czy pójdę grać - zobaczę. A w przyszłym tygodniu (taka sama treść nawiasu) Rio przez tydzień, czyli - dziffki, koks i lasery.

Tymczasem - zima:








1 komentarz: