Ni deszcz, ni wiatr nie mogły mnie powstrzymać przed pójściem na roda.
Jak wychodziłam z domu kropiło, a gdy weszłam na Praca da Graca przestało, by za chwilę się rozpadać. Roda w deszczu - niesamowity klimat. Najpierw pograły dzieciaki, gdy zrobiło się bardzo ślisko Mestre odsunął je od gry. Standardowo zaczęliśmy Benguela. Weszłam. Nie poszło, tak jak miało pójść, nie miałam ochoty później wchodzić. Ale trzeba grać. Sao Bento Grande - weszłam. Pograłam też na berimbau. Wszystko na spokojnie.
Dzisiaj zaliczyłam pierwszy trening. Bardzo krótka rozgrzewka - podskoki i rozciąganie (cieszę się, że byłam po półgodzinnym marszu), chwilę ginga i elementy, które były nam potrzebne do dalszych technik. Później Mestre podzielił nas na grupy - dorośli, dzieci i mniejsze dzieci (dwóch chłopczyków, lat maksymalnie 6). My - dorośli (bo już mam osiemnaście lat i jestem dorosła, haha) dostaliśmy do wykonania trochę skomplikowane dwie sentencję kopnięć i poruszania się. Następnie podobne techniki robiliśmy w parach i w roda. Chwila przerwy i roda kończąca dwugodzinny trening.
Później jechałam pięcioosobowym samochodem Mestre razem z Cavalo, Gustavo, Gerome, Agate i dwójką innych ludzi, których imion nie znam, workiem z cabacas, dużą ilością kijów i baquetas. I uczyłam ich polskiego (standardowo powiedziałam opowieść o 'curva perigosa', która urzeka wszystkich Brazylijczyków).
Dwie godziny po treningu odbyła się Roda na Pontinha. Pontinha, to miejsce z boiskiem do piłki nożnej, koszykówki, trampolinami i barem, na brzegu laguny. Rodas wyglądają zwykle tak samo - najpierw dzieciaki, później dorośli. Dodatkowo dzisiaj trzy osoby obchodziły urodziny, a dzieciaki, które nie mogły uczestniczyć w Batizado dostały cordas. I poleciały trzy hity: Aue, aue, aue, Malandragem i OLHA BELEZA DO MAR!!! Ryczałam ze śmiechu. Naprawdę. No bo jak tu się nie śmiać, jak sobie wyobrażasz Toma w podróży i na warsztatach w Krośnie...
Na koniec Mestre Cavalo kazał nam wybrać kogoś, z kim często ćwiczymy i robić z nim tylko ginga, patrząc w oczy. Później spytał czy wiemy jak partner ma na imię. Tak, proste - Yago, Agate. Później mieliśmy 'zagingować' z osobami, z którymi nie mamy za dużo kontaktu. Padło to samo pytanie. I tu odpowiedzi były różne. Co autor miał na myśli? Żeby zawsze pamiętać, że jesteśmy w jednej grupie, jesteśmy rodziną, a nie znajomymi 'na cześć' i trzeba poznawać też tych dalszych krewnych.
tych tutaj uwielbiam
moje brazylijskie misiaczki (trójka od prawej) <3
A laguna/jezioro jest strasznie brudne. Na brzegu pełno martwych ryb. Masakra.
Jak się uda, to jutro z rana roda urodzinowa do Monitor Tristeza.
Mówię Wam - zaczyna się dziać.