22 sierpnia 2011

Tava la em casa.

Kocham życie, a po takich weekendach jak ten z dwojoną mocą.
Aż nie wiem jak to zebrać i opisać. 

Piątek... Eu sou criança e vou brincar

Najpierw - Campeonato das Crianças. Szalone, latające dzieciaki sem kręgosłupo. 

Później pojechaliśmy na Roda na Rua do Saquaremy. Zagrałam dwa razy, poklaskałam. 
Czemu tak mało? (oczywiście, będę się usprawiedliwiać) Bo nie miałam butów... Roda zaczęła się grą dzieciaków, później alunos przez jakieś pięć minut. Jako że zjechali się ludzie z trzech miast, te dwa razy, to chyba i tak niezły wynik. Dużo czasu poświęcono na grę od Graduados w górę. 

Wyszłam z naładowanymi bateryjkami, chociaż stopy średnio dawały radę. 


Sobota... Eu vim aqui buscar.

Wczoraj odbyło się Campeonato de Capoeira. Na początku rodas. Nie nastawiałam się na granie, ale weszłam. Nie były to gry życia...
W każdym razie, były mistrzostwa dla uczniów i instruktorów, kobiet i mężczyzn. Trzy kategorie: benguela, regional i floreio. 
Wszystko w jednej roda, prowadzonej przez Mestres i Professorów. Gdy przyszła kolej na regional dos graduados, energia podskoczyła. Ludzie zerwali się z miejsc, skakali, krzyczeli. 
Floreio natomiast zaskoczyło mnie (neutralnie), bo jednak jestem w dalszym ciągu przyzwyczajona do latających Szymków. Z drugiej strony, pokazali (i pokazały) dużo akrobacji przy ziemi, wariacji z au, płynności ruchów. 
Poza tym dzieciaki tutejsze mnie kochają. O tym tam niżej. 

GICAP :)

Mestres i Professores

cztery najlepsze dziewoje

stopy Mestre

Mestre


Ju



Niedziela.... Vou esperar...

Jeśli w niedzielę budzę się o ósmej (z własnej woli), to musi być capoeira. Zjadłam śniadanie, szybko porozmawiałam z kuzynem o przyszłości, samopoczuciu i reszcie świetlanych rzeczy, pojechałam. 

Tak, jak na rodas nie zakładałam koszulki ACMB (nie zdążyłam jeszcze tej kwestii przedyskutować z Mestre), tak tym razem doszłam do wniosku, że zaszaleję. Wcześniej miałam dylemat, bo koszulkę miałam GICAP-u, a corda ACMB (właściwie, to UNICAR-u, ale mniejsza z tym) i czułam się dziwnie. Tym razem jednak Associacao representing. I to na wysokim poziomie. 

Na początku chwilę pobiegałam z aparatami, popatrzyłam na Roda dos Mestres. Ciarki przechodzą, gdy się patrzy na taka grę. Byli obecni Mestres z Rio de Janeiro, Sao Paolo, Minas Gerais, Espirito Santo, razem okoły dwudziestu. Napiszę tak - różne grupy, różne style, ale jedna capoeira. Są to ludzie ćwiczący minimum dwadzieścia lat, to MUSI wyglądać. 




Tymczasem, gdy ja rozdziawiałam buzię, stworzono różne rodas - Roda Feminina, Roda Masculina, Roda dos Professores, Roda dos Graduados, Roda das Criancas. W Roda dos Mestres zdawały dzieciaki. Świetna sprawa, z tymi kilkoma rodas. Raz - każdy dzieciak ma swoją chwilę, dwa - nie ma takiego tłoku, więc rodzice mogą podziwiać swoje pociechy, trzy - reszta gra. W Roda Feminina grało mi się fenomenalnie (nie z braku mężczyzn, bo na chwilę do nas dołączyli i nie czułam dużej różnicy ;)) - lekko, z dużą dozą myślenia. Wchodziłam co chwilę z bananem na ryjku do różnych osób, z różnym stopniem zaawansowania, z różnych grup. Tudo. 




Gdy dzieciaki skończyły, uformowaliśmy jedną roda. O jeju jeju. Większość z Was, którą zainteresował ten wpis, wie jak wygląda Batizado i Troca de Corda. Sama forma zdawania się nie różni. Za to wręczanie cordas - owszem. Mestre daje corda, a uczeń wybiera osobę, która ma ją mu zawiązać. Zwykle są to rodzice, chociaż zdarzały się też młodsze siostry lub partnerzy.




Poza sznurkami uczniowskimi, wręczono też dwa stopnie graduados, trzy formados i jeden professora, który dostał Ponteira (<- apellido), z którym zagrałam pierwszy raz w Brazylii. 

Na końcu wręczono zaległe trofea. A później nadszedł czas na zdjęcia ze wszystkimi (nawet ze mną!), wymiany adresów i festę!

kolejny brat :))



Nie znając nikogo, mogłam się spodziewać najgorszego. Raz, dwa, trzy: uśmiech+Brazylijczycy = sukces.  I tak przez ponad godzinę rozmawiałam z Mestre Misterio, o Brazylii, wymianach, o tym, że w Polsce nawet kryzys się nie udał, o oleju dende i o wielu innych rzeczach. Później chwilę pograłam angolę, a potem porwały mnie dzieciaki. Nie umiem odmawiać dzieciakom, dlatego po pięciu minutach pływałam w ciuchach w basenie (muszę zaznaczyć, że był to jeden z chłodniejszych dni), skakałam i nurkowałam. 
Oddałam moją suchą koszulkę Stefanii, żeby sama marznąć jeszcze przez dwie godziny - ma się to dobre serduszko.

Dziwi mnie, że niektórzy Mestres nie słyszeli o Associacao, i o Mestre Bamba. Ale, gdy rozwijam skrót ACMB, reakcja jest taka: 'Aaa... Mestre Bimba' i kiwają głową z respektem. A wtedy ja czuję mega dumę!

Host - rodzice stwierdzili, że muszę być bardzo zmęczona, więc mogę zostać w poniedziałek w domu. Zamierzam nadrobić niektóre zaległości towarzyskie. 

Wreszcie zaczęłam rozmawiać z mężczyznami, brakowało mi tego najmocniej :] 

Podsumowując - dzisiaj (wczoraj, 21.08) był zdecydowanie najlepszy, jak do tej pory, dzień w Brazylii. 

Zawsze może być lepiej nie? 

2 miesiące. Dokładnie. 

1 komentarz:

  1. czytam to i bardzo ci zazdroszczę :)
    no i trzymam kciuki, żeby to był pierwszy z najlepszych dni

    OdpowiedzUsuń