13 sierpnia 2011

Roda boa

Dzień przed urodzinami dostałam berimbau. Szczęście.
W dzień urodzin otworzyłam prezent od mamy. Płacz ze szczęścia.
Również w dzień urodzin poszłam na roda do GICAPu. Euforia. 

Poznałam Mestre Cavalo, przyjaciela moich tutejszych rodziców. Cały szczęśliwy przedstawił mnie kilku dziewczynom. 
Zaczęło się roda dla dzieciaków. Kilka śmiesznych akcji, akrobacji i przede wszystkim dużo energii. Później Mestre wywołał dwóch chłopców, którzy mieli urodziny. Pograli, my śpiewaliśmy parabens. Przyszła kolej na mnie. Niespodzianka z Polski. 

Zżerał mnie stres. Uwielbiam to uczucie. Grało mi się świetnie. Z niektórych gier jestem bardzo zadowolona (udało mi się wkleić martelo i bencao graduado oraz dać kilka pięknych kopnięć na kontrę - jednak głowa trochę odpoczęła), z innych mniej, ale naprawdę nie było źle! Tylko nie jestem w formie. Poza tym rodzice palą, więc moim płucom trochę się dostaje. Zacznę treningi, zacznę biegać.... może :) I gardło/przepona też bez formy. Trzeba się wziąć za siebie!

Potem jeszcze chwilę pograły dzieciaki, po czym przyszedł moment na roda angola dla dorosłych. Weszłam jako jedyna laska <duma>, co prawda nie umiem grać angola, ale po to tu przyjechałam żeby się rozwijać. Przeogromna ilość podstępu, akrobacji przy ziemi, zabawy, płynności ruchów, kombinacji. I znów mi się udało. Jestem kozakiem. A tak na serio - muszę się chyba opanować. Pod koniec mężczyźni przycisnęli i poszły bardzo ostre akcje, więc Mestre zarządził grę do rytmu angola. Naprawdę świetnie wygląda. Jak w filmie - czekasz na ten punkt kulminacyjny. 

Na koniec kilka słów od Mestre prowadzącego dotyczących nadchodzącego eventu, pożegnanie i wręczenie mi koszulki. Trzeci rok trenowania, trzecia grupa. 


A jak Gustavo zaśpiewał 'bate no batuque', to mi się Lima po raz drugi tego dnia przypomniała. 
Buziaki Miśki dla Was wszystkich.

Jednak urodziny to nie takie zło. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz