11 sierpnia 2011

Machucar.

Wczorajszy dzień z pewnością mogę zaliczyć do najbardziej pechowych. Ale mogłam się domyślić, w końcu chodziło o wizę.
Wiedziałam, że mam trzydzieści dni na pójcie do Policia Federal w celu zalegalizowania pobytu. Moim host-rodzicom wspomniałam o tym już na początku pobytu. Mniej więcej po dwóch tygodniach zaczęłam im przypominać. Zadzwonili kulturalnie na policję dowiedzieć się wszystkiego. "Tylko w Rio". No to, dwudziestego drugiego dnia od przekroczenia granicy, poszłam do Shopping Leblon do Policia Federal. Tam pan policjant powiedział, że legalizację pobytu można załatwić tylko na lotnisku i mam na to DZIEWIĘĆDZIESIĄT, a nie TRZYDZIEŚCI dni. Upewniłam się dwa razy po czym zostawiłam sprawę do wyjazdu Juliany.

Na lotnisku posterunek był zamknięty, ale w międzyczasie przyjechała Katharina z Niemiec i też musiała się "zalegalizować". Pojechałyśmy pod Rio, do Niteroi. I tu się zaczęło WCZORAJ.

Na samym początku dostałam multo - mandat. Tak, oczywiście - na pójście do Policia Federal miałam trzydzieści dni i za każdy dzień opóźnienia musiałam zapłacić. Okazało się ponadto, że potrzebujemy dwóch zdjęć oraz uiszczenia dodatkowych opłat. Jak już to wszystko załatwiłyśmy i wróciłyśmy na policję, powiedzieli nam, że nie mamy wypełnionej jakiejś aplikacji (Agendamento de Estrangeiro). Jakby nie mogli za pierwszym razem tego powiedzieć. I znów do Xerox. 












Pobrali mi odciski palców, będę mieć dokument z najgorszym zdjęciem ever (robionym cyfrówką na tle brudnej ściany, z dołu, drukowanym w dziwnej maszynie, więc wyglądam na nim wyborowo -,-). Najbardziej jednak wkurza mnie to, że nikt mi nic nie powiedział. Nikt mnie, ani mojej host-rodziny nie poinformował, w trakcie wielu rozmów o zdjęciach, aplikacjach itp. Przeklęta biurokracja. 

Ale za to powrotna podróż autobusem była przemiła. Nigdzie nie ma takich zagłówków, jak w brazylijskich onibusach. 


W domu szybki raport, a później zaczęła się najlepsza część dnia. 
Spędziłam całe spotkanie Rotary rozmawiając z rodziną Fernandy, jadącej do Kanady, ze starszą panią i Kahariną. Śmiechy i uśmiechy. Dobre jedzenie. Muzyka. Wyluzowałam. 
I wszyscy chcą mnie wysłać na Bahia. O tym następnym razem. 


Także... nie chwalimy dnia przed zachodem słońca. 

1 komentarz:

  1. Bahia <3 haha i juz nie wazne jak zjebanie bylo wczesniej ;p

    OdpowiedzUsuń