30 grudnia 2011

Levou torto?


Jak już pisałam - spotkałam w środę Monitora Tristeza. Powiedział, zaprosił mnie na czwartkowy trening. Z powodu tęsknoty do moich dzieci, chęci trenowania i ciekawości, jak Thiago prowadzi zajęcia, postanowiłam pójść. 

Okazało się, że Tristeza jest MALANDRO (oszust, spryciarz) i nie ma treningu, tylko roda zamykająca sezon. Mało tego - sekretna. Bez Mestre, Contra Mestre i graduados. Z ludzi "nietristezowych" był tylko Ponteira, Anderson i ja. 

Thiago zrobił świetną rzecz - zaprosił ludzi z dwóch pozostałych grup w Araruamie. W tym sławnego Tuba Rao, który dawno temu po kłótni z Mestre Cavalo opuścił grupę GICAP na rzecz Abada. Mestre po tym wydarzeniu zakazuje kontaktu z nim, jak i z grupą. Thiago przełamał w pewien sposób lody między GICAP i Abada, i, przy okazji, mój stereotyp  - grali na bardzo wysokim poziomie, dawali z siebie dużo energii.
Zagrałam dwa razy - dieta woda + ananas dała się odczuć. Ale i tak najlepiej było po roda. 

Dwójka dzieciaków. Tristeza zadawał pytanie, które pierwsze klepnęło w jego dłoń miało odpowiadać. Jeśli odpowiedź była poprawna, mogło ulokować na twarzy przeciwnika talerz z bitą śmietaną. Pełno szczęśliwych, usmarowanych dzieciaków biegających, dających ci buziaki. Tak mi się wydaje, że to się przyjmie w kilku miejscach. 

Zrobiłam kilka zdjęć, a później zobaczyłam tatuaż "GICAP Capoeira" na piersi Thiago (tak, przyznaję - patrzyłam na klatę Tristezy - jedną z niewielu niestety, na które warto). Potwierdził się mój dawny wniosek, że robienie sobie tatuażu z nazwą grupy, imieniem miłości, czy ulubionego zespołu jest/może być zbyt pochopne. To wszystko przemija. Żona Mestre na przykład, ma na plecach motyla, a wokół niego trzy litery rozpoczynające imiona jej dzieci. Nie ma E jak Evander (imię Mestre).

Skoro już o tatuażach mowa - dygresja kulturowa. W Brazylii bardzo popularne, niedrogie i jakoś nędznie wykonane. Myślę, że ponad polowa doroslych Brazylijczyków ma wytatuowane imię swojej mamy i/lub dzieci. Pięćdziesiąt procent płci pięknej ma też Dzwoneczka z "Piotrusia Pana" na łydce (trochę hiperbolizuję, ale to naprawdę popularne). Wśród mężczyzn natomiast panuje moda na smoki i indyjskie napisy.
Nie ukrywam, mam pomysł na tatuaż, ale wykonanie pozostawiam Polakom. Jeden - sterylne warunki, dwa - lepsze (moim zdaniem oczywiście) wykonanie. 

Powracając na sekundę do capoeira - było jeszcze Jongo i Samba, w której wyjątkowo zadominowali chłopcy. 


Jeśli chodzi o Sylwestra, to tradycją już jest, że zmieniają mi się plany, nawet do po dwunastej. Przybliżę sytuację tegoroczną.

Z Helio i Ewertonem już dawno ustaliliśmy, że spędzamy Sylwestra razem w domu tego pierwszego. Trzy tygodnie temu Niobe poprosiła mnie o adres i nazwisko (musiała się dowiedzieć, czy będę bezpieczna). Poprosiłam o te dane Helio, tylko strasznie się ociągał. Dał tylko telefon do domu, który okazał się być telefonem do jakiejś innej, nieznanej osoby. Jeśli chodziłoby o mnie, to byłby luz nawet do dnia trzydziestego pierwszego. Ale widziałam, że Niobe się martwiła i traciła do mnie zaufanie. Dzisiaj wyjeżdżała do Rio, więc musiała znać szczegóły. Dzwoniła do Helio, pojechała pod podany adres. Później dzwoniła też do Mestre Cavalo (który nie wiem co miał w ogóle wspólnego z tą sprawą - być może chciała zapytać o to czy można ufać Helio) i jego też postanowiła odwiedzić. Na szczęście (nieszczęście?) - nikogo nie zastała. Wtrącę tylko, że gdyby była którymkolwiek z moich rodziców, domem wstrząsnęłaby wielka kłótnia. W każdym razie, zanim opowiedziała mi całą historię, ja powiedziałam, że rezygnuję z Sylwestra u Helio. Po pierwsze - głupio się czułam, ciągle to przeciągając, po drugie - przestało mi zależeć. Usiądę w domu z lodami, obejrzę "Przyjaciół" (kolejna tradycja), a o dwunastej wyjdę na plażę spotkać ludzi i pooglądać fajerwerki.
Wiecie - jaki PIERWSZY DZIEŃ (nie Sylwester) Nowego Roku, taki cały rok. A plany na pierwszego już mam.

Obiecane zdjęcia z Wigilii. 


kurde, wiecej nie bedzie, bo cos nie dziala. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz