Mottem organizacji Rotary jest: „Służba na rzecz innych ponad własną korzyść”. Nie wiem jak w innych miejscach na Ziemi, ale w Araruamie nie widać tego motta.
Byłam w środę na spotkaniu klubu. Zaczęli mówić jakimś bazarze. Ucieszyłam się, pewnie robią akcje charytatywną. Nie zrozumiałam o co dokładnie chodzi, ale z jakimkolwiek pomaganiem ma niewiele wspólnego.
Quilombo - według Cioci Wiki - osada zakładana przez zbiegłych murzyńskich niewolników - to kiedyś. Teraz - są to miejsca, które "klepią biedę". Niedaleko Araruamy znajduje się jedno z nich - Soubara. Wiem, że kilka lat temu Paloma zorganizowała jakąś akcję zbierania rzeczy do szkoły. Plus dla niej (ale jeden dobry uczynek nie wystarczy, żeby zatrzeć wiele złych... nie o tym teraz). Obecnie próbuje zrobić coś podobnego, ale najpierw musi napisać projekt, który da do zatwierdzenia Rotary. I na tym rola klubu się skończy. Poza tym, zdążę dziesięć razy wyjechać, zanim Paloma się weźmie do roboty.
Na szczęście, mam swoich ludzi (jak przecudownie to móc napisać). Mestre Cavalo prowadzi zajęcia capoeira właśnie w Soubara. Ponieważ mnie uwielbia, myślę, że nie będę mieć najmniejszego problemu z dostaniem się tam. Tylko, co dalej? Mam swój plan, jeśli się uda, to również Was w niego zaangażuję. Chcę coś zrobić. Nasłuchałam się dużo o tym, co Rotary zrobiło, a raczej czego nie zrobiło. Fakt, jestem ogromną hipokrytką, bo ich nie lubię, ale na miłość boską - FAÇA!!!
Moje nielubienie wzmaga się jeszcze bardziej, gdy pomyślę o tym tygodniu. Gdy wychodziłam w sobotę z treningu miałam przed sobą środową Roda do Mes do CM Gustavo, integracyjny obiad, pokaz i wypad do Rio w weekend. O naiwności - w środę musiałam być na spotkaniu Rotary, a "fim da semana" spędzam w Cabo Frio z milionem innych wymieńców. Skaczę z radości? Chyba nie.
Jedyna, naprawdę, jedyna rzecz, której się obawiam w zmianie domu, to, to, że jeszcze mniej będę ćwiczyć. Ten motyw i słowa "zaburzenie osobowości" są moim koszmarem.
Roda boa. Mało grałam, ale nie liczy się ilość, tylko jakość, nie? Moja gra z graduado - sądząc po okrzykach z roda (które nie są zbyt częste), była co najmniej przyzwoita. I komentarz Gustavo: "Nie zatrzymuj kopnięć, skąd ma wiedzieć, w którą stronę ma uniknąć?". Zaśpiewałam, zagrałam na berimbau. Do benguela weszłam - kompletnie. Uwielbiam te rodas. Są pełne uśmiechu i śmiechu. Bo ktoś zafałszuje, niespodziewanie zaśpiewa, obróci się nie w tę stronę, uderzy w barierkę albo kibicuje Botafogo. Ludzie też są przewspaniali. Dzisiaj uczyłam ich przekleństw po polsku. Zła ja. Ale 'dobranoc' też ogarnęli.
Camila przylatuje do Rio. Jeśli uda się ogarnąć spotkanie, to może dam radę sama polecieć do Salvadoru, ale to tylko gdybanie, jak na razie.
Rozmawiałam dzisiaj dużo z Leticią, laską z klasy. Nadawała, ale już się przyzwyczaiłam. No i miło od czasu do czasu usłyszeć coś spoza fascynującego życia wariatki. Te przyziemne sprawy... Jeszcze bardziej ją polubiłam.
Cierpię na grafomanię ostatnio.
6 dni i zmieniam dom. Będzie średnio z dostępem do komputera, tym bardziej do Internetu. Odwyk i czytanie. Cieszę się z tego. Bardzo.
12 dni i kończę A6W - wspominam Mańka a.k.a Kamil B., ucieszy się.
Kupuję aparat Yashica 2000, będę trzaskać foty i wysyłać Szajbie filmy do skanowania <evil_laugh>.
Będzie dobrze w Cabo Frio, chociaż połowa tych ludzi pewnie już mnie nienawidzi. Nie lubię być nieszczera, więc napisałam, że nie jestem podekscytowana i miałam lepsze plany. O kompleksie Wybrańca następnym razem. W niedzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz