25 września 2011

Olha gente.

Ciągle nie opadły mi emocje, ciągle myślę o trzech ostatnich dniach, o maratonie capoeira, który był pierwszy, ale na pewno nie ostatni.

Czwartek - wróciłam ze szkoły i właściwie jak zwykle, do końca nie wiedziałam, czy jadę na Roda de Mes do Professor Ponteira, czy nie. Pojechałam. Na placu Mataruna, ustawiliśmy się na chodniku, pograniczu z jezdnią. Mimo wszystko było dużo miejsca. Samej roda nie będę opisywać, bo wyglądała standardowo. Inni byli ludzie, przyszło dużo uczniów "Ponty". Professor Ponteira - taki mały Dinosauro pod względem umiejętności fizycznych, przemawia pięknie, a śpiewa... nawet nie wiem do kogo porównać - niesamowicie. Jestem zafascynowana głosem tego człowieka.

Piątek - standardowa roda na Praca. Energia bardzo na tak.

Sobota - zaczęło się wcześnie - o 11 roda na placu Mataruna, z okazji czegoś związanego z Uniwersytetem. W trakcie trochę pokropiło. Pogoda raczej nie sprzyjała. Ale "faça chuva, faça sol, eu vou jogar capoeira". Do standardowego planu (dzieci -> dzieci + dorośli -> dorośli) dodano solówki. Szybko złapałam za berimbau. To co dzieciaki robią, mi się nie mieści w głowie. Ponteira, Tristeza, Corujao, Chocolate polatali, jak zwykle.

Po roda podszedł do mnie dzieciak i spytał czy chcę się wymienić kulką z kolczyka. Proste.


Później Chocolate zapytał czy nie chcę się wymienić kulką, ale stwierdziłam, że obśliniona, prosto z języka nie jest spełnieniem moich marzeń. Następnie dostaliśmy po kanapce w ramach podziękowań. Pomuzykowaliśmy trochę. Z Petersonem poćwiczyłam naśladowanie berimbau (tą, ciiiiiiii) oraz wymawianie 'u' na końcu wyrazu. I pojechałam zjeść obiad. 

Zjadłam mało, odpuściłam sobie fasolę, bo nie chciałam być ociężała i śpiąca na treningu. 

Wyszłam, zrobiłam kilka zdjęć po drodze, "mojej" drodze. 




opona do ćwiczenia wstawania z mostka i drzewko do 
martelo chibata, parafuso i gancho :) 

I doszłam do Barbudo - miejsca wydarzenia. 
Mestre powiedział, że robi ten trening w celu integracji grupy. Zaprosił wszystkich alunos, z wszystkich filii GICAP-u. Przyjechało bardzo mało - tylko dwie osoby spoza Araruamy. Niech żałują.


Podskoki i baza na rozgrzewkę, a później Mestre podzielił nas na pięcioosobowe grupy. Uformowaliśmy kwadraty wraz z punktem przecięcia się przekątnych (czytaj: piąta osoba stała na środku). Ów punt wędrował od bazy do bazy wykonując różne techniki. Zmiany chodzącego były mniej więcej co pięć minut. Pierwsze techniki były proste - wejście do podcięcia, kopnięcia obrotowe i frontalne, uniki. Druga runda trochę trudniejsza - vengativa, chapa, banda de costa na meia lua de compasso i tesoura. O dziwo ta gorsza część poszła mi o wiele lepiej. Na koniec roda treningowa (od zwykłej różni się tym, że prowadzący często przerywa i wytyka błędy mówi co trzeba poprawić).

Zaczął się trening dla Graduados, a my - uczniowie poszliśmy zrobić roda na Praca, z okazji Dnia Młodzieży. Filmowałam (na prośbę Mestre), później pograłam, a wtedy Naira pobawiła się w Cavalo kończąc roda. Przemaszerowaliśmy grając i śpiewając na Pontinha, gdzie zaczęliśmy Roda de Mes do Mestre Cavalo. Wtedy się porobiło...

                                      

Początek nie był wymarzony, ale dzieciaki się rozkręciły. Później gry dorosłych z maluchami. Szczerze napisawszy, gra z bratem Juliany (nie pamiętam imienia) była najlepszą moją grą tego dnia. Powoli zaczęli się zjawiać Graduados, tym samym, axe (które było już bardzo dobre) poszło w górę. Gdy przyjechał Mestre, przybiegł do nas skaczących, krzyczących, roześmianych. Energia wciągała do środka. Kolejka była nieziemska. Udało mi się zagrać z Monitorem Tristeza, który pięknie mi uświadomił, że mój kontratak na armada muszę ulepszyć (dałam queixada po czym dwa razy pod rząd dostałam martelo). Nie uczy się tylko ten, kto nie gra. Cieszę się, że wyciągnęłam wnioski, zwykle mi się to nie udawało. Wracając do roda - zaśpiewałam standardowo "Vou esperar" oraz niestandardowo, bo pierwszy raz w życiu, "Bate no batuque" i "La na Bahia coco de Dende". Ja się cieszyłam, ludzie się cieszyli, w ogóle wszyscy umierali ze szczęścia. 

Skończyła się roda. Berimbaus zagrały Iuna. Mestre wywołał po kolei wszystkich graduados, poprosił, żeby każdy coś o sobie powiedział (imię, apelido, przygodę z capoeira). Ale, skończyli się zaawansowani i "Mare!". Weszłam do środka z Julianą na barana (później Nayra mnie uwolniła) i powiedziałam, oprócz standardów, że uwielbiam grupę GICAP. Jeszcze kilka osób się wypowiedziało, po czym rozeszliśmy się po placu/boisku. 

Rozmawiałam ze wszystkimi, usłyszałam jak moje maleństwo pyta swoją mamę:
- Posso ficar com Martina para sempre? (Mogę zostać z Martyną na zawsze?)
Przenajsłodsza rzecz na świecie. 

Większość się rozeszła. Zostałam ja i pięć osób. Edvaldo i Gisele nie odpowiadali na moje smsy "Me Ligue" (puszczasz sygnał z prefiksem *9090 i dana osoba dostaje smsa, że ma do Ciebie zadzwonić). Pomyślałam, że poczekam albo, w najgorszym wypadku, wrócę autobusem. W każdym razie zostałam z Monitorem Panico. Pozwolił mi skorzystać z telefonu. Rozmawialiśmy dobre pół godziny zanim Edvaldo przyjechał. Kolejny przecudowny, pozytywny człowiek, którego porwała capoeira. I powiedział śliczną rzecz, która bardzo mi zapadła w pamięć (o dzieciakach z biednych rodzin):

Czasami te dzieciaki podchodzą nie żebyś dał im pieniądze, tylko żebyś je przytulił. Wtedy dzień staje się lepszy. 

Dzisiejszy dzień ogłaszam najlepszym, jak do tej pory, w Brazylii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz