30 września 2011

Otwórz drzwi.

Wczorajsza/dzisiejsza noc była spokojna, jak na wyjście do klubu. Urodziny Kathariny musieliśmy uczcić, więc poszliśmy potańczyć. Najpierw dj zarzucił elektro z naprawdę potężnym basem, a później na scenę weszła grupa Los Salvadores, grająca pagode. Następnie brazylijski funk. Potańczyłam chwilę, około czwartej wyszłam z Palomą z klubu.

Co mnie rozbawiło, to refren piosenki funkowej, który brzmiał jak 'smalec, smalec, smalec...' Popłakałam się ze śmiechu. Później, gdy spojrzałam na ekran, zobaczyłam nurków... Pierwsza myśl: Eles vao nurkar? Uwielbiam te moje połączenia i polonizmy. Swoją drogą, zaczęłam mieć sny po portugalsku. Dobry znak.

Po wyjściu z klubu Paloma oczywiście załatwiła nam podwiezienie. Tym razem znała kierowcę. Mimo tego chciał nas zabrać do siebie. Powiedziałam, że nie, że wysiądę, współlokatorka była ze mną. Ale nie.... No to na pierwszym wyjeździe na główną drogę otworzyłam drzwi i z całkowitym spokojem powtórzyłam, że jedziemy do domu Palomy. Pojechaliśmy. Siostra była mi bardzo wdzięczna, a moja mama będzie dumna z asertywności.

A! I narysowałam penisa na samochodzie. W zeszytach nie ma tego zwyczaju, w ogóle nigdzie go nie ma...

Zjadłam śniadanie, wypiłam mleko i poszłam spać.

Nie ma wałka, więc nie robię pierogów. Będzie schabowy z pyrami i keks.


RESUME.

Jutro zmieniam rodzinę.
Z jednej strony - wreszcie, z drugiej - niestety.

Wiadomo, kto stoi za pierwszą stroną, pisałam o niej już nie raz. Sprawiła, że sierpień był jednym z najcięższych miesięcy mojego życia, jednakowoż i tak będę tęsknić za Palomą. Do tego dochodzi mało samodzielności.
Druga strona, to przede wszystkim host - rodzice. Uwielbiam ich w osiemdziesięciu dziewięciu procentach. Są aniołami, chociaż moim zdaniem nie powinni się bać niektórych rzeczy. Mimo wszystko rozumiem większość ich decyzji, bo ostatecznie opieka nad cudzym dzieckiem, to niesamowita odpowiedzialność.

Za czym będę tęsknić? Za zwierzakami, plażą, muzyką z płyt winylowych, internetem, żartami Edvalda, opowieściami Gisele, za tym, że mogłam ponarzekać raz po raz na Palomę. Za "animadowością" - nie wiem jak przetłumaczyć to słowo ;) Za wyłączającym się w środku prysznica swietle.

Za czym nie będę tęsknić? Chyba tylko za kłótniami i opowieściami Palomy. A, i za pudłami pacoqua :D:D:D
obżarłam się jej za wszystkie czasy.

Jak już pisałam, będę mieszkać w centrum, z dala od Internetu (mam nadzieję), za to blisko siłowni. Dobra zamiana. I jako, że już poznałam, jak jedzą w Brazylii, mogę wymyślić czego nie lubię, żeby tak jakoś poprawić "zdrowość" jedzenia. Oczywiście, bez przesady.

Ja nie umiem być smutna, nieszczęśliwa. Nie mam zielonego pojęcia z czego to wynika. Może z tego, że ciało
siedzi w optymizmie, tylko jedna stópka jest po stronie realizmu. I dziwię się. I zachwycam. I patrzę.
Jestem strasznie ciekawa.


Jeśli rzeczywiście nie będę mieć dostępu do sieci, to postaram się raz w tygodniu iść do kafejki, wrzucić jakąś notkę, zaktualizować status na facebooku, czy udostępnić zdjęcia i podzielić się radością.


Teraz się zacznie ograniczony, trudny kontakt :) Wybaczcie... Jestem w Brazylii!!!
Próba czasu.

Spinaczem jestem.

W sobotę zmieniam rodzinę. Wyprowadzam się do dwóch starszych pań mieszkających w centrum, praktykujących medytację. Prawdopodobnie będę odłączona od Internetu (taką mam nadzieję). Muszę załatwić jeszcze kilka spraw.

Zacznie się życie towarzyskie. A Wy... Wy będziecie musieli do mnie dzwonić i pisać smsy <epic_evil_laugh>.

Dziś urodziny Kathariny (zgodnie z czasem europejskim), idziemy na pizzę, a później na imprezę.
Przez chwilę zapomniałam o dystansie w relacjach międzyludzkich. Otrząsnęłam się i sprowadziłam na Ziemię.

Cieszę się (oby nie za wcześnie), głowa będzie spokojniejsza...
Jutro pierogi i podsumowanie. Wykres plusów i minusów. I pisanie tkliwych wiadomości. Szykujcie się!

Dobranoc - pchły na noc.
Tudzież - dzień dobry!

A to niby tylko pięć godzin różnicy.

I jestem z siebie bardzo dumna - po trudach i walkach skończyłam A6W. Maniek nie dał rady (love Misiaczku xD).

Słyszę 'Hello Moto' i myślę o bosmanieniu w everB. Oj tam bosmanić - instruktorzyć!! Tylko musiałabym kurs skończyć najpierw... Damy radę? Zobaczymy. Ostatecznie mieszkam nad laguną, gdzie bezwietrzny dzień zdarza się raz na dwa tygodnie.

29 września 2011

Ogarnęłam.

Jestem naprawdę z tego bardzo dumna. Szczególnie, że jest to jedna z niewielu akrobacji, która mi jako-tako wychodzi.


Dzisiejszy dzień minął spokojnie. Po trzech lekcjach poszłam do domu. Spacerkiem kilka kilometrów. Później sesja Paloma, chwila rozmowy z Jagódką i plaża.
Tam samowyzwalacz zafundował mi  zdjęcia. Kiedyś pokażę, teraz nie mogę.

Czy idę na trening - nie wiem, ale to normalne. Chcę iść.
Jutro zamierzam zrobić ruskie pierogi (haha), a w piątek pojechać do jakiejś szkoły zobaczyć trening capoeira i sytuację dzieciaków.

Działać, działać!!

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po treningu: 
Wróciły rzeczy, o których na chwilę zapomniałam. Jestem szklaną kulką. 
Może w poniedziałek Soubara. 
Strasznie chcę zmienić rodzinę. Już za długo tu jestem. Naprawdę. 

Jeśli chcemy gryźć życie musimy pamiętać, że może mieć ono różne smaki. 
Powiedziałam Gisele jak się czuję. I przez co się tak czuję. Wyjaśniło się. 
A propos, właśnie w tym momencie Paloma krzyczy na swoją matkę, żeby wyszła z pokoju. Zupełny brak szacunku. Koniec tematu rzeka, bo znów sobie humor popsuję. 

Czemu niektórzy mają taką ogromną potrzebę tłumaczenia się?


Sinusoida samopoczucia. 

28 września 2011

Megustausta

Śnił mi się ten sam sen znowu, tylko, że w innej scenerii, z innymi ludźmi. Nie wiem czy można go nazwać koszmarem, chyba tak.

Otóż śni mi się, że przyjeżdżam na weekend do Polski. Świetnie, fajnie, tylko nie mam biletu powrotnego, ani pieniędzy na ten bilet. Zaczynam kombinować, martwić się. Wtedy zwykle się budzę.

Ktoś jakaś interpretacja? :) 

Poza tym bardzo, bardzo dobrze. Bez złych myśli i czasu na używanie mózgu. Może przez to, że wreszcie mam z kim porozmawiać, tu na miejscu. 

Fajny projekt się wczoraj pojawił = dodatkowe, ciekawe zajęcie.

Zmiana domu - w trakcie załatwiania. 

Do ponad stuprocentowego szczęścia brakuje mi tylko analoga Yashica. Niech to cudo tylko tu przyjedzie... 

Piosenka z czasów naleśników na Ruskiej. Od Szymusia. 

Przesyłam Wam wielki balon pozytywnej energii.

25 września 2011

Olha gente.

Ciągle nie opadły mi emocje, ciągle myślę o trzech ostatnich dniach, o maratonie capoeira, który był pierwszy, ale na pewno nie ostatni.

Czwartek - wróciłam ze szkoły i właściwie jak zwykle, do końca nie wiedziałam, czy jadę na Roda de Mes do Professor Ponteira, czy nie. Pojechałam. Na placu Mataruna, ustawiliśmy się na chodniku, pograniczu z jezdnią. Mimo wszystko było dużo miejsca. Samej roda nie będę opisywać, bo wyglądała standardowo. Inni byli ludzie, przyszło dużo uczniów "Ponty". Professor Ponteira - taki mały Dinosauro pod względem umiejętności fizycznych, przemawia pięknie, a śpiewa... nawet nie wiem do kogo porównać - niesamowicie. Jestem zafascynowana głosem tego człowieka.

Piątek - standardowa roda na Praca. Energia bardzo na tak.

Sobota - zaczęło się wcześnie - o 11 roda na placu Mataruna, z okazji czegoś związanego z Uniwersytetem. W trakcie trochę pokropiło. Pogoda raczej nie sprzyjała. Ale "faça chuva, faça sol, eu vou jogar capoeira". Do standardowego planu (dzieci -> dzieci + dorośli -> dorośli) dodano solówki. Szybko złapałam za berimbau. To co dzieciaki robią, mi się nie mieści w głowie. Ponteira, Tristeza, Corujao, Chocolate polatali, jak zwykle.

Po roda podszedł do mnie dzieciak i spytał czy chcę się wymienić kulką z kolczyka. Proste.


Później Chocolate zapytał czy nie chcę się wymienić kulką, ale stwierdziłam, że obśliniona, prosto z języka nie jest spełnieniem moich marzeń. Następnie dostaliśmy po kanapce w ramach podziękowań. Pomuzykowaliśmy trochę. Z Petersonem poćwiczyłam naśladowanie berimbau (tą, ciiiiiiii) oraz wymawianie 'u' na końcu wyrazu. I pojechałam zjeść obiad. 

Zjadłam mało, odpuściłam sobie fasolę, bo nie chciałam być ociężała i śpiąca na treningu. 

Wyszłam, zrobiłam kilka zdjęć po drodze, "mojej" drodze. 




opona do ćwiczenia wstawania z mostka i drzewko do 
martelo chibata, parafuso i gancho :) 

I doszłam do Barbudo - miejsca wydarzenia. 
Mestre powiedział, że robi ten trening w celu integracji grupy. Zaprosił wszystkich alunos, z wszystkich filii GICAP-u. Przyjechało bardzo mało - tylko dwie osoby spoza Araruamy. Niech żałują.


Podskoki i baza na rozgrzewkę, a później Mestre podzielił nas na pięcioosobowe grupy. Uformowaliśmy kwadraty wraz z punktem przecięcia się przekątnych (czytaj: piąta osoba stała na środku). Ów punt wędrował od bazy do bazy wykonując różne techniki. Zmiany chodzącego były mniej więcej co pięć minut. Pierwsze techniki były proste - wejście do podcięcia, kopnięcia obrotowe i frontalne, uniki. Druga runda trochę trudniejsza - vengativa, chapa, banda de costa na meia lua de compasso i tesoura. O dziwo ta gorsza część poszła mi o wiele lepiej. Na koniec roda treningowa (od zwykłej różni się tym, że prowadzący często przerywa i wytyka błędy mówi co trzeba poprawić).

Zaczął się trening dla Graduados, a my - uczniowie poszliśmy zrobić roda na Praca, z okazji Dnia Młodzieży. Filmowałam (na prośbę Mestre), później pograłam, a wtedy Naira pobawiła się w Cavalo kończąc roda. Przemaszerowaliśmy grając i śpiewając na Pontinha, gdzie zaczęliśmy Roda de Mes do Mestre Cavalo. Wtedy się porobiło...

                                      

Początek nie był wymarzony, ale dzieciaki się rozkręciły. Później gry dorosłych z maluchami. Szczerze napisawszy, gra z bratem Juliany (nie pamiętam imienia) była najlepszą moją grą tego dnia. Powoli zaczęli się zjawiać Graduados, tym samym, axe (które było już bardzo dobre) poszło w górę. Gdy przyjechał Mestre, przybiegł do nas skaczących, krzyczących, roześmianych. Energia wciągała do środka. Kolejka była nieziemska. Udało mi się zagrać z Monitorem Tristeza, który pięknie mi uświadomił, że mój kontratak na armada muszę ulepszyć (dałam queixada po czym dwa razy pod rząd dostałam martelo). Nie uczy się tylko ten, kto nie gra. Cieszę się, że wyciągnęłam wnioski, zwykle mi się to nie udawało. Wracając do roda - zaśpiewałam standardowo "Vou esperar" oraz niestandardowo, bo pierwszy raz w życiu, "Bate no batuque" i "La na Bahia coco de Dende". Ja się cieszyłam, ludzie się cieszyli, w ogóle wszyscy umierali ze szczęścia. 

Skończyła się roda. Berimbaus zagrały Iuna. Mestre wywołał po kolei wszystkich graduados, poprosił, żeby każdy coś o sobie powiedział (imię, apelido, przygodę z capoeira). Ale, skończyli się zaawansowani i "Mare!". Weszłam do środka z Julianą na barana (później Nayra mnie uwolniła) i powiedziałam, oprócz standardów, że uwielbiam grupę GICAP. Jeszcze kilka osób się wypowiedziało, po czym rozeszliśmy się po placu/boisku. 

Rozmawiałam ze wszystkimi, usłyszałam jak moje maleństwo pyta swoją mamę:
- Posso ficar com Martina para sempre? (Mogę zostać z Martyną na zawsze?)
Przenajsłodsza rzecz na świecie. 

Większość się rozeszła. Zostałam ja i pięć osób. Edvaldo i Gisele nie odpowiadali na moje smsy "Me Ligue" (puszczasz sygnał z prefiksem *9090 i dana osoba dostaje smsa, że ma do Ciebie zadzwonić). Pomyślałam, że poczekam albo, w najgorszym wypadku, wrócę autobusem. W każdym razie zostałam z Monitorem Panico. Pozwolił mi skorzystać z telefonu. Rozmawialiśmy dobre pół godziny zanim Edvaldo przyjechał. Kolejny przecudowny, pozytywny człowiek, którego porwała capoeira. I powiedział śliczną rzecz, która bardzo mi zapadła w pamięć (o dzieciakach z biednych rodzin):

Czasami te dzieciaki podchodzą nie żebyś dał im pieniądze, tylko żebyś je przytulił. Wtedy dzień staje się lepszy. 

Dzisiejszy dzień ogłaszam najlepszym, jak do tej pory, w Brazylii. 

24 września 2011

tranquilo?

No właśnie nie jest spokojnie. Ale w pozytywnym sensie. 
Spójrzcie na to:

czwartek - roda de mes do Professor Ponteira (zaliczona)
piątek - roda (zaliczona)
sobota - 11 - roda na Praca de Mataruna
             14.30 - kurs capoeira
             17 - roda na Praca z okazji Dnia Młodzieży
             18 - roda de mes do Mestre Cavalo 

Żyć, nie umierać, nie? 


22 września 2011

everyone

Miałam już dawno zamieścić wpis o kompleksie/syndromie wybrańca, który zapewne czytających to znajomych z wymiany, może urazić. Nie mam takiego zamiaru. Lubię ludzi, jakieś 99,99999% tych, których poznałam. Nie czuję się lepsza od nikogo. Szanuję wszystkich. To tak po prostu brzmi, a ja zwykle jestem szczera. Straszny ze mnie ekstrowertyk (mądre słowo, +10 do fajności).

Zanim przeczytacie tę notkę, znajomi z YEP, odpowiedzcie sobie na pytanie: gdybyście nie dostali Brazylii na wymianę, tylko Meksyk, lub jakiekolwiek inne państwo, to byście pojechali? Ja nie (chyba, że byłyby to Indie, albo Jamajka).

Gdy pytałam wymieńców z innych krajów czemu tu przyjechali zdecydowana większość (myślę, że spokojnie dziewięćdziesiąt procent) odpowiedziała: Poznaliśmy ludzi z Brazylii, byli fajni. To co wiedzieli o Brazylii przylatując tu, to karnawał, Amazonka, Rio, Samba, jedna wielka festa. Wielu nie słyszało o capoeira (trudno, ale można zrozumieć), albo o cachaca, czy caipirinha(!).

everyone loves exchange students ! - dzisiaj zobaczyłam podpis pod jakimś zdjęciem.
A ja nie jestem 'everyone'

Przyjechałam tutaj przede wszystkim dla capoeira, języka, kultury. Wymiana nie jest dla mnie imprezą. Postawiłam sobie cele w capo, w życiu. I zamierzam je realizować. Walczę z samą sobą. Nie jest łatwo, ale daję radę. Każdego dnia pokonuję jakieś granice.

Nie podoba mi się wymienianie pinami, o wizytówkach już nie wspominając. A propos: jedna dziewczyna tu na wymianie, przed spotkaniem poprosila o wzięcie 'bussines cards", na których jest wszystko - imię, nazwisko, adres, skype, telefon itp. Po spotkaniu jej kolejna prośba: napiszcie  imię, nazwisko, adres, skype, telefon w komentarzu. Żal mi dupe ścisnął. Fuck The System - jedyna chyba nie napisałam (wizytówek ani pinów też nie wzięłam - dzieci z Soubara bardziej się z nich ucieszą). Mój garnitur rotariański ma trzy piny (w tym dwa moje z Polski).

Zainteresowałam się bardzo wycieczką do Amazonii. Hamaki, pięć dni na barce. Tylko zobaczyłam ilu Polaków się na nią wybiera. Przeraziło mnie to, strasznie. Nie przyjechalam tutaj, żeby spotykać się z ludźmi spoza z Brazylii, tym bardziej z rodakami (między którymi panuje wielka miłość, bo widzieli się aż dwa dni), a wiele osób mnie na to namawia, naciska. Nie wiem skąd się bierze ten mój strach, niechęć. Chciałabym go nie mieć.

Także wybaczcie za generalizowanie, bycie hipsterem, outsiderem, jakkolwiek to nazwiecie, czy bycie sobą. Wygląda to tak, jakbym miała muchy w nosie. Może mam? Może, to nie muchy, tylko komary znad Amazonki?

Czuję się niesamowicie dobrze. Nie wiem kiedy i do kogo się przeprowadzam, a powinnam to robić dzisiaj. Wiem, że będę mieć ograniczony Internet (jak bardzo, to zależy od rodziny). Bardzo się z tego powodu cieszę. I Yashica jest w drodze. Kupuję film i naku*wiam zdjęcia.

Nie znienawidźcie mnie : ) Ja naprawdę lubię ludzi. Tylko często przebywanie z niektórymi zbyt długo (a czas, jak wiadomo czas pojęciem względnym) mnie męczy.

Na osłodę życia i stosunków międzyludzkich kilka zdjęć raczej niezwiązanych z tematem :)




pamiętacie koleżankę od "Baby Shower"? Jej dzidziuś :)


widok z okna Kathariny <zazdrość>, pomiar światła ;D


basen na dachu, też u Kathariny :) 


Wielkie love.

20 września 2011

Bajka :)

Jak już wcześniej wspominałam, zaczęłam dla Nataszy i Majki tłumaczyć bajki afrykańskie. Właśnie skończyłam, pojutrze wysyła, a teraz zamierzam Wam opowiedzieć jedną, po której przeczytaniu czułam się jak po przesłuchaniu dobrego dubstepu :)  Entao:

Była sobie żółwica. Wraz z rodziną znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji materialnej - nie mieli nic do jedzenia.
Zauważyła jednak, że jej sąsiadka mucha odżywia się normalnie, codziennie je śniadanie, obiad i kolację. Ciekawa żółwica postanowiła poznać sekret Esinsin. //Mi się w tym miejscu włącza myśl: przecież muchy jedzą kupy:)// W tym celu schowała się w torbie, którą mucha zawsze ze sobą zabierała.
Rankiem mucha wrzuciła torbę na plecy i udała się w kierunku targu miejskiego, nie wiedząc, że zabiera ze sobą żółwicę.
Po przybyciu Esinsin poszła na plac, na którym grupa muzyków grała i śpiewała, w celu zachęcenia ludzi do tańca. Obok grających umieściła swoją sakiewkę.
Ludzie, w podziękowaniu za występ, wrzucała pieniądze do ich toreb. Mucha, niezauważona przez nikogo, chowała wszystkie monety, które spadły blisko jej torby. W ten sposób Esinsin wracała do domu z pieniędzmi.
Pewnego dnia, gdy szła po monety, bardzo się zdziwiła, gdyż brakowało ich większości. Nie wiedziała, że żółwica je ukradła.
Zostało tak, dopóki nie poleciała dowiedzieć co się dzieje. Zapytała jednego z muzyków, czy zauważył jakiś brak pieniędzy.
- Tak - odpowiedział człowiek.
- Zajrzyj więc do torby, a znajdziesz złodzieja.
Muzycy znaleźli tam sprytnego żółwia, zapytali muchę, jak mają go ukarać.
Odpowiedziała:
- Żółwica ukradła pieniądze, które zarobiliście grając na bębnach? Niech sama teraz uderza w bęben.
Mężczyźni wzięli torbę z żółwiem w środku i zaczęli uderzać nią w bębny z coraz większą siłą.
Potem wyrzucili ją wysoko, a spadając na kamienie, żółwica roztrzaskała skorupę.
Bardziej martwa niż żywa, pozbierała kawałki skorupy i wzięła je do domu, do sklejenia.

Z tego powodu żółwie po dzień dzisiejszy mają "posklejane" skorupy, a gdy słyszą trzask, chowają się do środka, bo myślą, że to bęben.
KONIEC.

Cały czas jak to tłumaczyłam zastanawiałam się jak żółw zmieścił się w torbie muchy. I szukałam, może coś źle zrozumiałam, ale sprawdziłam temat i nie znalazłam nic. Jeśli ktoś coś wie, proszę o pomoc, bo wielkie gadające muchy i żółwie kradnące pieniądze nie dadzą mi spać.

Wkręciłam się w te bajki strasznie. Zakręcone są w stu procentach. Teraz zaczynam czytać "Pequeno filosofo"- zobaczymy jak mi pójdzie i może też się pobawię w GoogleTranslator.

Tymczasem - bajka była, czas spać.

19 września 2011

Easy Skanking

Pięć godzin odpoczynku i wyjście na koncert.

Na 'exposicao' zabrali nas znajomi Palomy. Pierwsi, których bardzo polubiłam. Szczególnie Viniciusza, który tak pięknie, szczerze, delikatnie i jednocześnie dosadnie powiedział Palomie, że to co robi jest złe. Powiedziałam, że jestem jego fanką.

Event wygląda jak juwenalia w Polsce. Koncerty, kolorowi ludzie, stoiska z alkoholem i jedzeniem.

Przed występem Zé Ramalho, z głośników leciał Bob Marley&The Wailers, płyta 'Live!'. Gdy usłyszałam 'No woman, no cry', moje ukochane wykonanie, prawie się poryczałam. 

Paloma zaczęła kombinować, jak wejść za barierki. Porozmawiała z ochroniarzem. Powiedziała mu, że jestem z Polski. Krzyknął do mnie "Vader". Musiałam chwilę pomyśleć, o co mu chodzi. Gdy ogarnęłam odkrzyknęłam "Raaaaaaaaaa". I w tym momencie staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Później moja siostra ustami załatwiła nam wejście pod samą scenę, ale zdecydowałam, że zostanę w tłumie (nie sprzedam się, ku*wa! :)). I zaczęłam obserwować.

Przede mną stał koleś wyglądający jak Lucyfer. Naprawdę. Brakowało mu tylko rogów. Krzyczał coś o anarchii, tańczył, skakał, a w pewnym momencie pokazał 'Heil Hitler'. Ja umierałam ze śmiechu, a moi znajomi, zaniepokojeni, wytłumaczyli mu, że jestem z Polski. Przeprosił mnie, a później nas wszystkich zachęcił do tańczenia.

Chwilę później mignęło mi dwóch chłopaków ze skrętem. Był dość duży, oni trzymali go w ręku i rozglądali się z niepokojem w oczach. Chcieli go zapewne spalić pod sceną, ale ostatecznie wybrali inne miejsce.

Pod koniec koncertu przykleił się do mnie koleś o głowę niższy o iście hinduskiej urodzie. Grzecznie go odepchnęłam i stanęłam między Viniciuszem i Felipe.

Muzyka nie przypadła mi do gustu. Pobujałam się trochę, bez szału. Na koncercie byli i ludzie starzy, i młodzi.  Starsi tańczyli forró, a młodsi się do siebie przyklejali. Prawie nikt nie skakał. Nie było pogo (a w pewnych momentach muzyka pasowała idealnie), ludzi na fali. Wszystko było bardzo spokojne. Pod tym względem Polska vs Brazylia 1:0.

Szkło.

Wiem, że się powtórzę, po raz kolejny, ale uwielbiam pisać o brazylijskiej punktualności.

W sobotę miałam być o godzinie dziewiątej trzydzieści w Cabo Frio (około czterdziestu minut drogi samochodem z Araruamy). Obudziłam się o wpół do ósmej, zjadłam śniadanie, ubrałam się i doszłam do wniosku, że mam jeszcze chwilę na ustawienie nowego, cudownego statusu na facebook'u. Katharina, z którą miałam jechać, napisała, że jej host - mama zadzwoni do mnie, gdy będą wyjeżdżać, czyli niedługo. Wyjechałam po dziesiątej.

Ta półgodzinna podróż była najbardziej zakręconą podróżą w moim życiu. Wyprzedzanie na czwartego przed zakrętem, dużo trąbienia i śmierć w oczach.

Dojechałyśmy o jedenastej, nie byłyśmy ostatnie. Gdy godzinę później "skompletowaliśmy" się, zaproponowano zabawy zapoznawcze.




tak - małpa




Standardowo na początek każdy powiedział swoje imię, kraj i hobby. Później do każdego imienia szukaliśmy przymiotnika. Następnie chwila wolnego czasu (schowałam się za obiektywem aparatu), Nicole zaprezentowała afrykański "klikający" język, obiad i wyjście na ulicę Bikini. Tam, razem z Aminą, Kathariną i Katy pooglądałyśmy skąpe materiałowe cuda, ale postanowiłyśmy zrobić zakupy innym razem. Cały pawilon robi niesamowite wrażenie - kolorowe stroje od tych prawie niewidocznych, po jednoczęściowe. Skierowaliśmy się jednak do baru zjeść Acai. Wreszcie spróbowałam tego przysmaku z truskawką i zgadzam się z Filipem - przepyszne.




Gdy wróciliśmy, czekał na nas grill. Po jedzeniu Hauke, Thibault, Casey, Esther, Katy i ja wskoczyliśmy do basenu. Naprawdę nie wiem o co mi chodzi z tymi basenami na grillach. Drugi grill - drugi "wskok". Ponieważ po chwili zaczęliśmy zamarzać, wyszliśmy i każdy w swoim lokum wziął gorący prysznic.

Dostaliśmy gorące banany z cukrem i z cynamonem, i poszliśmy na plac zabaw do domku ze zjeżdżalnią. Tam nadszedł czas na wyznania (gra 'Never have I ever..."), dzielenie się faktami o swoim życiu i planami na przyszłość. Było zimno, więc przynieśliśmy koce. I tak nie wytrzymałam długo - byłam przemarznięta i zmęczona. Po pierwszej poszłam spać.

Gdy się obudziłam pomyślałam "Jenyyyyy... Teraz by się przydał szwedzki bufet i jajeczniczka." Spełniło się! Po śniadaniu zaczęło się wymienianie pinami i wizytówkami. Nie miałam ani jednego, ani drugiego, więc aparat znów posłużył mi za tarczę i nawet nieźle mu poszło. Później zdjęcia z flagami, prezentacja o wycieczkach, obiad, pożegnania i do domu.






Subiektywnie?
Mimo tego, że nie czułam się źle z tymi wszystkimi ludźmi, zachwycona nie byłam. Dużo rzeczy uważam za zbędne (w szczególności wizytówki) i nieco infantylne (wyznawanie sobie miłości, tudzież przyjaźni do końca życia po jednym dniu znajomości). No i - dodaj mnie na facebooku. Oczywiście, wpłynęło na to moje podejście do Rotary, konieczność zrezygnowania z kilku rzeczy i strach - żeby tylko Paloma nie przyjechała. Tak - wpadam w obsesje. Właściwie, dobrze się bawiłam.

A propos aparatu - ludzie patrzą na mnie i mówią "Ale masz dobry aparat, świetne zdjęcia robi". Krew w takich momentach się gotuje, a wjazd na ambicje obciąża portfel kupując starego analoga.

Człowiek krytykuje te cechy, które widzi u siebie.

Pani Babcia obecnie próbuje zamienić kolejność rodzin. Jeśli się uda, będę mieszkać w centrum z dwiema starszymi kobietami, z czego, nie ukrywam się bardzo cieszę. Poznałam je na jednym spotkaniu Rotary i wydają się aniołami. Trzymam kciuki, żeby się udało. Mieszkając w centrum nauczę się znów samodzielności (wyobraźcie sobie - wszędzie pieszo!). I odpocznę, mam nadzieję, od chorób psychicznych.

Miałam jechać jutro do Rio, spotkać się z reprezentantkami UNICAR Kraków, ale kurde, ograniczenia, ograniczenia. Zostają jakieś warsztaty w Polsce, w przyszłym roku ;)

Bless up.!

17 września 2011

Biletowane

Mottem organizacji Rotary jest: „Służba na rzecz innych ponad własną korzyść”. Nie wiem jak w innych miejscach na Ziemi, ale w Araruamie nie widać tego motta. 


Byłam w środę na spotkaniu klubu. Zaczęli mówić jakimś bazarze. Ucieszyłam się, pewnie robią akcje charytatywną. Nie zrozumiałam o co dokładnie chodzi, ale z jakimkolwiek pomaganiem ma niewiele wspólnego. 


Quilombo - według Cioci Wiki - osada zakładana przez zbiegłych murzyńskich niewolników - to kiedyś. Teraz - są to miejsca, które "klepią biedę". Niedaleko Araruamy znajduje się jedno z nich - Soubara. Wiem, że kilka lat temu Paloma zorganizowała jakąś akcję zbierania rzeczy do szkoły. Plus dla niej (ale jeden dobry uczynek nie wystarczy, żeby zatrzeć wiele złych... nie o tym teraz). Obecnie próbuje zrobić coś podobnego, ale najpierw musi napisać projekt, który da do zatwierdzenia Rotary. I na tym rola klubu się skończy. Poza tym, zdążę dziesięć razy wyjechać, zanim Paloma się weźmie do roboty.


Na szczęście, mam swoich ludzi (jak przecudownie to móc napisać). Mestre Cavalo prowadzi zajęcia capoeira właśnie w Soubara. Ponieważ mnie uwielbia, myślę, że nie będę mieć najmniejszego problemu z dostaniem się tam. Tylko, co dalej? Mam swój plan, jeśli się uda, to również Was w niego zaangażuję. Chcę coś zrobić. Nasłuchałam się dużo o tym, co Rotary zrobiło, a raczej czego nie zrobiło. Fakt, jestem ogromną hipokrytką, bo ich nie lubię, ale na miłość boską - FAÇA!!!


Moje nielubienie wzmaga się jeszcze bardziej, gdy pomyślę o tym tygodniu. Gdy wychodziłam w sobotę z treningu miałam przed sobą środową Roda do Mes do CM Gustavo, integracyjny obiad, pokaz i wypad do Rio w weekend. O naiwności - w środę musiałam być na spotkaniu Rotary, a "fim da semana" spędzam w Cabo Frio z milionem innych wymieńców. Skaczę z radości? Chyba nie.


Jedyna, naprawdę, jedyna rzecz, której się obawiam w zmianie domu, to, to, że jeszcze mniej będę ćwiczyć. Ten motyw i słowa "zaburzenie osobowości" są moim koszmarem. 


Roda boa. Mało grałam, ale nie liczy się ilość, tylko jakość, nie? Moja gra z graduado - sądząc po okrzykach z roda (które nie są zbyt częste), była co najmniej przyzwoita. I komentarz Gustavo: "Nie zatrzymuj kopnięć, skąd ma wiedzieć, w którą stronę ma uniknąć?". Zaśpiewałam, zagrałam na berimbau. Do benguela weszłam - kompletnie. Uwielbiam te rodas. Są pełne uśmiechu i śmiechu. Bo ktoś zafałszuje, niespodziewanie zaśpiewa, obróci się nie w tę stronę, uderzy w barierkę albo kibicuje Botafogo. Ludzie też są przewspaniali. Dzisiaj uczyłam ich przekleństw po polsku. Zła ja. Ale 'dobranoc' też ogarnęli. 


Camila przylatuje do Rio. Jeśli uda się ogarnąć spotkanie, to może dam radę sama polecieć do Salvadoru, ale  to tylko gdybanie, jak na razie. 


Rozmawiałam dzisiaj dużo z Leticią, laską z klasy. Nadawała, ale już się przyzwyczaiłam. No i miło od czasu do czasu usłyszeć coś spoza fascynującego życia wariatki. Te przyziemne sprawy... Jeszcze bardziej ją polubiłam. 


Cierpię na grafomanię ostatnio. 


6 dni i zmieniam dom. Będzie średnio z dostępem do komputera, tym bardziej do Internetu. Odwyk i czytanie. Cieszę się z tego. Bardzo. 
12 dni i kończę A6W - wspominam Mańka a.k.a Kamil B., ucieszy się. 


Kupuję aparat Yashica 2000, będę trzaskać foty i wysyłać Szajbie filmy do skanowania <evil_laugh>. 


Będzie dobrze w Cabo Frio, chociaż połowa tych ludzi pewnie już mnie nienawidzi. Nie lubię być nieszczera, więc napisałam, że nie jestem podekscytowana i miałam lepsze plany. O kompleksie Wybrańca następnym razem. W niedzielę. 







16 września 2011

Pszjedź

Martno   jak    minoł      super    ninoł        pobt    wbrzli     bo   ninoł    super  ninoł     szkoła  jessuper  czućebjestfajne     hcem       tęskne      strwje     pszjećfzcin


by Natasza :)

Pszjadem

14 września 2011

Tratwa.

Mam dwa lata. Jestem tratwą, a jak dorosnę, będę statkiem.
Dokładnie dwa lata temu stałam na Cegielskiego i pomagałam Patrykowi wnieść pandeiros na salę. Tak się zaczęło... Od tego momentu zdarzyło się wiele szalonych i mniej szalonych rzeczy. Nie będę ich znowu przytaczać - poczytajcie bloga :)

Capoeira wciągnęła mnie tak, że pojechałam do Brazylii (nie oszukujmy się, to był główny motyw). I może nie wrócę jakaś "wykokszona", ale na pewno nagrana i pełna doświadczenia wyniesionego z gier, bo gram tu bardzo dużo. Mam plan najazdu na pewne miejscowości zaraz po powrocie, już się szykujcie :)

Włącza mi się sentymentalny ton, więc szybko:

Dzięki ludziom, którzy są ze mną i mnie wspierają.
Dzięki ludziom, z którymi spędziłam kilometry w pociągach, godziny w rozmowach i minuty w rodas.
Dzięki ludziom, od których tyle się uczę.
Dzięki ludziom, którzy mnie krytykują, chcą powstrzymać, bo przez to ciągnie mnie jeszcze bardziej i nie przestaję.

To nie zwykła zajawka - to część mojego życia, część mnie. Bardzo duża i ważna. I jeśli nie całość, to na pewno jakiś jej fragment zostanie na zawsze (widzę siebie jako siwą babcię, siedzącą w bujanym fotelu z pandeiro, śpiewającą "Meu Jequitiba")

fot. Ariel Hajbos 


Capoeira me venceu, Camara!
Grać, śpiewać, nie przestawać!
Wielkie capolove!

13 września 2011

Sun is shining

Dzień się nie skończył, ale chyba go pochwalę. Niechby nawet za wcześnie.

Siedzę w ławce, wchodzi Tomas, uścisk dłoni i "kocham cię" (tak, po polsku). Wiecie jak zajebiście jest usłyszeć coś takiego o siódmej rano? Fakt, na żarty, ale mimo wszystko.

Później rozmowa, której tak bardzo mi brakowało od prawie trzech miesięcy. Przenajbardziej na świecie. I teraz się uśmiecham :)

Następnie rozmawiałam z jedną z dwóch małych Yasmin, na orkucie. Pozwolę sobie zacytować:

"Y: byłam zazdrosna o drugą Yasmin!
 M: Nie bądź więcej, ja jestem dla wszystkich. Ok?
 Y: Ok, kocham Cię"

Zaciąga trochę telenowelą, ale to Brazylia przecież!

Na targach kupiłam bajki, bajki i bajki. Teraz bawię się w tłumacza. Jak znajdę adapter wrzucę zdjęcia.
I widziałam Miasto Boga. To z filmu.

Zdjęcia z targów








Jak ten dzień skończy się tak dobrze jak trwa, to się będę opór cieszyć.



Zaraz na trening

Kocham Was Misiaczki
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po treningu:
Stanowczo jeden z lepszych dni tu. Tak po prostu, uśmiech z gęby nie schodzi. Wychodzi wszystko. Dużo satysfakcji.
I pan Bob Marley, perfekcyjny, jak zawsze.

Bom dia galera!

11 września 2011

Belo Horizonte

Piątek - po trzech dniach umierania (prawie dosłownie) zostałam oddelegowana na plażę. Coś szybko poszło, a to przecież Brazylia.... De novo....

W piątek obudziłam się przed dziesiątą, cała rozradowana Paloma wbiegła do pokoju, ogłaszając, że jedziemy do Cabo Frio. Katharina wstała, ja przewróciłam się na drugi bok. I tak zmieniałam strony kilka razy, potem zjadłam śniadanie i nadszedł czas na wybranie bikini. Małe Brazylijskie Bikini jest prawie niewidoczne, na zrobienie Dużego Brazylijskiego Bikini wystarcza pół/trzy czwarte materiału ze Standardowego Europejskiego Bikini. Wybrałyśmy większe, weszłam na fejsa. Gdy moja "ukochana" siostra po godzinie ogarniania się zaczęła mnie poganiać byłam gotowa po siedmiu minutach do wyjścia. Dwie godziny później opuściłyśmy dom. W międzyczasie udało mi się przespać.

//Dygresja. Bardzo duże propsy dla mojej mamy za to: "Siedzisz w domowej Dziekance z najtrudniejszym gównem do leczenia". Takie coś dodaje mi mocy i dumy, że wytrzymuję. Koniec dygresji.//

Po jakimś czasie dołączyła do nas Amina z Pedro. Wyprzedziliśmy autobus żeby do niego wsiąść. Włożyłam słuchawki do uszu, włączając playlistę złożoną z dubstepów. Taki miałam humor, trochę bojowy. Dojechaliśmy. Po rocznej przerwie wreszcie zanurkowałam w "naturalnym zbiorniku wodnym".

Po wyjściu z plaży dziewczyny znalazły sobie Norwega (okazało się, że jest ich w Cabo Frio pięćdziesiąt dziewięć sztuk). Rozmowa zajęła bardzo dużo czasu, a biedny Turana, czy jakoś tak, czerwoniutki, zapadał się pod ziemię. Oczywiście spóźniłam się na roda. Dla uspokojenia w uszach tym razem pan Bob Marley (na przemian z dubstepami).

Wysiadłam i pobiegłam (przeklinając) na Praca. Koniec Apresentacao, zaczęła się roda dla dorosłych. Oprócz Mestre nie było nikogo zaawansowanego (graduado), a roda była pełna energii, radości i lekkości. Skończyła się pół godziny wcześniej, ale Mestre był zbyt leniwy żeby iść do domu (jego słowa). Najpierw wszyscy zachwycaliśmy się berimbau z kluczem do strojenia/naciągania struny (zamontowanej na stałe), a później opowiedział kilka historii (to na koniec).

W sobotę obudziłam się o dziewiątej. Wsunęłam dwa ciastka i mleko z miodem dla podratowania gardła, i bziuuuuuuuuum na Roda de Mes do Monitor Tristeza, na targu. Żeby zrozumieć proponuję kiedyś zrobić Apresentacao de Capoeira na Bema, albo innym targowisku. Dookoła wszędzie owoce, mięso, ubrania, krzyczący ludzie, a my na środku zamknięci w swoim świecie. Zupełna izolazja.
Zagrałam trochę z dzieciakami, później gra z Graduado (ślicznie nasza gra zakończyła roda aberta dla publiczności). Dziwi mnie trochę, że tak mało ludzi się zainteresowało.
Zaczęliśmy benguela. W tym momencie daję sobie liścia w twarz, za to, że nie weszłam po raz kolejny. Odkupiłam winy w regional. Dużo gier. Kupiłam do Contra Mestre Canela (który, jak się później dowiedziałam - nie ma ograniczeń). Fakt, wsadziłam martelo, tak samo jak zebrałam jedno (dzięki Bogu na przedramię, bo bez nosa bym wróciła). I wtedy wykupił do mnie Contra Mestre Gustavinho. Zje*ałam, za przeproszeniem. Bardzo się spięłam, zaczęłam za dużo myśleć, chciałam zrobić wszystko na raz, i nic nie wyszło tak dobrze, jak wyjść miało. Ale Gustavo powiedział, że nie było źle, tylko muszę wyluzować.

Swoją drogą, podejrzewam, że Monitor Tristeza i capoeira, to jakaś piękna, filmowa historia. Pytać, poznawać, ciekawym być.

Po roda włóczyłam się przez czterdzieści minut po targowisku, wróciłam do domu, zjadłam dwa ciastka i poszłam na trening.

Rozgrzewka, technika, roda, opowiadanie. Ale przedtem.

Wiecie co strasznie lubię u Mestre Cavalo i Contra Mestre Gustavinho? Mówią mi co robię źle.
Przed treningiem Cavalo powiedział mi, że spowalniam grę, a przecież znam armada, compasso, martelo. Roda po treningu? Mistrz. Kciuk Mestre.
W tym momencie wiem, że nawet jeśli nie poznam nowych technik, to będę trzaskać armadas, bandas de costas i szeroką ginga, tak, że nikt nie będzie wiedział co się dzieje. Koniec. Kropka. Czas na historie, pytania, metafory, ciekawostki, zadania.

Niektóre wydają mi się banalne, ale może tylko mi.

- Pierwsi capoeiristas nie ustawiali się w kole. Grali wszyscy naraz, porozrzucani w danym miejscu. Gdy przyjeżdżał nieproszony gość, osłaniano "najlepszą" parę. A że koło jest naturalne, odruchowe (kto się będzie w kwadrat układać?), powstała roda.

- Wiadomo, że istnieją różne style capoeira. Zwykle wiedza ogranicza się jednak do Angola, Regional, Contemporanea, w szaleństwie Miudinho. A słyszeliście o capo-jitsu, capo-boksie albo capoterapii? Odsyłam do wujka YouTube.

- Ile grup, tyle ustawień bateria. Zdarzają się takie z dodatkowymi instrumentami (np. gitara) albo takie, w których każdy instrument jest w innym miejscu.

- Berimbau na którym gramy, to berimbau de barriga. Istnieje też berimbau de boca - wyższa szkoła magii. Znów wujek zaprasza.

Polecam też, nie - każę wszystkim capoeiristas, którzy to czytają obejrzeć film na YouTube (co my byśmy bez tego zrobili)

Vadiaçao Senzala 2011 - Formatura 

W tym roku zmarł Mestre Peixinho. Każdy Mestre na evencie Grupo Senzala miał czarną koszulkę z jego zdjęciem. Mestre Toni Vargas zaśpiewał piosenkę (ladainha?) o zmarłym Mestre. Przepiękny 'tribute'.


Na koniec cytat od Mestre Cavalo: "Patrz na capoeira jak na horyzont"

Dla mnie horyzont się nie kończy.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
spojrzałam na rozmiar tego wpisu - O.o

9 września 2011

Nietoperz.

Mam wszystko w nosie i jutro idę na plażę. Z wymieńcami znowu.

Dla pocieszenia wstawiam zdjęcie z Jeanem.


jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie wyszliśmy cudownie na tej focie :) 

Mimo trzech raczej negatywnych notek jestem strasznie szczęśliwa. Jestem dumna z siebie przede wszystkim, to, że wszystko znoszę, daje mi dużo, bardzo dużo satysfakcji. 

Wyzdrowiałam - w sam raz na roda! 

7 września 2011

Nunca desiste

Boli mnie głowa, gardło i mam gorączkę, całą twarz mam opuchniętą... Masakra. Ale tu chyba wszystkich to złapało - Katharina chora, Gustavo chory, Edvaldo chory.

Weeekend


Piątek
Roda. Skorzystałam z rad Contra Mestre Gustavo i zaczęłam szerzej robić ginga. Stabilniej, bardziej miękko, od razu lepiej! Pograłam na berimbau, zaśpiewałam i spodobało im się - roda completa!

Sobota
Obudziłam się o dziesiątej. Pół godziny później była u mnie Amina z Thibaultem (czyt. Czibo). Nie skakałam z zachwytu - po pierwsze - godzina, po drugie - przepadł trening, po trzecie - byłam w piżamie. No i siostra nie przestawała gadać.

Po kilku godzinach pojechaliśmy do Cabo Frio, spotkać się z Laurienne i Esther, które ostatecznie pojechały z nami do Araruamy, celem wyjścia do klubu nocnego.








W domu czekała Katy - Kanadyjka. Z nią związane są dwie historie. Pierwsza miała miejsce przy drzwiach. Zamykałam bramę, po tym podeszłam do wejścia. Katy właśnie próbowała naprawić klamkę (psuje się cały czas). Rzuciłam na to coś po angielsku, wykonałam zadanie za nią i poszłam dalej. Kilkanaście sekund później zorientowałam się (dzięki minom innych), że nie mam zielonego pojęcia, kto to był.
Najpierw prawie się udusiłam ze śmiechu, a później kulturalnie się przedstawiłam. Miałam osiem osób na głowie - ciężko wszystkich ogarnąć.

Z powodu dominacji płci pięknej w stosunku 1:8, po trzech godzinach (przed pierwszą) wyszliśmy do klubu.
Jeszcze w domu usłyszałam dialog, który mnie "porobił". Między P. i T. Siostra pokazuje Francuzowi zdjęcia z przed roku.

P: Możesz uwierzyć?
T: No... Ale co?
P: Moje włosy!
T: czopface

W klubie zamówiliśmy COMBO (jeden litr Smirnoffa plus redbulle). Sprawę niefajną już opisywałam. Teraz skupię się na K. - bo jest moim mistrzem.

Pochodzi z małego miasteczka w Kanadzie, ma szesnaście lat. Nie wiedziała czym konkretnie jest night club. Nigdy nie piła. Wysokie obcasy też były jej obce. Była zestresowana i podekscytowana wyjściem, dziwię się, że nie skakała. Po pierwszym drinku (na więcej jej nie pozwoliłam) ruszyła na parkiet. Całowała się z dwoma facetami, szyk i szacun.

Kolejna dygresja - nie wiem, jak jest w Polsce (tu zaznaczam, że się nie wywyższam w stylu 'jestem w Brazylii i znam tylko brazylijskie życie nocne', po prostu nie chodzę po klubach), ale w tutaj całowanie się jest zupełnie niezobowiązujące. Tyle w temat.

Uderzyłam w parkiet (jak zwykle dancefloormonster się włączył), później wypiłam drinka i zostałam na parkiecie prawie do końca (który się trochę przedłużył).

3.30 - podnoszę pijaną, ale przytomną siostrę z ziemi i kładę na kanapie. Bia mówi, że czas iść.
do 3.45 - zbieram ludzi do wyjścia, brakuje Aminy, gdy jej szukam, reszta się rozchodzi
4.00 - brutalnie wyrywam koleżankę z Kanady z ust mężczyzny i z czwórką współimprezowiczów kieruję ją do wyjścia
4.10 - nie wiem co się dzieje - część wyszła, część została, a ja jestem bez telefonu i pieniędzy
4.30 - znajduję trzy ostatnie laski, czekam aż jedna przestanie wymiotować, pozostałe idą na parkiet
4.40 - wychodzimy ku*wa
4.50 - pierwsza tura wraca z znajomymi nieznajomymi do domu
4.55 - druga tura wraca
5.15 - dwie najbardziej pijane dziewczyny idą spać, wyciągam jednej soczewkę z oka
5.30 - prysznice, awantury
6.00 - rozmawiam z Bią, piję herbatę, jemy śniadanie
6.45 - biorę prysznic, szukam miejsca do spania
7.03 - kładę się z Kathariną na górze dwupiętrowego łóżka bez barierek, boję się, że spadnę
7.05 - po przypomnieniu sobie 'nie zawsze będzie łatwo, ale masz nas' idę spać

Obudziłam się o dziesiątej. Chwilę później odwiedziła nas prezydent Rotary - moja babcia. Ostrzeżenia poleciały właściwie tylko w stronę Węgierki, cała uwaga skupiła się na mojej wiecznie cierpiącej siostrze, która nie raczyła przeprosić za wpuszczenie do domu nieznajomego faceta (wyjątkowo obeszło się bez przestępstw na tle seksualnym)

Gdybajcie sobie sami. Ja z Kathariną byłyśmy na grillu urodzinowym Aminy. Poznałam dziewczynkę z zespołem Downa. Na wejście rzuciła się na mnie z uściskami. Później grałam w jakiegoś kosmicznego XBOXA.

Za tydzień stykają mi dwa lata z Capoeira.


4 września 2011

Fucked uP.

Zapewne większości z Was nie jest znana piosenka "Teleporting". Pojawia się tam określenie "brazylijskie bagno" i jak Dario mi wytłumaczył nie chodzi o podmokłe tereny, tylko o ludzi i ich systemy zachowawcze.

Trafiłam do rodziny z trzema siostrami - Gabi mieszkającej w Rio, Palomy i Juliany, jadącej do Polski. Tydzień przed moim wyjazdem ta druga próbowała popełnić samobójstwo. Informacje o tym, o molestowaniu przez wujka oraz o dwóch gwałtach dostałam już drugiego dnia. Juliana ostrzegała mnie jednak przed kłamstwami Palomy oraz chęci posiadania całej uwagi. Pamiętałam o zachowaniu dystansu oraz analizowaniu ludzi i nie wierzyłam ani jednej (lub wierzyłam obu).

Pewnego słonecznego dnia P. pojechała do Rio, do psychologa, co było cotygodniową rutyną. Nie wróciła - na własne życzenie poszła do kliniki psychiatrycznej. Bez ostrzeżenia rodziny. Rozpie*doliła wszystkich - pierwszy raz widziałam płaczącego, dorosłego mężczyznę. Paradoksalnie, gdy wróciła, było gorzej. Tu się pojawia kolejny ciekawy wątek - lesbijska miłość (transwestyta, więc właściwie nie wiem czy lesbijska) z kliniki. Całowanie w windzie, rozdzielenie, te sprawy. Bardzo się starała żeby wszystko było w "Przerwanej lekcji muzyki" (włącznie z aspirynami, borderlinem i najlepszymi przyjaciółmi z kliniki). Po jej powrocie Juliana była w domu, szykowała się do wyjazdu, więc uwaga nie koncentrowała się na P. Robiłam za psychologa obu. Gdy odprowadzaliśmy Ju na lotnisku Paloma przez godzinę rozmawiała przez telefon z jakimś znajomym.

Drugi tydzień sierpnia był najgorszy. Kliniczna miłość dostała zakaz telefonów od P., jej eks wyrzucił jej bardzo dużo rzeczy. Za wszelką cenę chciała się dostać do kliniki. Dzień po moich urodzinach powiedziała mi, że znów się próbowała zabić i ucieka jutro do Rio. No ku*wa. Co ja miałam zrobić z taką wiadomością? Doniosłam najstarszej siostrze, nie mogłam wziąć takiej odpowiedzialności, skąd miałam wiedzieć co jej może odbić? Z jednej strony odważne, z drugiej tchórzowskie.

Dalej naciskała na klinikę. Nie rozumiała tego, że płaci jej babcia, która nie ma pieniędzy, a schorowanego męża, i gdyby coś się stało, nie ma na jego leczenie. Krzyki, płacze, kłótnie. Wtedy dostałam propozycję zmiany domu. Zdecydowałam się, ale tego samego dnia...

...polepszyło się, do wczoraj. Cały dzień wymieńcom przekazywała historie o depresji, gwałtach, miłości. A później zdecydowała, że będzie pić. Powiedziałam, że nie może, bo jest na lekach - nie doszło. Ostrzegłam, że powiem jej rodzicom - whatever. Kolejna awantura, tylko tym razem rzuciłam jej w twarz 'I am sick of you'. Być może zamieni moje życie w piekło. Mam to głęboko w dupie.

Znaliście kiedyś złą osobę?

Jestem opór ciekawa co teraz będzie.

Zbieram doświadczenie. Nie narzekam. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale kto da radę jak nie my?

3 września 2011

F.

Zaraz przychodzą do mnie inni wymieńcy. Na cały dzień i noc. I wychodzimy do klubu.

Czy mogłabym sama sobie wybierać znajomych i decydować o tym co chcę robić? 

Nie chodzi o to, że ich nie lubię, tylko jakoś nie czerpię przyjemności z wspólnie spędzanego czasu.

Idę na trening. I czołgiem mnie k. nie zatrzymają. :)

Jestem aspołeczna. 

Miałam sprecyzowane cele przyjeżdżając tu i zamierzam się ich trzymać, jak poręczy. 

Dystansu i pokory Słońce. 
Mestre zadaje świetne pytania, swoją drogą. Czekajcie jutro na coś głębszego, dłuższego. 

Pozdrawiam Wrocław. 
Zbieram smsy z Rawicza :))

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

są jaja.
szesnastoletnia Kanadyjka daje radę,
miażdży mnie po całości.
Jutro piękna, składna relacja

lovelove
śmiaćmisięchce

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

partyhard, kurde, partyhard

dziękuję Bozi i ludziom, którzy mi opowiadali o rzyganiu/rzygali przy mnie, za to, że potrafię się zatrzymać.
ale żebym musiała być odpowiedzialna za 8 na 9 osób, to się kurde w głowie nie mieści....

1 września 2011

Abs

Jak na niepójście do szkoły, brak treningu, za to leżenie w domu, to można stwierdzić, że trochę się wczoraj zdarzyło.

-capofragment-

Obudziłam się po dziewiątej (czyt. przed dziesiątą), pozwoliłam Palomie na przeczytanie mi jej dwóch wierszy, zjadłam śniadanie i włączyłam facebook'a. Tam - niespodzianka - wiadomość od Gustavo - Contra Mestre GICAP-u. Jak się mam, czy lubię miasto i tym podobne - całkiem miła konwersacja. Musiało zejść na temat capoeira. Wysłałam mu linka z poznańskim apresentacao (trzeba reklamować), udzieliłam mu podstawowych informacji o grupie. Swoją drogą Gustavo pisze nazwy własne wielkimi literami i używa znaków interpunkcyjnych, z czym się jeszcze u żadnego Brazylijczyka nie spotkałam. Wracając - udzielił mi kilku rad odnośnie jogo. W Benguela mniej grać przy ziemi, w Regional dawać więcej armadas, wyluzować i nie bać się. No to zaczęłam się wyżalać/usprawiedliwiać/zapewniać o motywacji. Jeszcze chwilę pogadaliśmy o podróżach i 'saudades'. Bardzo się cieszę z tej rozmowy. Primo - poczułam, że będę mieć tu rodzinę, przyjaciół i osoby, z którymi będę mogła porozmawiać o wszystkim (to było pewne tylko w 99%). Segundo - wreszcie ktoś mi konkretnie powiedział, co robię źle, co muszę poprawić.

-resztaświatafragment-

Ale dzień się na tym nie skończył. Zjadłam obiad, odpoczęłam, poszłam na plażę poćwiczyć. Nie mogę ogarnąć stania na rękach*. W ogóle akrobacje u mnie leżą (nawet głupie au de frente). Pocieszył mnie tylko mój wolej**. Wróciłam do domu.

A6W, szybko się umyłam i włączyłam 'Grey's Anatomy', a tu Paloma krzyczy 'Martina, abra a porta, Katharina ta aqui'. Nie wspominałam - od wczoraj mieszkam z Niemką w pokoju. Przez kolejne 14 dni. Nie mam zupełnie nic do naszych zachodnich sąsiadów, ale podoba mi się strasznie wydźwięk tej sytuacji. A moi host - rodzice są albo dziwni, albo niezaradni. Mianowicie - jest ogromny, niezamieszkany pokój po Juju. Trzy łóżka, łazienka, garderoba, a ja z Kathariną mieszkam w pokoiku 4x7, w dodatku z rzeczami Palomy. Absurd. Zastanawiam się czy pokój Ju jest święty, boją się, że coś popsujemy, będziemy za daleko, czy po prostu nie wpadli na tak genialny pomysł. Zagadka miesiąca.
No ale, moja współlokatorka jest bardzo miła, nie chrapie i nie ma na imię Helga.

Obejrzałam po raz czwarty albo piąty 'Miasto Boga'.

Dziś obudziłam się przed budzikiem z kotem na twarzy. Dzień jest zimny. Miałam stan podgorączkowy. Wzięłam paracetamol. I wypiłam herbatę.

Wrzucam zdjęcia strusia, kobiety, plaży przed treningiem i ciasta. Bo tak.







*bananeira
**martelo chibata